Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 6

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski Kryminał

Скачать книгу

okoliczności był całkowicie zdecydowany wycofać się z akcji. Nie miał najmniejszego zamiaru ryzykować. W uszach dźwięczały mu słowa Lucyny: „Czy ty wiesz, co to znaczy recydywa?”. Wiedział, wiedział aż za dobrze. I dlatego musiał tę robotę wykonać bezbłędnie. Nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się z nikim. Najwyżej coś tam da na odczepnego, jakiś drobiazg. Nie sądził, żeby miał jakieś trudności z unieszkodliwieniem tego głupiego osiłka. Zresztą nikt przecież nie wie, co dokładnie znajduje się w sejfie. A jeżeli stara w ostatniej chwili wszystko przeniesie gdzie indziej? Wtedy cała akcja spaliłaby na panewce. Ale to mało prawdopodobne. Przecież nie podejrzewa niczego. A Lucyna? To się jeszcze zobaczy. Nie wykluczał małżeństwa z nią, o ile oczywiście to małżeństwo nie będzie w jakikolwiek sposób kolidowało z jego planami. Zapalił papierosa i głęboko zaciągnął się dymem. Upajały go wizje nowego, barwnego życia tam, w Ameryce. Widział już siebie w roli potentata finansowego, od którego zależy istnienie tysięcy ludzi. Władza. Cóż może dać większą władzę człowiekowi jak pieniądz. Heniek jest cwany facet, ale bez polotu, bez fantazji. Razem mogą dokonać wielkich rzeczy, mogą zbić ogromną forsę. A jeżeli Heniek jest po prostu gangsterem? No to co z tego? W obecnych czasach gangster to takie samo dobre zajęcie jak każde inne. Jeżeli się wejdzie do dobrego gangu, to można się szybko wzbogacić, bardzo szybko. A potem, mając kupę dolarów, będzie robił to, na co będzie miał ochotę. Kto wie, może nawet zostanie tak zwanym uczciwym człowiekiem.

      Zadźwięczał dzwonek.

      Matynicz bez pośpiechu zgasił papierosa i niechętnie podniósł się z tapczanu. Poszedł otworzyć. Osłupiał.

      – Mundek?

      Niespodziewany gość uśmiechnął się.

      – Poznałeś mnie, stary draniu.

      – Chodź, chodź – zapraszał Matynicz. – A to niespodzianka. Zaraz przygotuję coś do picia. W jaki sposób mnie znalazłeś? Kto ci dał mój adres?

      – Krasnoludki mi powiedziały, gdzie mieszka mój stary, wierny kumpel.

      Matynicz rzucił mu szybkie, niespokojne spojrzenie.

      – Dawne czasy, bardzo dawne. A jeżeli chodzi o tę forsę…

      – Ja właśnie w sprawie forsy.

      – Myślałem, że ty ciągle siedzisz za granicą, we Francji.

      – Siedziałem we francuskim pudle. Nikomu nie życzę. U nas to luksus.

      – Wyobraź sobie, Mundziu, że ja także siedziałem, ale w kraju. Mnie taka bliska zagranica nie imponuje.

      – Wolałbyś Sing-Sing, co?

      – Nie wygłupiaj się. Ale siadaj. Co tak stoisz? Czego się napijesz?

      Edmund usiadł i wyjął papierosy.

      – Zanim zaczniemy pić, to chciałbym się dowiedzieć, co z tą forsą. Przecież mi się chyba coś niecoś od ciebie należy, nie?

      Matynicz otworzył barek i zaczął wyjmować rozmaite butelki.

      – Może gin z tonikiem, co? Albo może wolisz kieliszek śliwowicy, albo może żytnia ci pasuje. Mam także i koniak. Do wyboru, do koloru.

      – Ty mnie wódkami nie zagaduj – warknął Edmund. – Słyszałeś, o co pytałem?

      – Słyszałem. Pytałeś o twoją dolę. Ale widzisz… jak mnie wzięli do pudła, to zrewidowali mieszkanie i wszystko mi zabrali. Co do grosza, złotówki, walutę, wszystko. Sam się teraz rozglądam, skąd parę złotych wytrzasnąć. Skończy się na tym, że będę się musiał zabrać do jakiejś uczciwej pracy.

      Edmund parsknąć śmiechem.

      – Ty i uczciwa praca. Nie żartuj.

      – Wcale nie żartuję. Z czegoś trzeba żyć.

      – Ile mi możesz dać? Teraz, zaraz?

      – Ile? Dwa patyki. Nie więcej.

      – Nie masz na widoku jakiejś roboty?

      – Zwariowałeś. Niedawno wyszedłem z pudła. Chcę trochę pożyć na wolności.

      Zaterkotał telefon. Matynicz podniósł słuchawkę. Od razu poznał znajomy kobiecy głos. Powiedział, że ma gościa i że jest bardzo zajęty. Odłożył słuchawkę i wyjął portfel. Musiał dać coś na odczepnego temu idiocie.

      ROZDZIAŁ III

      Pani Ewelina skończyła stawiać pasjans, zgarnęła karty, przetasowała je i włożyła do pudełka. Była jakaś dziwnie zdenerwowana. Nie mogła sobie znaleźć miejsca, nie mogła się niczym zająć. Przeszła się po pokoju raz, drugi, trzeci… dziesiąty. Roztargnionym spojrzeniem obrzuciła obrazy wiszące na ścianach. Żmurko stanowczo nie podobał jej się w tym miejscu. Miała zamiar przenieść go do sypialni. Ten idiota od wstrzeliwania kołków w ściany miał przyjść dzisiaj, ale dał znać, że przyjdzie dopiero jutro. W dzisiejszych czasach na nikim nie można polegać, nikt nie dotrzymuje słowa. Spojrzała na zegarek. „Późno” – pomyślała. „Dlaczego Lola jeszcze nie wraca? Chyba nic złego jej się nie przytrafiło. Ona bardzo ostrożnie prowadzi. Rozsądna dziewczyna. Na pewno zagadała się z jakimiś koleżankami albo z kolegami. Może poszli gdzieś na kawę.” Podeszła do szafy z książkami i wyjęła Listy Nikodema. Dobraczyński dobrze działał jej na roztrzęsione nerwy. Zgasiła górne światło, zapaliła stojącą lampę z dużym złotawym abażurem i wygodnie usadowiła się w fotelu. Westchnęła głęboko. „Duszno. Chyba będzie burza. Zupełnie nie ma czym oddychać”.

      Drzwi otworzyły się nieomal bezszelestnie. Wyczuła to raczej instynktownie, aniżeli usłyszała. Odwróciła się gwałtownie.

      Przed nią stał wysoki, zamaskowany mężczyzna w ciemnym płaszczu. W ręku coś trzymał. Zapewne rewolwer.

      Zanim pani Ewelina zdążyła zorientować się w sytuacji, nieoczekiwany gość jednym skokiem znalazł się tuż przy niej, objął ją mocno wpół i przytknął do twarzy wilgotny tampon. Straciła przytomność.

      Błyskawicznie zdjął ze ściany duży obraz Wyczółkowskiego, odsłaniając masywne drzwiczki sejfu. Zaczął gorączkowo majstrować przy mechanizmie. W tym momencie wydało mu się, że jego ofiara poruszyła się. Nie mógł ryzykować. Wrócił więc i wyciągniętym z kieszeni płaszcza sznurem zaczął starannie związywać pani Ewelinie ręce i nogi.

      I nagle wbiegła do pokoju Lola. Bez chwili wahania chwyciła leżący na bocznym stoliku pistolet do wstrzeliwania kołków w ścianę. Odwrócił się, ale było już za późno na jakiekolwiek działanie. Nacisnęła spust. Spazmatycznym ruchem rozłożył ręce i upadł na wznak.

      Dziewczyna pośpiesznie zabrała się do uwolnienia z więzów swojej opiekunki i wyjęła jej knebel z ust. Pani Ewelina zaczęła swobodniej oddychać.

      Wtedy Lola podbiegła do telefonu i połączyła się najprzód z pogotowiem ratunkowym, a następnie z komendą milicji.

      Śmierć nastąpiła momentalnie. Pocisk ugodził

Скачать книгу