Prowadź swój pług przez kości umarłych. Olga Tokarczuk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Prowadź swój pług przez kości umarłych - Olga Tokarczuk страница 4
Na stole przykrytym wytartą ceratą stała brytfanna ze spieczonymi kawałkami jakiegoś Zwierzęcia, a w garnku obok, przykryty białą warstewką tłuszczu, spał barszcz. Kromka chleba odkrojona od bochna, masło w złotku. Na podłodze wyłożonej podartym linoleum poniewierało się jeszcze kilka Zwierzęcych szczątków, które spadły razem z talerzem ze stołu, podobnie jak szklanka i kawałki ciastek, i na dodatek wszystko to było rozgniecione, wdeptane w brudną podłogę.
Wtedy na parapecie okna, na blaszanej tacy, zobaczyłam coś, co mój mózg rozpoznał dopiero po dłuższej chwili, tak się przed tym wzbraniał: była to równo ucięta sarnia głowa. Obok niej leżały cztery nóżki. Wpółotwarte oczy musiały cały czas czujnie śledzić nasze zabiegi.
O tak, była to jedna z owych wygłodniałych Panien, które naiwnie dają się zimą zwabić przemarzniętymi jabłkami i które, schwytane w sidła, umierają w męczarniach, uduszone drutem.
Kiedy uświadamiałam sobie powoli, co tu się wydarzyło, sekunda po sekundzie, ogarnęła mnie Groza. Złapał Sarnę we wnyki, zabił, a jej ciało poćwiartował, upiekł i zjadł. Jedna Istota zjadała drugą, w ciszy, w Nocy, w milczeniu. Nikt nie protestował, nie spadł żaden grom. A jednak Kara dosięgła demona, choć śmierci nie prowadziła żadna ręka.
Szybko, drżącymi dłońmi zbierałam szczątki, te małe kosteczki, w jedno miejsce, na stos, żeby je później pochować. Znalazłam starą reklamówkę i tam je składałam, te kosteczki, jedną po drugiej, w ten plastikowy całun. I głowę też ostrożnie włożyłam do reklamówki.
Tak bardzo chciałam poznać datę urodzenia Wielkiej Stopy, że nerwowo zaczęłam szukać jego dowodu – na kredensie, wśród kilku papierów, kartek z kalendarza i gazet, potem w szufladach; tam się trzyma dokumenty w wiejskich domach. I tam właśnie był – w zielonych zniszczonych okładkach, zapewne już nieważny. Na zdjęciu Wielka Stopa miał dwadzieścia kilka lat, długą, niesymetryczną twarz i zmrużone oczy. Nie był ładny, nawet wtedy. Ogryzkiem ołówka spisałam datę i miejsce urodzenia. Wielka Stopa urodził się 21 grudnia 1950 roku. Tutaj.
I powinnam dodać, że było w tej szufladzie jeszcze coś: plik zdjęć, całkiem nowych, kolorowych. Przerzuciłam je szybko, z nawyku, a jedno z nich przykuło moją uwagę. Spojrzałam na nie z bliższej odległości i już chciałam je odłożyć. Długo nie mogłam zrozumieć, co widzę. Nagle zapanowała cisza, a ja znalazłam się w jej samym środku. Patrzyłam. Moje ciało naprężyło się, byłam gotowa do walki. Kręciło mi się w głowie i w uszach narastało mroczne buczenie, szmer, jakby zza horyzontu nadciągała wielotysięczna armia – głosy, szczęk żelastwa, skrzypienie kół, wszystko dalekie. Gniew sprawia, że umysł staje się jasny i przenikliwy, widzi się więcej. Zagarnia inne emocje i panuje nad ciałem. Nie ma wątpliwości, że z Gniewu bierze się wszelka mądrość, ponieważ Gniew jest w stanie przekroczyć wszelkie granice.
Drżącymi rękami włożyłam zdjęcia do kieszeni i zaraz potem usłyszałam, jak wszystko rusza do przodu, jak zapalają się motory świata i jego maszyneria startuje – zaskrzypiały drzwi, upadł na podłogę widelec. Z oczu popłynęły mi łzy.
Matoga stał w drzwiach.
– Nie był wart twoich łez.
Miał zaciśnięte usta i ze skupieniem wystukiwał numer.
– Wciąż czeski operator – rzucił. – Musimy wejść na górkę. Idziesz ze mną?
Cicho zamknęliśmy za sobą drzwi i ruszyliśmy, brnąc przez śnieg. Na górce Matoga zaczął się kręcić wokół własnej osi z obiema komórkami w wyciągniętych rękach, szukając zasięgu. Mieliśmy przed sobą całą Kotlinę Kłodzką, skąpaną w srebrnej, popielistej poświacie świtu.
– Cześć, synu – powiedział Matoga do telefonu. – Chyba cię nie obudziłem, nie?
Niewyraźny głos odrzekł coś, czego nie zrozumiałam.
– Bo nasz sąsiad nie żyje. Myślę, że się udusił kością. Teraz. Dziś w nocy.
Głos z tamtej strony znów coś powiedział.
– Nie. Zaraz zadzwonię. Nie było zasięgu. Już go ubraliśmy z panią Duszejko, wiesz, moją sąsiadką – tu spojrzał przelotnie na mnie – żeby nie stężał…
I znowu głos, teraz jakby bardziej nerwowy.
– W każdym razie jest już w garniturze…
Wtedy ktoś z tamtej strony zaczął mówić dużo i szybko, więc Matoga odsunął telefon od ucha i popatrzył na niego z niesmakiem.
Potem zadzwoniliśmy na Policję.
2. Autyzm testosteronowy
„Pies, który zdycha z głodu, służąc panu, Jest zapowiedzią upadłości Stanu”.
Byłam mu wdzięczna, że zaprosił mnie do siebie na coś gorącego. Czułam się zupełnie rozbita i na myśl, że miałabym wrócić do mojego zimnego, pustego domu, zrobiło mi się smutno.
Przywitałam się z Suką Wielkiej Stopy, która rezydowała od kilku godzin u Matogi. Poznała mnie i ucieszyła się wyraźnie na mój widok. Machała ogonem i zapewne nie pamiętała już, że mi uciekła. Niektóre Psy bywają głupiutkie, podobnie jak ludzie, i ta Suka na pewno do nich należała.
Usiedliśmy w kuchni przy drewnianym stole, tak czystym, że można było na nim położyć policzek. Tak też zrobiłam.
– Jesteś zmęczona? – zapytał.
Wszystko tu było jasne i czyste, ciepłe i przytulne. Jakie to szczęście w życiu, gdy przydarzy ci się czysta i ciepła kuchnia. Mnie nigdy się to nie przydarzało. Nie umiałam utrzymać wokół siebie porządku. I już się z tym pogodziłam. Trudno.
Zanim zdążyłam rozejrzeć się wokoło, miałam przed sobą szklankę herbaty. Mieściła się w ślicznym metalowym koszyku z uchem i stała na podstawce. W cukiernicy był cukier w kostkach – ten widok przypomniał mi słodkie czasy dzieciństwa i naprawdę poprawił mi dość marny humor.
– Może rzeczywiście nie powinniśmy go ruszać – powiedział Matoga i otworzył szufladę w stole, żeby podać małe łyżki do zamieszania herbaty.
Suka kręciła mu się pod nogami, jakby nie chciała go wypuścić z orbity swojego małego, wychudzonego ciałka.
– Przewrócisz mnie – odezwał się do niej Matoga z szorstką czułością. Widać było, że ma Psa pierwszy raz w życiu i nie bardzo wie, jak się zachować.
– Jak ją nazwiesz? – zapytałam, kiedy pierwsze łyki herbaty rozgrzały mnie od środka i ten kłąb emocji, który miałam w gardle, nieco się rozpuścił.