Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 5
– Czekam na ciebie przeszło pół godziny – warknął.
– Wybacz, Oleczku, ale tak mi jakoś zeszło z dziewczyną, że ani się obejrzałem, jak przeleciało te parę godzin.
– Ciągle jeszcze kombinujesz z tą Lucyną?
– Dlaczego cię to interesuje?
Potężne ramiona poruszyły się w pogardliwym ruchu.
– Wcale mnie to nie interesuje. Tak spytałem. Absolutnie mnie nie obchodzi twoje życie erotyczne. Jeżeli natomiast…
– No dobra, dobra – przerwał mu Matynicz. – Myślę, że nie po to żeśmy się tu spotkali, żeby rozmawiać o dziewczynach.
– Nie po to – przytaknął olbrzym. – Chciałbym się od ciebie dowiedzieć, co z naszą sprawą?
– Wszystko gra. Załatwi się.
– Kiedy?
– Niedługo. Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany.
– Chcę wiedzieć, na kiedy mam się przygotować.
– Wcale się nie musisz przygotowywać.
– Jak to? Przecież robimy do spółki.
– Bądź spokojny. Dostaniesz swoją dolę.
– Chcesz mnie wykantować? Uważaj. Ja jestem człowiek spokojny, ale lepiej nie próbuj ze mną swoich numerów.
Matynicz zamówił kawę i pochylił się nad stolikiem.
– Posłuchaj, Oleczku, i nie denerwuj się. Nikt cię nie ma zamiaru kantować, musimy się jednak poważnie nad tą sprawą zastanowić. Nie gniewaj się, ale ty tak wyglądasz, że jak cię kto zobaczy, to klops. Żebyś nie wiem ile masek na twarz nałożył, nic nie pomoże. Każdy powie, że widział King Konga.
– Nie wygłupiaj się.
– Wcale się nie wygłupiam. Zdajesz sobie sprawę z tego, że widać cię na dwa kilometry i że ledwie możesz się wepchnąć do wozu.
Były zapaśnik potrząsnął energicznie głową porośniętą krótko ostrzyżoną jasnoblond czuprynką.
– Ty mnie tu, Romek, nie bajeruj. Do takiej roboty potrzebnych jest dwóch, a że ja mam trochę siły w rękach, to nie szkodzi. Może się przydać. Poza tym chyba wiesz, że ja się znam na sejfach. Nie zapominaj, że byłem mechanikiem precyzyjnym, a potem jeszcze się doszkoliłem. W pudle mnie szkolił jeden taki fachowiec. Nie znasz go.
Matynicz nie miał ochoty przedłużać tej dyskusji.
– Ja też się trochę znam na sejfach, a tego mechanizmu wyuczyłem się na pamięć. Ale zobaczymy. Może rzeczywiście pojedziemy we dwóch.
– Nie zapominaj o gosposi. Może być u niej jakiś facet.
– Oszalałeś – roześmiał się Matynicz. – A któż by poleciał na taką pokrakę?
Atleta pokręcił głową.
– Nie masz racji. Powiadają, że każda potwora znajdzie swego amatora. Najlepszy dowód, że Marynia wzięła mnie sobie za męża.
– Ale cię rzuciła.
– To prawda. Rzuciła. Koniecznie chciała mieć męża sportowca i jak rzuciłem klub, przestałem trenować… A mnie się znudziło. Do cholery z całą tą dyscypliną. A to nie jedz tego, a to nie pij tamtego, a to nie pal, a to śpij, a to nie śpij. Do diabła z takim życiem. Człowiek jest klubowym niewolnikiem. A jak się trochę zestarzejesz, to ci dadzą kopniaka w dupę i tyle.
– Z czego ty się właściwie utrzymujesz?
– Kombinuje się. Ostatnio trochę robiłem w walucie. Czasem trafi się jakieś dobrze płatne mordobicie.
– Mordobicie?
– No tak. Facet ma do kogoś żal, a nie chce się osobiście fatygować albo nie czuje się na siłach. Odpala mi tysiąc złotych albo i dwa, a ja załatwiam sprawę dyskretnie. Tamten poleży sobie trochę w szpitalu i już potem nie dokucza mojemu klientowi.
– Nie boisz się?
– A czego się mam bać? Tak wszystko organizuję, że nikt się nie domyśla kto, co i jak.
– Ale jak facet dostaje taki wycisk, to musi wiedzieć za co.
– Wie, wie. Spokojna głowa. A żeby nie było nieporozumień, to mu coś tam szepnę na ucho.
– Paskudne zajęcie – skrzywił się Matynicz.
Olbrzym roześmiał się.
– Takie dobre zajęcie jak każde inne. Co za różnica, na czym się forsę zarabia. A jak się przez piętnaście rund leją na ringu, aż krew tryska, to co?
– Na ringu co innego. Siły wyrównane.
– Diabła tam wyrównane. Połamane żebra, wstrząsy mózgu. Ja przynajmniej uważam, żeby facetowi krzywdy nie zrobić. Dostaje solidne lanie, ale raz dwa się wyliże i nic mu nie jest. Trochę go tam poboli, trochę naje się strachu i na tym koniec. Jeszcze z nikogo kaleki nie zrobiłem. Ale wracajmy do naszej sprawy. Ja jadę z tobą na tę robotę i żeby już na ten temat gadki nie było. A jak mnie spróbujesz wykołować, to z ciebie zrobię kalekę. Więc uważaj.
Matynicz wzruszył ramionami.
– Po co to całe gadanie? Spotkamy się za dwa, trzy dni i już dokładnie wszystko ustalimy.
– Na kiedy planujesz?
– Gdzieś chyba w przyszłym tygodniu: środa, czwartek.
– Zadzwonisz do mnie?
– Zadzwonię. A ty się wystaraj o ten wóz, o którym żeśmy mówili.
– Załatwione. Mam już taką starą warszawę, która zaraz potem pójdzie na złom.
– A papiery?
– W porządku. Lipne. Taksówka. Numery także lipne. Jakby koniecznie chcieli szukać, toby mogli szukać takiego wozu do sądnego dnia.
– No to chyba żeśmy już wszystko obgadali – powiedział Matynicz. – Czekaj na mój telefon. Lepiej, żeby nas razem nie widywano. Już i tak zupełnie niepotrzebnie spotkaliśmy się w tej spelunie. Cześć. Trzymaj się. Najlepiej siedź w domu i nie prezentuj swojego umięśnienia na ulicach stolicy. Wiem, że lubisz imponować dziewczynom, ale na razie daj sobie spokój.
Po rozmowie z Olkiem Matynicz pojechał do siebie na Mokotów. Był zmęczony. Wziął prysznic,