Złoczyńca, Więźniarka, Królewna . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Złoczyńca, Więźniarka, Królewna - Морган Райс страница 13
- Cóż o tym sądzicie? – zapytał Akila.
W migoczącym wewnątrz pieczary blasku ognisk Thanos nie mógł dostrzec tych, którzy mówili. Pytania zdawały się wypływać z mroku i książę nie potrafił orzec, kto się z nim zgadzał, kto wątpił w niego, a kto chciał jego śmierci. Nie było to jednak gorsze od polityki na jego rodzinnych ziemiach. Pod wieloma względami było lepiej, gdyż przynajmniej nikt nie uśmiechał się do niego, jednocześnie knując, jak go uśmiercić.
- A co ze strażnikami na okręcie? – zapytał jeden z rebeliantów.
- Nie ma ich tam wielu – powiedział Thanos. – Poza tym znają mnie.
- A co z tymi wszystkimi ludźmi, którzy zginą w grodzie, gdy my będziemy przejmować okręty? – zawołał inny.
- Teraz także giną – odkrzyknął Thanos. – Tym sposobem przynajmniej zyskacie szansę, by przeciwstawić się wrogowi. Jeśli nam się uda, ocalimy setki, a może i tysiące żyć.
Zaległa cisza i ostatnie pytanie przedarło się przez nią jak strzała.
- Jak możemy mu zaufać, Akilo? Nie jest zwykłym żołnierzem, jest arystokratą. Księciem.
Thanos zwrócił się tyłem w stronę, z której dobiegł głos, tak, by wszyscy mogli dojrzeć jego plecy.
- Ugodzili mnie w plecy. Pozostawili, bym skonał. Mam powody, by nienawidzić ich równie mocno, jak każdy z was.
W tej chwili nie myślał jedynie o Tajfunie. Myślał o wszystkim, co jego ród uczynił ludowi Delos i o wszystkim, co uczynił Ceres. Gdyby nie zmusili go, by udał się na Plac Fontann, nie byłoby go przy śmierci jej brata.
- Możemy tu siedzieć – powiedział Thanos. – albo możemy działać. Owszem, będzie to ryzykowne posunięcie. Jeśli rozpoznają, że nie jesteście imperialnymi żołnierzami, najpewniej zginiemy. Jestem gotów podjąć to ryzyko. A wy? – gdy nikt się nie odezwał, Thanos zapytał głośniej: – A wy?
Tym razem w odpowiedzi usłyszał okrzyki poparcia. Akila podszedł do niego i położył dłoń na jego ramieniu.
- Dobrze, książę, zdaje się, że zrobimy to po twojemu. Jeśli ci się powiedzie, zyskasz przyjaciela na całe życie – zacisnął dłoń, aż Thanos poczuł ostry ból w plecach. – Zdradź nas jednak, poprowadź mych ludzi na śmierć, a przysięgam, że cię wytropię.
ROZDZIAŁ ÓSMY
W Delos były zakątki, w które Berin zwykle się nie zapuszczał. Były to miejsca, w których unosił się odór potu i desperacji. Ich mieszkańcy zdolni byli posunąć się do wszystkiego, byle tylko przetrwać. Berin próbował zniechęcić nieprzyjaznymi spojrzeniami czających się w zakamarkach ludzi, by trzymali się od niego z daleka.
Gdyby tylko wiedzieli, że ma przy sobie złoto, Berin był pewien, że poderżnęliby mu gardło, a zawartość skrytego pod jego tuniką mieszka podzielili i wydali w pobliskich karczmach i domach gier, nim dzień dobiegnie końca. To właśnie tych miejsc teraz szukał – gdzież indziej miałby znaleźć żołnierzy po skończonej służbie? Jako miecznik Berin znał zwyczaje wojów i wiedział, w jakich miejscach bawią.
Złoto dostał od kupca, do którego zabrał dwa sztylety. Wykuł je, by móc pokazać tym, którzy mogli go nająć. Był to piękny oręż, taki, który z dumą nosiłby u pasa niejeden możnowładca, zdobiony złotym filigranem i wyrytymi na rękojeściach scenami łowów. Były to ostatnie cenne przedmioty, jakie mu pozostały. Czekał z tuzinem innych ludzi przed kontuarem kupca i otrzymał za nie połowę tego, co były warte.
Dla Berina nie miało to znaczenia. Liczyło się jedynie odnalezienie jego dzieci, a do tego potrzebne mu było złoto. Złoto, którym mógł płacić napitek dla właściwych osób, które mógł wetknąć we właściwe dłonie.
Powoli chodził od jednej karczmy Delos do drugiej. Nie mógł ot tak zadawać pytań, na które szukał odpowiedzi. Musiał mieć się na baczności. Niejaką pomocą było to, że miał w grodzie kilku przyjaciół, miał ich także w imperialnej armii. Przez minione lata wykuty przez niego oręż ocalił życie niejednemu.
Mężczyznę, którego szukał, znalazł podpitego w środku dnia w jednej z karczm. Cuchnął tak straszliwie, że ławy w pobliżu niego były puste. Berin zgadywał, iż jedynie imperialny uniform powstrzymywał karczmarza przed wyrzuceniem go na zbity pysk na ulicę. Cóż – to i fakt, iż Jacare był tak tłusty, że wynosić go musiałaby połowa mężczyzn w karczmie.
Berin zobaczył, że gruby mężczyzna podnosi oczy, widząc, iż ktoś się do niego zbliża.
- Berin? Mój stary druhu! Podejdź i wypij no ze mną! Choć ty będziesz musiał
zapłacić. Jestem teraz…
- Tłusty? Pijany? – zgadywał Berin. Wiedział, że mężczyzny nie urażą jego
przytyki. Zdawał się z rozmysłem służyć za przykład najgorszego żołnierza w szeregach imperialnej armii. Zdawało się, że przewrotnie jest z tego nawet dumny.
- … w nieco kłopotliwej sytuacji finansowej – dokończył Jacare.
- Być może mógłbym przyjść ci z pomocą – powiedział Berin. Poprosił o napitek,
lecz nie tknął swojego. Musiał rozumować jasno, jeśli ma odnaleźć Ceres i Sartesa. Odczekał zatem, aż Jacare opróżni swój kufel, siorbiąc przy tym niczym osioł u koryta z wodą.
- Cóż więc sprawiło, że ktoś taki jak ty poszukuje mego skromnego towarzystwa?
– zapytał Jacare po chwili.
- Szukam wieści – odparł Berin. – Takich, jakie ktoś na twym miejscu mógł
zasłyszeć.
- Ach, wieści. Przy ich omawianiu chce się pić. I kosztują drogo.
- Szukam mojej córki i syna – wyjaśnił Berin. W kim innym być może
wzbudziłby tymi słowami nieco współczucia, lecz wiedział, że na mężczyźnie pokroju Jacare’a nie wywrze takiego wpływu.
- Syna? Nesosa, tak?
Berin pochylił się przez stół i zacisnął dłoń wokół nadgarstka Jacare’a, który właśnie
Podnosił kufel do ust. Nie pozostało mu już zbyt wiele krzepy, której nabył wykuwając młotami broń w kuźni, był jednak wystarczająco silny, by mężczyzna się wzdrygnął. I dobrze, pomyślał Berin.
- Sartesa – odrzekł. – Mój starszy syn nie żyje. Sartesa zabrano do armii. Wiem, że dociera do ciebie wiele pogłosek. Chcę wiedzieć, gdzie jest on i gdzie jest moja córka, Ceres.
Jacare wyprostował się, a Berin pozwolił mu na to. I tak nie był pewien, czy zdoła długo jeszcze utrzymać mężczyznę w miejscu.