Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 10
– Słyszę. Ktoś wzywa pomocy. Trzeba zobaczyć, co się stało.
Naprzeciw nich biegła przerażona, zadyszana kobieta.
– Doktora! Prędko doktora! – wołała, chwytając z trudem powietrze. – Mój biedny pan… Boże! Boże!
– Co się stało?! – zawołał Gordon, potrząsając za ramię na wpół przytomną kobietę.
– Prędko, prędko, mój pan umiera! Mój pan umiera!
Peters i Gordon pobiegli w kierunku willi.
W dużej, wytwornie urządzonej sypialni na szerokim łóżku leżał nieruchomo jakiś mężczyzna. Twarz miał bladą, wykrzywioną przykrym, złowrogim grymasem.
Peters pośpiesznie zabrał się do badania serca.
– Nie żyje – powiedział cicho.
Gordon spojrzał uważnie na twarz nieboszczyka i nagle drgnął gwałtownie.
– Ależ to Bissinger – zawołał zdumiony.
– Znasz go?
– Tak. Widziałem go raz w życiu.
– Cóż teraz poczniemy? – mruknął trochę bezradnie Peters, spoglądając na szlochającą obok kobietę.
– Trzeba zaraz zawiadomić policję – powiedział Gordon. – Gdzie tutaj jest telefon?
– W hallu – odparła przez łzy.
– Dobrze – doktor zbiegł na dół i natychmiast połączył się ze Scotland Yardem. – Chciałbym mówić z inspektorem Hawkinsem. – Po chwili połączono go z gabinetem inspektora.
– Słucham – rozległ się spokojny głos Hawkinsa. – Tu Hawkins.
– Mówi Gordon. Jestem przypadkowo w mieszkaniu niejakiego Bissingera. Może pan przyjedzie. Wydaje mi się, że znajdzie pan tu dla siebie zajęcie. Bissinger nie żyje.
W telefonie zapanowało milczenie, jakby połączenie zostało przerwane.
– Bissinger nie żyje? – jęknął zdławionym głosem Hawkins. – Zaraz tam będę.
– Tak. Niech pan przyjeżdża. – Gordon podał dokładny adres i odłożył słuchawkę.
Był zaintrygowany dziwnym zachowaniem się inspektora. Wrócił wolno na górę i zapalił papierosa.
– Proszę tu nic nie ruszać – powiedział dość ostro, widząc, że zapłakana kobieta zabiera się do robienia porządków. – Zaraz przyjedzie policja. Niech pani tymczasem idzie do swojego pokoju i uspokoi się. O ile się nie mylę, pani była gospodynią pana Bissingera? Czy tak?
– Tak, tak. To był bardzo zacny pan. Mój Boże, mój Boże.
– Dobrze już, dobrze. Proszę iść do siebie.
Gdy drzwi zamknęły się za płaczącą kobietą, Gordon zwrócił się do Petersa.
– Czy badałeś trupa? – spytał.
– Tak. Bardzo pobieżnie.
– Jaka, twoim zdaniem, była przyczyna śmierci tego człowieka?
– Serce. Anewryzm serca.
– Hm. – Gordon pokręcił głową z powątpiewaniem i począł dokładnie oglądać nieboszczyka. – Tak, tak – mruknął po chwili. – Dziwne, bardzo dziwne.
– Co cię tak dziwi? – zainteresował się Peters.
– Jeszcze nic konkretnego nie umiem powiedzieć. Zaczekajmy na Hawkinsa.
Usiedli i palili papierosy. W pewnej chwili Gordon wstał i znowu począł badawczo przyglądać się ciału. Twarz miał skupioną, brwi mocno ściągnięte. Zgasił papierosa i obszedł dookoła cały pokój, zaglądając w każdy kąt. Następnie wrócił na swoje miejsce i westchnął głęboko. Peters obserwował go z zainteresowaniem.
Po upływie niecałej godziny przyjechał Hawkins. Inspektor był bardzo podniecony i pędem wbiegł do sypialni Bissingera. Za nim pośpieszał z trudem maleńki doktor Prist.
– Co tu się stało? – spytał Hawkins, zwracając się do Gordona.
– Ano nic. Przechodziłem tędy z przyjacielem, gdy nagle posłyszeliśmy wołanie o pomoc. Jakaś przerażona kobieta wzywała lekarza. Weszliśmy do tego domu i zastaliśmy już tylko trupa. To wszystko.
Hawkins podszedł do łóżka i długo wpatrywał się w twarz umarłego. Mogło się zdawać, że pragnie dobrze sobie utrwalić w pamięci jego rysy. Wreszcie przesunął z wolna rękę po czole i zwrócił się do Gordona.
– Gdzie jest ta kobieta, która panów tutaj przywołała? – spytał spokojnie.
– Zapewne gdzieś w dalszych pokojach. Wyprawiłem ją stąd, ponieważ miała zamiar zająć się dokładnym sprzątaniem.
Inspektor wyszedł i po chwili wrócił, prowadząc za sobą gospodynię Bissingera.
– Kiedy pani zauważyła, że pan Bissinger zasłabł?
– Jak tylko wróciłam do domu.
– To pani wychodziła?
– Tak. Miałam dziś wolny dzień.
– Aha. I pan Bissinger był sam w domu?
– Tak.
– Czy spodziewał się czyichś odwiedzin?
– Nie wiem. Nic mi o tym nie wspominał.
– Jak dawno wróciła pani z miasta?
– Nie pamiętam dokładnie. Pewnie będzie już ze dwie godziny.
– Czy pan Bissinger wzywał panią?
– Nie.
– Pani sama weszła do jego sypialni, bez wezwania?
– Tak. Chciałam się przekonać, czy pan Bissinger jest w domu.
– Czy już nie żył, gdy pani tu weszła?
– Nie wiem. Tak się przeraziłam, że zaraz wybiegłam i wołałam o pomoc.
– Jeszcze jedno. Jak się pani nazywa?
– Katarzyna Heller.
– Na razie dziękuję. Może pani odejść. No cóż, doktorze Prist? Jakżeż wygląda pańska diagnoza? – zwrócił się do staruszka, widząc, że ten już skończył oględziny zwłok i swoim zwyczajem przecierał dokładnie okulary.
– Śmierć