Śmiertelna Bitwa . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Śmiertelna Bitwa - Морган Райс страница 17
Eldof.
Serce Gwen zabiło mocno, kiedy zobaczyła go w odległym krańcu komnaty, niczym boga, który zstąpił z niebios. Siedział z rękoma splecionymi w lśniącej, złotej pelerynie, całkiem łysy, usadowiony na ogromnym, wspaniałym tronie wyrzeźbionym z kości słoniowej, pośród płonących po obu stronach jak i na wiodącej ku niemu pochylni pochodni, rozświetlających niewyraźnie pomieszczenie. Ta komnata, ten tron i wiodące do niego podwyższenie – wzbudzały podziw, jakim nie mógłby poszczycić się król. Natychmiast pojęła, dlaczego król czuł się zagrożony jego obecnością, kultem, tą wieżą. Zostały stworzone w taki sposób, by wzbudzać podziw i powodować uległość.
Nie skinął na nią, ani nawet nie zauważył jej obecności. Nie wiedząc, co czynić, Gwen ruszyła długim, złotym przejściem wiodącym do jego tronu. Wówczas zauważyła, iż jednak nie była tutaj sama. W cieniu kryły się zastępy wyznawców, stojących w równym rzędzie z przymkniętymi oczyma, dłońmi wsuniętymi za peleryny. Przyszło jej na myśl pytanie, ile tysięcy wyznawców ma Eldof.
Zatrzymała się w końcu kilka stóp przed tronem i podniosła wzrok.
Spojrzał w dół na nią oczyma zdawałoby się przedwiecznymi, bladoniebieskimi, lśniącymi, lecz kiedy uśmiechnął się do niej, nie było w nich ciepła. Wywierały hipnotyzujący wpływ. Podobny do tego, jaki odczuwała w obecności Argona.
Nie wiedziała, co powiedzieć, kiedy spoglądał tak na nią; miała wrażenie, że zagląda jej w duszę. Stała w milczeniu, czekając, aż będzie gotów. Poczuła, jak stojący obok niej Krohn zesztywniał, równie spięty.
- Gwendolyn z Zachodniego Królestwa Kręgu, córka króla MacGila, ostatnia nadzieja na wybawienie swego ludu – i naszego – oznajmił z wolna, jakby czytał starożytny zwój. Miał głęboki głos, jakiego jeszcze nigdy nie słyszała. Brzmiał, jakby wydobywał się ze skalnych głębin. Przeszywał ją wzrokiem, a jego głos hipnotyzował. Kiedy zajrzała w jego oczy, straciła poczucie miejsca i czasu. W tym momencie odczuła, że jego osobowość ją wchłania. Czuła się niczym w transie, jakby nie mogła odwrócić wzroku, nawet, gdyby spróbowała. Natychmiast też poczuła, jakby stał się pępkiem jej świata i od razu pojęła, dlaczego ci wszyscy ludzie otaczają go czcią i podążają za nim.
Gwen spoglądała na niego, zapomniawszy na chwilę, co chciała powiedzieć, co zdarzało się jej nader rzadko. Nigdy nie była nikim taka zafascynowana – ona, ta, która stawała przed obliczem królów i królowych; która sama była królową; ona, córka króla. Ten mężczyzna miał w sobie coś takiego, coś, czego nie potrafiła opisać; przez chwilę zapomniała nawet, z jakiego powodu tu przybyła.
Koniec końców, uporządkowała myśli na tyle, by przemówić.
- Przybyłam – zaczęła – ponieważ…
Roześmiał się, przerywając jej krótkim, donośnym dźwiękiem.
- Wiem, dlaczego przybyłaś – powiedział. – Wiedziałem, jeszcze zanim ty o tym wiedziałaś. Wiedziałem o twym nadejściu – doprawdy, wiedziałem zanim jeszcze przebyłaś Wielkie Pustkowie. Wiedziałem, że opuścisz Krąg, wyruszysz na Wyspy Górne i w podróż przez morze. Wiem o Thorgrinie, twym mężu, oraz Guwaynie, twym synu. Obserwowałem cię z wielkim zaciekawieniem, Gwendolyn. Obserwowałem cię przez setki lat.
Jego słowa, poufałość człowieka, którego nie znała, przyprawiły Gwen o dreszcze. Poczuła mrowienie w ramionach i na całym ciele. Zastanawiała się, skąd wie o tym wszystkim. Odniosła też wrażenie, że znalazłszy się pod jego wpływem, nie jest w stanie uwolnić się i uciec, choćby próbowała.
- Skąd o tym wszystkim wiesz? – spytała.
Uśmiechnął się.
- Jam jest Eldof. Jam początek i kres wszelkiego poznania.
Wstał i Gwen zauważyła z szokiem, iż jest dwukrotnie wyższy od wszystkich ludzi, jakich widziała w swym życiu. Zrobił krok w jej stronę, w dół po pochylni, i swym hipnotyzującym wzrokiem sprawił, że Gwen nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. Z wielkim trudem przychodziło jej skupić się przed jego obliczem, myśleć samodzielnie.
Siłą woli zmusiła się, by uspokoić myśli, skoncentrować się na sprawie niecierpiącej zwłoki.
- Twój król cię potrzebuje – powiedziała. – Grań cię potrzebuje.
Roześmiał się.
- Mój król? – powtórzył z pogardą.
Gwen zmusiła się, by brnąć dalej w swych wysiłkach.
- Sądzi, że wiesz, jak ocalić Grań. Uważa, że ukrywasz przed nim jakąś tajemnicę, sekret, który może ocalić to miejsce i wszystkich żyjących tu ludzi.
- Owszem – odparł beznamiętnie.
Jego natychmiastowa, szczera odpowiedź zbiła Gwen z tropu. Nie wiedziała, co powiedzieć. Spodziewała się raczej, że zaprzeczy.
- To prawda? – spytała osłupiała.
Uśmiechnął się, lecz nic nie powiedział.
- Ale dlaczego? – spytała. – Dlaczego nie podzielisz się wiedzą z innymi?
- A dlaczego miałbym to uczynić? – spytał.
- Dlaczego? – spytała zbita ponownie z tropu. – Oczywiście po to, by ocalić to królestwo, uratować jego lud.
- A dlaczego miałbym tego pragnąć? – naciskał.
Gwen zmrużyła oczy z konsternacji; nie miała pojęcia, jak zareagować. Koniec końców, Eldof westchnął.
- Twój problem – rzekł – polega na tym, że uważasz, iż wszystkim ludziom pisane jest ocalenie. I w tym się mylisz. Spoglądasz na czas z perspektywy kilku dekad; ja postrzegam go w stuleciach. Ty traktujesz ludzi, jako kogoś niezastąpionego; ja postrzegam ich zaledwie jako trybiki wielkiego koła przeznaczenia i czasu.
Podszedł o krok i przeniknął ją wzrokiem.
- Niektórym, Gwendolyn, pisana jest śmierć. Niektórzy muszą umrzeć.
- Muszą umrzeć? – spytała z przerażeniem.
- Niektórzy muszą umrzeć, by uwolnić innych – powiedział. – Niektórzy muszą zaznać upadku, by inni mogli powstać. Co takiego sprawia, że jeden człowiek jest ważniejszy od drugiego? Że jedno miejsce ma większe znaczenie niż inne?
Gwen