Prowadź swój pług przez kości umarłych. Olga Tokarczuk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Prowadź swój pług przez kości umarłych - Olga Tokarczuk страница 7
– Do Wrocławia! – krzyknęłam. – Pan nie może tak mówić! To są przecież kompetencje lokalnej Policji, znam prawo.
– O! – uśmiechnął się ironicznie. – I pani mi powie, co należy do moich kompetencji, a co nie?
Oczami wyobraźni zobaczyłam nasze wojska rozstawione na równinie i gotowe do walki.
– Tak, bardzo chętnie – i już zabierałam się do dłuższej przemowy.
W panice spojrzał na zegarek i opamiętał się w swojej do mnie niechęci.
– Tak, dobrze, rozpatrzymy sprawę – powiedział po chwili obojętnie i zaczął zbierać z biurka papiery do teczki. Umknął mi.
Wtedy pomyślałam, że go nie lubię. Nawet więcej: poczułam do niego nagły przypływ niechęci, ostrej jak chrzan.
Wstał zza biurka zdecydowanym ruchem i ujrzałam, że ma potężny brzuch, którego nie jest w stanie objąć skórzany pasek od munduru. Ze wstydu ten brzuch chował się gdzieś pod spód, w niewygodne, zapomniane okolice genitaliów. Sznurówki jego butów były rozwiązane, zapewne pod biurkiem zzuł buty. Teraz musiał je jak najprędzej wcisnąć.
– Czy mogę znać pańską datę urodzenia? – zapytałam grzecznie, już przy drzwiach.
Stanął zaskoczony.
– A na co to pani? – zapytał podejrzliwie, przytrzymując mi drzwi na korytarz.
– Obliczam Horoskopy – odpowiedziałam. – Chce pan? Mogę panu postawić.
Przez twarz przemknął mu rozbawiony uśmiech.
– Nie, dziękuję. Nie interesuje mnie astrologia.
– Będzie pan wiedział, czego może się pan spodziewać w życiu. Nie chce pan?
Wtedy on spojrzał porozumiewawczo na siedzącego w recepcji policjanta i z ironicznym uśmiechem, jakby brał udział w wesołej, dziecinnej zabawie, podał mi wszystkie dane. Zapisałam je, podziękowałam i naciągając kaptur na głowę, ruszyłam do wyjścia. Przy drzwiach usłyszałam jeszcze, jak obaj parskają śmiechem, i dopadły mnie te wykrakane słowa:
– Nawiedzona wariatka.
Tego samego wieczoru, tuż po Zmierzchu, Pies Wielkiej Stopy zaczął wyć znowu. Powietrze zrobiło się niebieskie, ostre jak brzytwa. Matowy, niski głos napełniał je niepokojem. Śmierć jest u bram, pomyślałam. Lecz śmierć przecież zawsze jest u naszych bram, o każdej porze dnia i Nocy, odpowiedziałam sobie. Bo najlepiej rozmawia się samemu ze sobą. Przynajmniej nie dochodzi do nieporozumień. Położyłam się na kanapce w kuchni i leżałam, nie mogąc robić nic innego, jak tylko słuchać tego przejmującego głosu. Kiedy kilka dni przedtem poszłam do Wielkiej Stopy z Interwencją, nawet nie wpuścił mnie do domu, powiedział, żebym nie wtrącała się w nie swoje sprawy. To prawda, ten okrutnik wypuścił Sukę na kilka godzin, ale potem i tak zamknął ją w ciemnicy, więc znowu wyła w Nocy.
Leżałam więc na kanapce w kuchni, próbując myśleć o czym innym, ale oczywiście wcale mi to nie wychodziło. Czułam, jak do mięśni sączy się swędząca, wibrująca energia i jeszcze trochę, a rozsadzi mi od wewnątrz nogi.
Zerwałam się z kanapy, włożyłam buty i kurtkę, wzięłam młotek i metalowy pręt, i wszystkie Narzędzia, jakie napatoczyły mi się pod rękę. Po chwili, zdyszana, stanęłam przed szopą Wielkiej Stopy. Nie było go w domu, nie paliło się światło, z komina nie wydobywał się dym. Zamknął Psa i zniknął. Nie wiadomo, kiedy wróci. Ale nawet gdyby był w domu, zrobiłabym to samo. Po kilku minutach pracy, od której cała się spociłam, udało mi się rozwalić drewniane drzwi – deski przy zamku obluzowały się i mogłam odsunąć zasuwę. W środku było ciemno i wilgotno, rzucono tu jakieś stare, zardzewiałe rowery, leżały plastikowe beczki i inne śmieci. Suka stała na stosie desek, przywiązana sznurkiem za szyję do ściany. Tym, co jeszcze rzuciło mi się w oczy, była kupka jej odchodów, widać załatwiała się cały czas w tym samym miejscu. Machała niepewnie ogonem. Patrzyła na mnie wilgotnymi oczami, radośnie. Odcięłam sznurek, wzięłam ją na ręce i poszłyśmy do domu.
Nie wiedziałam na razie, co zrobię. Czasami, gdy Człowiek doświadcza Gniewu, wszystko wydaje się oczywiste i proste. Gniew zaprowadza porządek, pokazuje świat w oczywistym skrócie, w Gniewie powraca też dar Jasności Widzenia, o który trudno w innych stanach.
Postawiłam ją na podłodze w kuchni i zdumiałam się, jak bardzo była mała i drobna. Sądząc po głosie, po tym mrocznym wyciu, można było spodziewać się Psa wielkości co najmniej Spaniela. A to był jeden z tych lokalnych Psów, o których mówi się Ohydek Sudecki, ponieważ nie są zbytnio urodziwe. Nieduże, na cienkich nogach, często wykrzywionych, maści szaroburej, z tendencjami do tycia, a nade wszystko z widoczną wadą zgryzu. No cóż, nie grzeszyła pięknością ta nocna śpiewaczka.
Była niespokojna i cała drżała. Wypiła pół litra ciepłego mleka, od czego brzuszek zrobił jej się okrągły jak piłka, podzieliłam się z nią też chlebem z masłem. Nie spodziewałam się Gościa, więc moja lodówka świeciła pustkami. Mówiłam do niej uspokajająco, relacjonowałam jej każdy mój ruch, a ona patrzyła na mnie pytająco, nie rozumiejąc widocznie tak nagłej zmiany okoliczności. Potem położyłam się na swojej kanapce, sugerując jej jednocześnie, żeby i ona znalazła sobie jakieś miejsce spoczynku. Wreszcie wcisnęła się pod kaloryfer i usnęła. Ponieważ nie chciałam jej zostawiać samej na Noc w kuchni, postanowiłam i ja zostać na kanapie.
Spałam niespokojnie, gdzieś po ciele snuło mi się jeszcze widocznie wzburzenie i ściągało skądś te same sny o rozpalonych, buchających żarem piecach, nie kończących się kotłowniach z czerwonymi, gorącymi ścianami. Płomienie zamknięte w piecach z hukiem domagały się uwolnienia, aby kiedy to nastąpi, wyskoczyć na świat potworną eksplozją i spalić wszystko na popiół. Myślę, że te sny mogą być objawem nocnej gorączki, która wiąże się z moimi Dolegliwościami.
Obudziłam się nad ranem, gdy jeszcze było zupełnie ciemno. Od niewygodnej pozycji zupełnie zdrętwiała mi szyja. Suka stała przy moim wezgłowiu i wpatrywała się we mnie natarczywie, popiskując żałośnie. Stękając, wstałam, żeby ją wypuścić – bo przecież to całe mleko, które wypiła, musiało w końcu znaleźć ujście. Przez otwarte drzwi wpadł powiew wilgotnego, chłodnego powietrza o zapachu ziemi i gnijącej materii – jak z grobu. Suka wybiegła w podskokach przed dom, zrobiła siku, śmiesznie unosząc tylną nogę do góry, jakby nie mogła się zdecydować, czy jest Psem, czy Suką. Potem popatrzyła na mnie ze smutkiem – mogę śmiało powiedzieć, że spojrzała mi głęboko w oczy – i pędem pobiegła w stronę domu Wielkiej Stopy.
I tak Suka wróciła do swego Więzienia.
Tyle