Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Jorn Lier Horst
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Jorn Lier Horst страница 2
Spod pliku papierów wystawał katalog biura podróży, przypominając Wistingowi, że z okazji dwudziestolecia ślubu chciał zaskoczyć Ingrid wycieczką dla dwóch osób do Rzymu. Od tej magicznej daty dzieliły ich już tylko trzy tygodnie, a komisarz wciąż nie znalazł czasu, by zarezerwować wycieczkę. Podniósł leżącą na biurku podkładkę, szukając kartki z bezpośrednim numerem telefonu do młodej pracownicy biura podróży, lecz przeszkodził mu telefon komórkowy, który wydał z siebie dwa krótkie sygnały. Mógł się założyć, że to kolejny sprośny dowcip od Nilsa Hammera, którego gabinet znajdował się w głębi korytarza. Wisting uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył, że to był esemes od córki: „Jestem w Pradze. Buziaki! Line”. A więc bilet Interrail, na który po długich namowach wyraził zgodę, zawiódł ją aż tak daleko.
Znowu zerknął na zegar nad drzwiami i lekko westchnął, stwierdziwszy z rozczarowaniem, że mechanizm spóźniał się o minutę w stosunku do zegara na wyświetlaczu komórki, a jednocześnie spieszył o minutę w stosunku do zegarka na ręce Wistinga. Uznał, że albo nauczy się nastawiać jeden z nich, albo będzie musiał przywyknąć do takich chwil irytacji, które koniec końców były błahostkami.
Rzym i biuro podróży musiały zaczekać. Wisting wziął akta sprawy do jednej ręki, filiżankę kawy do drugiej i wyszedł z gabinetu. Nie lubił się spóźniać, zwłaszcza na narady, które sam zwoływał.
Nils Hammer był już na miejscu. Gdy komisarz wszedł do pokoju, śledczy wyrwał kartkę papieru z bloku, który leżał przed nim, i zwinął ją w kulkę.
– Dwie godziny i wakacje – skomentował zadowolony z siebie policjant.
– Tak. I za dwie godziny te akta wylądują na czyimś biurku – odparł Wisting i z hukiem upuścił dokumenty na stół.
– Ojoj! Ktoś tu nie ma dzisiaj humoru.
– Żebyś wiedział, jestem wkurzony!
Wisting poprawił ułożenie kilku dokumentów, które po uderzeniu o blat wyśliznęły się z pliku kartek, i mówił dalej:
– Za to ciebie humor nie opuszcza. Upojony szczęściem po wczorajszej konfiskacie haszyszu? Przy okazji: dobra robota.
Hammer przytaknął i jednocześnie machnął ręką, jakby nie było o czym mówić.
– Nie wszyscy są tego zdania.
– Nie?
– Rodzice chłopaka z wczorajszej akcji – wyjaśnił. – Byli oburzeni sposobem, w jaki został potraktowany ich synalek, i zanim wyszli z gabinetu, zwymyślali mnie, kurwa, od najgorszych. Tym, że smarkacz jest na skraju przepaści, w ogóle się nie przejęli. Co za ludzie!
Wisting zareagował na ten wybuch żalu krzywym uśmiechem, który miał oznaczać, że rozumie kolegę z sekcji narkotykowej, ale musiał przyznać sam przed sobą, że więcej zrozumienia ma dla rodziców chłopaka. Filozofia, którą w zwalczaniu przestępczości narkotykowej kierował się Hammer, sprowadzała się do tego, by pierwsze spotkanie młodego człowieka z policją uczynić tak bardzo nieprzyjemnym, jak to tylko możliwe. Oznaczało to między innymi, że wszyscy, którzy zostali zatrzymani przez Hammera, musieli rozebrać się do naga, wystawić tyłek i rozsunąć pośladki, tak by śledczy mógł skontrolować, czy włosy łonowe nie są skierowane do wewnątrz. Jeśli były, mogło to wskazywać, że narkotyki zostały wepchnięte do środka i ukryte w odbycie. Problem w tym, że większość młodych ludzi, których Nils w ten sposób zniechęcał do narkotyków, nie miała jeszcze włosów między nogami.
Badanie naturalnych otworów ciała było jedną z tych metod, z których powodu Hammer budził wiele kontrowersji i gorących dyskusji w środowisku policyjnym i poza nim. Mimo to jego pozycja w sekcji narkotykowej była niepodważalna. Nikt nie mógł się z nim równać, jeśli chodziło o liczbę konfiskat, zatrzymań czy przyznań się do winy. To sprawiało, że patrzono przez palce na jego metody śledcze, choć czasem Hammer znajdował się niebezpiecznie blisko tego, co niedopuszczalne.
Dokładnie o godzinie czternastej zdecydowanym krokiem weszła do pokoju długonoga Torunn Borg. Zanim usiadła na krześle, Hammer rzucił okiem na jej jędrne pośladki. Borg ze swoimi jasnobrązowymi zmierzwionymi włosami i wyblakłymi, niemal niewidocznymi rysami twarzy raczej nie należała do kobiet, za którymi mężczyźni oglądają się na ulicy, ale jej piękno tkwiło w oczach. Był w nich jakiś szczególny błysk, który zauważało się dopiero po pewnym czasie, a który zdradzał, że za mało pociągającą powierzchownością kryje się tajemnicze wnętrze.
W świadomości Wistinga Torunn Borg jawiła się jako całkowite przeciwieństwo Hammera. Wszystko, co robiła, było gruntownie przemyślane. Umiała sprawić, że podręcznikowa teoria sprawdzała się w praktyce. Dzięki temu była ogromnym wsparciem dla ekipy dochodzeniowej. Wistinga często nachodziła myśl, że gdyby rozwiedziona matka dwojga dzieci miała inną sytuację życiową i nie stawiała na pierwszym miejscu domu i dzieci, to właśnie ona, a nie on, stałaby na czele wydziału. Prawdę mówiąc, nie sprawiłoby mu to przykrości. Wisting nie miał ambicji, żeby piąć się po szczeblach kariery. Na stanowisku, które obecnie zajmował, znalazł się dzięki profesjonalizmowi i zaangażowaniu, a nie marzeniu o tym, by zostać szefem. Dla niego ważniejszy od tego, kto kieruje pracą, był sam fakt, że została ona wykonana.
– Dowiedziałeś się czegoś nowego od swoich informatorów? – spytała Borg, siadając obok Hammera.
– Nie. Zdaje się, że ten napad trafi do archiwum z adnotacją „umorzono z powodu nieustalenia sprawcy” – odparł śledczy i rzucił małą papierową kulką w tablicę korkową, która wisiała na dłuższej ścianie, starając się trafić w zdjęcie opancerzonej furgonetki z otwartą tylną klapą.
Wisting skinął głową, ale nie podobała mu się ta myśl. Wyobraził sobie, jak miliony koron przechodzą z rąk do rąk i zostają wymienione na narkotyki, alkohol, papierosy i broń. Jak pieniądze z napadu zostają wessane w spiralę transakcji przynoszących coraz większy zysk i kapitał pod nowe nielegalne inwestycje. Właśnie te żywe wręcz wyobrażenia były jego siłą napędową, jedną z wielu, które sprawiały, że z własnej woli spędzał sobotnie wieczory w towarzystwie dilerów narkotyków i innych przestępców zamiast z żoną i dziećmi.
Z zamyślenia wyrwała Wistinga syrena wozu policyjnego, który wyjeżdżał z garażu. Dwóch studentów Wyższej Szkoły Policji, zatrudnionych latem na zastępstwo musiało otrzymać wezwanie, które wydało im się wystarczająco ekscytujące, by użyć sygnalizacji świetlnej i dźwiękowej. Życzył im, żeby to było coś poważniejszego niż rozgorączkowany turysta, który zatrzasnął kluczyki w samochodzie, lub pierwszy tego dnia przypadek ostrej popijawy w Bøkeskogen1.
– Jak stoimy? – zagaił.
– Na spocznij – odparował Hammer.
– Świetnie. A jak możemy posunąć się dalej?
– Nie jestem pewna, czy jest jakieś dalej – odpowiedziała
1
Bøkeskogen (pol. las bukowy) – pierwszy w Larviku publiczny teren rekreacyjny, przekazany mieszkańcom w 1884 roku przez właściciela ziemskiego Treschowa; od 1980 roku objęty ochroną krajobrazową. (Wszystkie przypisy w książce pochodzą od tłumaczki).