Śmiertelna Bitwa . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Śmiertelna Bitwa - Морган Райс страница 18
- Zatem będziesz stał obok i pozwolisz, by Grań i zamieszkujący ją lud umarły? – spytała. − Dlaczego? Co będziesz z tego miał?
Roześmiał się.
- Dlaczego wszystko zawsze musi wiązać się z jakąś korzyścią? – spytał. – Nie ocalę ich ponieważ nie jest im to pisane – powiedział dobitnie. – To miejsce, Grań, nie ma przetrwać. Ma ulec zniszczeniu. Ten król ma zginąć. Cały ten lud czeka zagłada. Moim zaś zadaniem nie jest stawać na drodze przeznaczeniu. Otrzymałem dar wejrzenia w przyszłość – lecz tego daru nie zamierzam nadużywać. Nie zmienię tego, co widzę. Kimże jestem, by stawać na drodze przeznaczenia.
Gwendolyn pomyślała mimowolnie o Thorgrinie, o Guwaynie.
Eldof uśmiechnął się szeroko.
- A tak – rzekł, spoglądając na prawo na nią. − Twój mąż. Twój syn.
Gwen odwróciła wzrok. Była wstrząśnięta. Zastanawiała się, w jaki sposób odczytał jej myśli.
- Tak bardzo pragniesz im pomóc – dodał, po czym pokręcił głową. – Czasami jednak nie możesz zmienić przeznaczenia.
Spąsowiała na twarzy. Otrząsnęła się z jego słów. Była zdeterminowana.
- Ja zmienię przeznaczenie – powiedziała stanowczo. – Bez względu na cenę. Nawet jeśli będę zmuszona zaprzedać własną duszę.
Eldof spojrzał na nią i przez długą chwilę lustrował ją uważnie.
- Tak – rzekł. – Uczynisz to, prawda? Dostrzegam w tobie tę siłę. Duszę wojownika.
Przyjrzał się jej uważnie. Po raz pierwszy Gwen dostrzegła w wyrazie jego twarzy odrobinę pewności.
- Nie spodziewałem się dostrzec tego u ciebie – kontynuował pokornym głosem. – Istnieje garstka wybranych, którzy, podobnie jak ty, mogą zmieniać przeznaczenie. Lecz cena, jaką zapłacisz, jest ogromna.
Westchnął, jakby otrząsnąwszy się z jakiejś wizji.
- W każdym razie – kontynuował – tutaj go nie zmienisz - nie w Grani. Nadchodzi śmierć. To, czego im trzeba, to nie ratunek—lecz exodus. Potrzebny im nowy przywódca, który poprowadzi ich przez Wielkie Pustkowie. Myślę, że wiesz już, że to ty nim jesteś.
Jego słowa przyprawiły Gwen o dreszcze. Nie potrafiła wyobrazić sobie, iż będzie ją stać podjąć się tego wszystkiego na nowo.
- Jak mogłabym ich poprowadzić? – spytała, wyczerpana samą tą myślą. – I dokąd, jeśli w ogóle zostało jeszcze jakieś miejsce? Jesteśmy na zupełnym pustkowiu.
Odwrócił się. Zamilkł i ruszył przed siebie. Gwen poczuła nagle dławiące ją pragnienie, by dowiedzieć się więcej na ten temat.
- Powiedz mi – rzekła, podbiegając do niego i chwytając jego ramię.
Odwrócił się i spojrzał na jej dłoń tak, jakby to wąż go dotykał. Dopóki go nie puściła. Z cienia wyłoniło się nagle kilku mnichów. Przystanęli w pobliżu, spoglądając na nią ze złością – aż do chwili, gdy Eldof skinął na nich głową i wycofali się na swe miejsca.
- Powiedzmy – rzekł do niej –że odpowiem tylko raz. Tylko na jedno pytanie. Czego zatem pragniesz się dowiedzieć?
Gwen zaczerpnęła rozpaczliwie tchu.
- Guwayne – powiedziała z zapartym tchem. – Mój syn. Jak go odzyskać? Jak zmienić przeznaczenie?
Przyjrzał się jej uważnie przez długą chwilę.
- Odpowiedź masz przed sobą przez ten cały czas, a jednak jej nie dostrzegasz.
Gwen jęła głowić się, pragnąc rozpaczliwie poznać prawdę, mimo to nie mogła pojąć, co to takiego.
- Argon – dodał. – Pozostał już tylko jeden sekret, który obawia się ci wyjawić. To jest twa odpowiedź.
Gwen była wstrząśnięta.
- Argon? – spytała. – Argon zna odpowiedź?
Eldof pokręcił głową.
- On nie. Ale jego mistrz owszem.
Gwen była wstrząśnięta.
- Jego mistrz? – spytała.
Gwen nigdy nie przyszło do głowy, że Argon może mieć mistrza.
Eldof skinął głową.
- Zażądaj, by zaprowadził cię do niego – powiedział ze stanowczością. – Odpowiedzi, które otrzymasz, zaskoczą nawet ciebie.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Mardig kroczył zamkowymi korytarzami z determinacją. Serce tłukło mu się w piersi, gdyż oczyma wyobraźni widział to, czego w zamyśle już dokonał. Sięgnął w dół i spoconą dłonią chwycił sztylet ukryty głęboko za pazuchą. Szedł tą samą drogą, którą pokonał już tysiące razy – by spotkać się ze swym ojcem.
Komnata króla znajdowała się już niedaleko. Mardig skręcał i przemierzał znajome korytarze, mijał straże, które na widok królewskiego syna oddawały nabożne ukłony. Wiedział, że z ich strony nie musi się niczego obawiać. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia o tym, co zamierza uczynić, ani też nikt nie będzie wiedział, co zaszło na długo po tym, kiedy ów czyn zostanie popełniony – i królestwo przypadnie jemu.
Trawił go wir sprzecznych uczuć. Zmuszał się jednak, by stawiać krok za krokiem, mimo drżących kolan, by wytrwać w postanowieniu, gotując się na dokonanie tego, co rozważał przez całe swe życie. Jego ojciec od zawsze był mu ciemiężcą, zawsze odnosił się do niego z dezaprobatą, choć swym pozostałym synom, wojownikom, sprzyjał przy każdej okazji. Nawet córkę cenił bardziej od niego. I to wszystko z powodu tego, iż on, Mardig, zdecydował się nie uczestniczyć w owej kulturze rycerskości; wszystko z powodu tego, iż wolał pić wino i uganiać się za kobietami – zamiast zabijać innych.
W oczach ojca czyniło to z niego nieudacznika. Ojciec patrzył krzywo na wszelkie jego poczynania, jego ganiący wzrok podążał za Mardigiem wszędzie, gdzie ten się udał. Mardig zatem od zawsze marzył o dniu zemsty. Jednocześnie, nadarzała się okazja, by Mardig sam przejął władzę. Spodziewano się, że królestwo przypadnie któremuś z jego braci, najstarszemu z nich, Koldowi, lub, jeśli nie jemu, to Ludvigovi, bliźniaczemu bratu Mardiga. Mardig miał jednak inne plany.
Kiedy minął zakręt, stojący na straży żołnierze złożyli niskie ukłony i odwrócili się, by otworzyć przed nim drzwi, nie pytając nawet o powód jego przybycia.
Nagle jednak jeden z nich zatrzymał się niespodziewanie, odwrócił się i spojrzał na niego.