Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 12
– Słuchaj… Powiedz mi, ale tak zupełnie szczerze, tak jakbym nie był twoim mężem, jakby nas nigdy nic nie łączyło, czy… czy każdy porządny człowiek musi być bohaterem?
Energicznie potrząsnęła głową.
– Skądże. Absolutnie nie. Bohaterstwo to stopień wytrzymałości na ból albo brak wyobraźni. Szaleńczą odwagą odznaczają się dzieci i wariaci. Jedni i drudzy nie zdają sobie sprawy z grożącego niebezpieczeństwa. Nie muszę ci zresztą tego tłumaczyć. Sam wiesz najlepiej.
Podniósł się i, wsparty na łokciu, obserwował uważnie twarz żony.
– Czasem… Czasem zdaje mi się, że mną pogardzasz – powiedział prawie szeptem.
Objęła go.
– Błagam cię, nie zadręczaj mnie i siebie. Wiesz jak bardzo cię kocham i może cię to zdziwi, ale wcale nie mniej, jak wtedy, kiedy byliśmy młodzi.
Przywarł wargami do jej dłoni.
– Dziękuję ci. Nie wyobrażasz sobie nawet, jakie to dla mnie ważne. Jesteś jedyną bliską mi istotą. Mam tylko ciebie. Ty jedna wiesz o mnie wszystko. To jest wspaniałe uczucie mieć pewność, że zawsze, w każdej sytuacji mogę na ciebie liczyć, że mnie zrozumiesz i że nigdy mnie nie potępisz, tak jak mnie nie potępiłaś w najcięższych dla mnie chwilach.
Delikatnie dotknęła palcami jego twarzy.
– Śpij. Nie myśl o przykrych rzeczach.
Zgasiła światło, ale długo jeszcze, bardzo długo leżała wpatrzona w ciemność. Słyszała spokojny, rytmiczny oddech Jana. Wiedziała, że nie pozwoli zrobić mu krzywdy. Była przygotowana na wszystko, na walkę na śmierć i życie w jego obronie. Zasnęła dopiero nad ranem.
Przy śniadaniu nie wrócili już do nocnej rozmowy. Mówili o ostatnich wydarzeniach politycznych, o mającym się odbyć zjeździe psychiatrów i wreszcie o nadchodzącej zimie. Jakby na skutek niemej umowy, żadne z nich nie wspomniało o Weinbaumie.
Wasiński spojrzał na zegarek i wstał od stołu.
– Na mnie już czas, kochanie. Za pół godziny mam wykład. – Pocałował żonę w czoło i sprężystym krokiem wyszedł do przedpokoju. Słyszała jak rozmawiał z gosposią.
Stanęła w oknie i czekała, aż zobaczy go na ulicy. Lubiła na niego patrzeć. Miał taką elegancką, szlachetną sylwetkę, tak dobrze się ruszał. Ubierał się zawsze u najlepszych krawców. Ogromnie dbał o wygląd zewnętrzny. Codziennie stawała w oknie i śledziła go wzrokiem tak długo, aż znikał na zakręcie. Nie mogła zrozumieć jak to się działo, że przez tyle lat sam jego widok zawsze wywoływał w niej ten jakiś rozkoszny niepokój, jak wtedy za studenckich czasów, kiedy spotykali się w Łazienkach. Zawsze był dla niej tym jedynym najukochańszym chłopcem, którego wybrała spośród tłumu innych. Nie zauważyła, że się zestarzał. Nie zauważyła jego siwych włosów. Dla niej był zawsze tym Jankiem, trochę nieśmiałym, zamkniętym w sobie, którego poznała na jakiejś karnawałowej zabawie. To był jej chłopiec, a że teraz miał już sześćdziesiąt parę lat to nie było ważne. Kochała go zawsze jednakowo.
– Proszę pani…
Odwróciła się.
– Słucham, gosposiu?
– Przyszła panna Sara na lekcję.
– Dobrze. Niech ją gosposia poprosi do gabinetu.
W tej chwili prawie nienawidziła tej dziewczyny. Zdawała sobie sprawę z tego, że to uczucie jest zupełnie bezsensowne, ale w pierwszym odruchu nie potrafiła mu się oprzeć. Poprawiła włosy i, z konwencjonalnym uśmiechem na twarzy, poszła przywitać się ze swoją uczennicą.
Sara siedziała w fotelu i przeglądała czwartą część Eckersleya. Przywitały się ze sobą, jak zwykle, bardzo serdecznie.
– No cóż, panno Saro, zdaje się, że niedługo przyda się pani angielski.
Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło.
– I ja tak myślę. Chyba mnie tatuś zabierze do Londynu.
– Kiedy się pani spodziewa przyjazdu ojca?
– Jutro. Jutro przed wieczorem.
Lekcja nie szła tego dnia zbyt dobrze. Sara była roztargniona, zdenerwowana, a pani Maria również z trudem mogła skupić uwagę na trybie warunkowym i na życiorysie Oscara Wilde’a. Wreszcie zniechęcona powiedziała:
– Wie pani co, panno Saro? Wydaje mi się, że niewiele dzisiaj zrobimy. Chyba będzie lepiej, jak pani pójdzie na spacer do Łazienek. Mam nadzieję, że po przyjeździe ojca jeszcze pani do nas zajrzy. A może i pan profesor Weinbaum zechce nas odwiedzić.
– Na pewno.
Sara wsunęła książki i zeszyty do teczki.
Pani Maria została sama. Przez chwilę nerwowo bębniła palcami po biurku. Wstała i poczęła krążyć po pokoju, potrącając meble. Zatrzymała się przed dużym lustrem, wiszącym pomiędzy oknami. Uważnie przyjrzała się swej chmurnej twarzy. Pomimo pięćdziesięciu kilku lat była jeszcze bardzo przystojną i atrakcyjną kobietą. Dbała o swój wygląd, poddawała się regularnie zabiegom masażystek i kosmetyczek, nie przestawała uprawiać sportów, usiłując zachować dawną sprężystość mięśni. Kiedyś przecież, za studenckich lat, odnosiła sukcesy na boiskach,