Czarnobylska modlitwa.. Светлана Алексеевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarnobylska modlitwa. - Светлана Алексеевич страница 6

Czarnobylska modlitwa. - Светлана Алексеевич Reportaż

Скачать книгу

szept).

      Ciągle nie mówię pani tego, co by należało powiedzieć… Nie te słowa… Nie wolno mi krzyczeć po wylewie. Płakać też nie wolno. Ale ja chcę płakać… Chcę, żeby wiedziano… Jeszcze nikomu się nie przyznałam… Kiedy nie oddałam im mojej malutkiej, naszej dziewczynki, wtedy przynieśli mi drewniany koszyk. „Jest tutaj”. Popatrzyłam – leżała w pieluszkach, zawinęli ją. Wtedy zaczęłam płakać. „Połóżcie ją u jego nóg. Powiedzcie, że to nasza Nataszeńka”.

      Tam, na grobie, nie ma napisu: „Natasza Ignatienko”. Jest tylko jego imię i nazwisko. A ona była jeszcze bez imienia, nic w ogóle nie miała… Tylko duszę… Jej duszę tam właśnie pochowałam…

      Przychodzę do nich zawsze z dwoma bukietami: jednym dla niego, drugim – dla niej, kładę go w narożniku. Obchodzę grób na kolanach… Zawsze na kolanach… (Chaotycznie). Zabiłam ją… Ja… Ona… Uratowała… Moja dziewczynka mnie uratowała, przyjęła całe uderzenie jądrowe na siebie, była jakby odbiornikiem tego ciosu. Taka malutka. Kruszynka. (Zachłystuje się). Ocaliła mnie… Ale kochałam ich oboje. Czyżby można było zabić kogoś miłością? Taką miłością! Dlaczego są obok siebie? Miłość i śmierć. Zawsze są razem. Kto mi wytłumaczy? Kto podpowie? Chodzę na kolanach do grobu. (Milknie na długo).

      W Kijowie dostałam mieszkanie. W dużym domu, gdzie teraz mieszkają wszyscy, którzy opuścili elektrownię. Wszyscy znajomi. Mieszkanie jest duże, dwupokojowe, o jakim marzyliśmy z Wasią. A ja w nim dostawałam obłędu! W każdym kącie, gdziekolwiek spojrzę, wszędzie widzę jego. Jego oczy. Zaczęłam remont, żeby tylko nie siedzieć, żeby zapomnieć. I tak dwa lata… Mam sny… Śni mi się, że idę z nim razem, a on nie ma butów. „Dlaczego zawsze chodzisz boso?” „A dlatego, że nic nie mam”. Poszłam do cerkwi. Ojczulek mi poradził: „Trzeba kupić kapcie o dużym rozmiarze i położyć komuś do grobu. I napisać na karteczce, że to dla niego”. Tak właśnie zrobiłam. Przyjechałam do Moskwy i od razu – do cerkwi. W Moskwie mam do niego bliżej… On tam leży na cmentarzu Mitińskim. Opowiadam księdzu, że tak a tak, muszę przekazać kapcie. Pyta: „A czy wiesz, jak to trzeba zrobić?”. Jeszcze raz mi wytłumaczył. Akurat wnieśli nieboszczyka, starszego pana, żeby odprawić modły. Podchodzę do trumny, podnoszę narzutę i kładę pod nią kapcie. „A karteczkę napisałaś?”. „Tak, ale zapomniałam napisać, na którym cmentarzu leży”. „Oni tam wszyscy są w jednym świecie. Znajdą go”.

      Nie chciałam żyć. W nocy stoję przy oknie, patrzę w niebo. „Wasieńka, co mam robić? Nie chcę żyć bez ciebie”. W dzień przechodzę koło przedszkola, przystanę i tak stoję. Patrzyłabym i patrzyła na dzieci. Odchodziłam od zmysłów! Zaczęłam prosić nocą: „Wasieńka, urodzę dziecko. Boję się już być sama. Nie wytrzymam dłużej. Wasieńka!” A innym razem tak poproszę: „Wasia, mnie nie potrzeba mężczyzny. Nie ma dla mnie nikogo lepszego od ciebie, ale chcę mieć dziecko”.

      Miałam dwadzieścia pięć lat.

      Znalazłam mężczyznę…

      Wszystko mu opowiedziałam. Całą prawdę: mam jedną miłość, na całe życie. Wszystko mu odsłoniłam. Spotykaliśmy się, ale nigdy nie zapraszałam go do siebie, do domu, nie mogłam. Tu jest Wasia.

      Pracowałam w cukierni. Robię tort, a łzy z oczu mi płyną. Nie płaczę, ale łzy mi spływają po twarzy. Jedyne, o co prosiłam dziewczyny: „Nie litujcie się nade mną. Jak będziecie się litowały, to odejdę”. Chciałam być taka jak wszyscy. Nie trzeba się nade mną litować. Kiedyś byłam szczęśliwa…

      Przynieśli mi order Wasi… Czerwony… Długo nie mogłam na niego patrzeć… Łzy mi ciekły po twarzy…

      Urodziłam chłopczyka. Andrieja… Andrie jka… Przyjaciółki mnie powstrzymywały: „Nie powinnaś rodzić”, lekarze też straszyli: „Pani organizm tego nie wytrzyma”. Potem. Potem powiedzieli, że dziecko będzie bez rączki… bez prawej rączki. Aparat pokazywał. No i co z tego? myślałam. Nauczę je pisać lewą. A urodził się normalny… śliczny chłopczyk. Uczy się na same piątki. Teraz mam kogoś, kim żyję, kim oddycham. Światło mojego życia. Świetnie wszystko rozumie. „Mamusiu, jeśli pojadę do babci na dwa dni, to będziesz mogła oddychać?”. „Nie będę!” Boję się na dzień z nim rozdzielić. Szliśmy kiedyś ulicą. I nagle poczułam, że upadam. Wtedy miałam pierwszy wylew. Tam, na ulicy… „Mamusiu, przynieść ci wody?” „Nie, stój koło mnie. Nigdzie nie odchodź!” I złapałam go za rękę. Dalej nie pamiętam. Otworzyłam oczy dopiero w szpitalu. Ale tak go mocno złapałam, że lekarze ledwie odgięli mi palce. Jeszcze długo potem rękę miał siną. Teraz kiedy wychodzimy z domu, mówi: „Mamusiu, tylko nie łap mnie za rękę. Nigdzie od ciebie nie odejdę”. Andriej też choruje – dwa tygodnie w szkole, dwa w domu z lekarzem. Tak właśnie żyjemy. Boimy się nawzajem o siebie. A w każdym kącie mieszkania – Wasia… Jego fotografie. W nocy z nim rozmawiam. Czasem mnie we śnie poprosi: „Pokaż mi nasze dziecko”. Przychodzimy tam z Andrie jkiem. A on przyprowadza córeczkę. Zawsze z córeczką. Bawi się tylko z nią.

      Tak właśnie żyję… W realnym świecie i równocześnie – w nierealnym. Nie wiem, gdzie się lepiej czuję. (Wstaje. Podchodzi do okna). Jest nas tu wielu. Cała ulica „czarnobylska” tak ją nawet nazywają. Całe swoje życie ci ludzie przepracowali w elektrowni. Wielu z nich do tej pory jeździ tam na wachtę, teraz obsługuje się elektrownię systemem wachtowym. Nikt tam już nie mieszka i nigdy nie będzie mieszkał. Wszystkich nękają ciężkie choroby, inwalidztwo, ale oni nie rzucają swojej pracy, boją się o tym nawet myśleć. Nie ma dla nich życia bez reaktora, reaktor to ich życie. Komu byliby teraz potrzebni na innym miejscu? Często ktoś umiera. Umierają błyskawicznie. Umierają w drodze – idzie ktoś i upadnie, zasypia i już się nie budzi. Niósł siostrze kwiaty i nagle – serce się zatrzymało. Stał na przystanku autobusowym. Umierają, a nikt ich naprawdę nie wypytał. O to, cośmy przeżyli. Cośmy widzieli. Nikt nie chce słuchać o śmierci. O takich strasznych rzeczach.

      Ale ja pani opowiedziałam o miłości… O tym, jak kochałam…

Ludmiła Ignatienko,żona zmarłego strażaka Wasilija Ignatienki

      Wywiad autorki z samą sobą o historii pomijanej i o tym, dlaczego Czarnobyl stawia pod znakiem zapytania nasz obraz świata

      Jestem świadkiem Czarnobyla… Najważniejszego wydarzenia XX wieku, mimo że upamiętnił się on także strasznymi wojnami i rewolucją. Minęło już dwadzieścia lat od katastrofy, a ja dotąd nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czego daję świadectwo: przeszłości czy przyszłości? Tak łatwo ześlizgnąć się w banał. W banał horroru. Ja jednak patrzę na Czarnobyl jak na początek nowej historii – jest on nie tylko wiedzą, ale i przed-wiedzą, dlatego że człowiek wstąpił w spór z poprzednimi wyobrażeniami o sobie i świecie. Kiedy mówimy o przeszłości, czy też o przyszłości, wkładamy w te słowa własne wyobrażenia na temat czasu, a Czarnobyl to przede wszystkim katastrofa czasu. Rozrzucone po naszej ziemi radionuklidy będą istniały pięćdziesiąt, sto, dwieście tysięcy lat. Nawet dłużej. W porównaniu z ludzkim życiem są wieczne. Co jesteśmy w stanie zrozumieć? Czy potrafimy doszukać się jakiegoś sensu w tym jeszcze nieznanym nam horrorze?

      O czym jest ta książka? Dlaczego ją napisałam?

      Nie jest to książka o Czarnobylu, ale o świecie Czarnobyla. O samym wydarzeniu napisano już tysiące

Скачать книгу