Arabska żona. Tanya Valko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Arabska żona - Tanya Valko страница 15
– Miłość, w tym również cielesna, jest najlepszym lekarstwem na stres i jeśli tylko nie ma przeciwwskazań, a tutaj takich nie widzę, kochajcie się tak często, jak tylko możecie. – Lekarz wydał diagnozę, do której stosujemy się od tego czasu z obopólnym zapałem.
– Nie możemy kupować ani szyć sukni ślubnej w naszym miasteczku – wydaje werdykt mama. – Będziesz musiała się rozebrać i wtedy niczego już nie ukryjesz. Zaraz wezmą cię na języki, informacja dotrze do szkoły i nie wiadomo, co tam wymyślą, żeby uprzykrzyć ci życie.
– To co zrobimy? – Odrywam się od podręczników.
– Trzeba pojechać do Poznania i tam coś wybrać. Moglibyśmy też kupić gotowe zaproszenia.
– Świetny pomysł – przyznaję. – Kiedy?
– W najbliższy weekend.
– Zadzwonię do Ahmeda i uzgodnię to z nim. – Obracam się z powrotem w stronę biurka.
– Niech jeszcze przygotuje listę swoich gości, to ja za jednym zamachem wypiszę wszystko.
– Dzięki, mamo, jesteś cudowna, ale o weselu ja na razie w ogóle nie chcę myśleć. Zresztą kogo tu zaprosić?
– Znajdzie się co najmniej ze dwadzieścia osób. – Widzę, że jest szczęśliwa i podekscytowana. – Twojego ojca należałoby zawiadomić.
– Jak uważasz, on dla mnie nie istnieje.
– Jednak formalności musi stać się zadość. Byleby nie przyjechał z tą swoją młodocianą lafiryndą – wzdycha smutno. – Ale chyba nie będzie tak bezczelny, choć w zasadzie wszystkiego można się po nim spodziewać..
Sobota to idealny dzień na zakupy. Widocznie wszyscy tak uważają, bo na miasto wyległy tłumy. Potrzebuję trochę odpoczynku i przerwy w nauce. Nie jestem już w stanie przyswoić nawet najprostszej regułki, nie mówiąc o rozwiązaniu najbanalniejszego matematycznego zadania. Dobrze, że Ahmed to umysł ścisły i mi pomaga.
– Słuchajcie – mówi na wstępie – przeprowadziłem wywiad u moich koleżanek na uczelni, pogrzebałem w lokalnych gazetach i znalazłem parę ciekawych punktów z modą ślubną. Powinno nam pójść jak z płatka, a potem, drogie panie, zapraszam do restauracji na obiad – przedstawia atrakcyjny plan na dzisiejszy dzień.
Salon, przed którym stajemy, jest wielki i ekskluzywny. Patrzę na mamę, na jej rozczłapane buty, sfilcowany sweterek i wytartą spódnicę. Wszystko, co ja mam na sobie, jest przykuse i za ciasne, jak z młodszej siostry. Zerkam niepewnie na Ahmeda. On wygląda świetnie i widać, że ubiera się w eleganckich sklepach. Lekki wiosenny garnitur w delikatne prążki, wyprasowana koszula, dopasowany krawat i błyszczące skórzane buty. Razi trochę jedynie nieodłączny od pewnego czasu jedwabny szal na szyi.
– My chyba tam nie pasujemy. – W panice chwytam go pod ramię.
– Co ty mówisz! – oburza się i widzę, że tak łatwo nie da się stąd odciągnąć.
– Będzie drogo, strasznie drogo – kontynuuję na bezdechu.
– W końcu raz w życiu bierze się ślub. Czyż nie tak, mamo? – próbuje znaleźć wsparcie u mojej matki, lecz ona stoi zapatrzona w wystawione na witrynie kreacje.
– Że jak? Co?
– Moje miłe panie, wchodzimy. – Otwiera przed nami na oścież wielkie szklane drzwi.
W tym momencie klamka zapada. Wiem, że nie wyjdziemy stąd z pustymi rękami. Na początku sprzedawczynie traktują nas chłodno i lustrują nienawistnym wzrokiem. Zawracamy im tylko głowę, bo przecież biedota naszego pokroju nie może u nich nic kupić. Jedynie poogląda, podotyka i pomarzy. Taki stosunek do klienta zawsze wyprowadza mnie z równowagi. Zaczynam wybierać rzeczy, nie patrząc na cenę.
– Polecamy taki delikatny gorsecik. – Jedyna w tym sklepie miła młoda dziewczyna przynosi gumowe majtki z podniesionym pasem. – Będziesz się czuła bardziej komfortowo ze spłaszczonym brzuchem. Przez pół godziny można wytrzymać.
– Hej, patrzcie! – impulsywnie krzyczę w stronę Ahmeda i mamy. – Jak znalazł na maturę!
Dopiero teraz gryzę się w język, ale jak zawsze za późno. Sprzedawczynie śmieją się w kułak, a mama zalewa bordowym rumieńcem.
– Oj Dociu, Dociu – jęczy zawstydzona.
Wszystko kupujemy w jednym miejscu. Począwszy od sukni i garnituru, a skończywszy na zaproszeniach i dekoracjach na stół. Po dwóch godzinach wytaczamy się, objuczeni paczkami. Wrzucamy je do samochodu Ahmeda i w świetnych humorach ruszamy w miasto. Mój narzeczony jest naprawdę cudowny. Wie, że mamy nie stać na żadną elegancką kreację, więc zaciąga nas do butiku i funduje jej szykowny kostium. Do tego oczywiście buty i torebkę.
– Nie trzeba było, Ahmed, naprawdę nie trzeba. – Mama czuje się niezręcznie, ale widzę, że jest zadowolona.
Jestem taka szczęśliwa…
– Hmeda, Hmeda! – słyszymy wołanie tuż za plecami.
Ahmed wzdraga się, lecz idzie dalej, nie zwalniając kroku.
– Hmeda, do cholery, kumpli nie poznajesz?! – Śniady elegancik zabiega nam w końcu drogę. – No co ty? Kupę czasu, gdzie się podziewałeś? – Klepie Ahmeda po plecach i rzuca mu się w ramiona.
– Ahlan, ahlan wa sahlan.
– W końcu wymieniają grzeczności i zarzucają się pytaniami.
– A co to za piękna blondyna jest z tobą? – Nieznany mi osobnik zwraca się w końcu w moją stronę.
– To moja narzeczona – tłumaczy Ahmed, dziwnie wbijając wzrok w chodnik.
– Tanija, Hmeda, ty to masz fart! – Mężczyzna zaśmiewa się i klepie z uciechy po udach.
– Nie Tania, tylko Dorota – tłumaczę, mocno już zaniepokojona.
W tym momencie wybuchają niepohamowanym śmiechem, choć ja nie widzę w tej sytuacji nic zabawnego.
– To takie słówko po arabsku, nie imię dziewczyny – tłumaczy mi Ahmed. – Poznaj Mahdiego, po przyjeździe do Polski trzymaliśmy się razem , dawne czasy…
– Nie takie dawne – prostuje tamten, jednocześnie całując mnie w dłoń.
– Ale co to znaczy? – pytam wcale nie uspokojona.
– A… co mianowicie? – Ahmed nie ma ochoty bawić się w tłumacza. – To zależy od połączenia z innym wyrazem… Wiesz, arabski jest dość skomplikowany.
– Musimy się spotkać i powspominać. – Mahdi klepie go po plecach. – A może teraz gdzieś wpadniemy?