Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2. Zbigniew Nienacki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2 - Zbigniew Nienacki страница 20
— To racja, doktorze — zgodził się Stasiak. — Ja swoją sukę też czasem leję. Ale Jarosz żonę oszczędza.
— Nie oszczędzam — oburzył się Jarosz. — Zobaczycie, że nie oszczędzam.
— No to jazda, na co czekacie? — zachęcił ich doktor. — Ja też sobie popatrzę.
Aż zatoczył się Jarosz od wściekłości, która nim miotała i nie mogła znaleźć ujścia z powodu dubeltówki doktora. Wbił nóż w sztachetę płotu, doskoczył do swojej kobiety, która mimo nich właśnie dumnie kroczyła na swych pałąkowatych nogach.
— Trzymajcie ją — wrzasnął, ponieważ pazurami mu do twarzy sięgnęła. Rzucili na ziemię siekiery i tasak, babę przytrzymali we czwórkę. Siłą jej głowę do ziemi przygnietli. Sam Jarosz kieckę zadarł, aż żółty i chudy tyłek bez majtek zobaczyli.
— Raz... dwa... trzy... — liczył doktor, słuchając głośnego klaskania paska na tyłku Jaroszowej.
Kobieta wrzeszczała tak strasznym głosem, że aż psy doktora zaczęły wyć.
— Pięć! — wyliczył doktor. — To jej wystarczy.
Ale Jarosz szósty raz jej przyłożył i chciał przyłożyć jeszcze siódmy, doktor jednak wyszedł za bramę i rękę z paskiem mu przytrzymał.
— Chudy ma tyłek, to ją bardzo boli — wyjaśnił.
Puścili Jaroszową, a ta najpierw na ziemię upadła, a potem, wciąż rycząc przeraźliwie, podniosła się i zataczając ruszyła w stronę wsi.
— To była dobra robota — stwierdził doktor. — Więzienie was wszystkich czekało za zabicie Kruczka. A tak oto i sprawiedliwość się dokonała.
— Poprawię jej w domu — pogroził pięścią Jarosz za odchodzącą żoną.
— A pewnie — przytaknął doktor. — Kruczek u mnie w salonie siedzi i robi pod siebie ze strachu. Wziąłem od niego okup na litr wódki, żeby cała ta sprawa tak na sucho mu nie przeszła. Macie tu za fatygę.
Wyjął doktor z portfela trzy banknoty i podał Jaroszowi.
— Uciekał i robił pod siebie. Sam widziałem — radował się Stasiak.
— Szkoda byłoby iść do więzienia — przypomniał im doktor.
— Siedzieć za takiego śmierdziela? — dziwił się Jarosz, że mu w ogóle przyszło do głowy, aby gonić Kruczka po lesie z nożem.
Ziętek powtarzał w zadumie:
— Zrobił pod siebie u doktora, coś takiego...
Jarosza parzyły w ręce banknoty, które dostał od doktora, Miętosił je w ręku i coraz to znacząco spoglądał na Ziętka i Stasiaka.
— Zaraz sklep zamknie Smugoniowa, bo kartkę wywiesiła, że do Bart wyjeżdża — przypomniał pozostałym.
Ukłonili się grzecznie doktorowi, podjęli z ziemi siekiery i tasak, a Jarosz wyciągnął ze sztachety swój nóż. Spiesznie ruszyli w stronę wioski, bo w rzeczy samej późno już było, a Smugoniowa wcześniej dziś sklep zamykała.
Powrócił doktor do salonu, wysłuchał od Makuchowej cierpkich uwag, że obiad wystygł, a odgrzewany gorzej będzie smakował. Kruczek siedział na krześle, podciągnął nogawki spodni i oglądał krwawe ślady po psich kłach. Tedy zabrał go doktor do swego gabinetu, opatrzył rany i doradził, aby Kruczek polami do swego domu wrócił.
Tymczasem Jarosz i jego kompani zdążyli do sklepu przed zamknięciem i z wielkim zadowoleniem kupili litr wódki. Uznali, że w ten sposób sprawa została załatwiona honorowo. A że na ławeczce przed sklepem jak zwykle siedzieli — Antek Pasemko, cieśla Sewruk, stary Kryszczak i młody Galembka, z wielką przyjemnością i z drobnymi szczegółami, częstując się wzajemnie wódką, opowiedzieli, w jaki sposób doszli do owego litra.
— Osaczyliśmy go w młodniku jak zająca — rozprawiał Paweł Jarosz. — Nawet nie miał czasu porozmawiać z Lucyną, a już do niego wyskoczyliśmy z ukrycia. Uciekał i robił pod siebie ze strachu.
— Jaja mu chcieliśmy wyciąć — chwalił się Stasiak.
— Tak. Tym nożem — wymachiwał Jarosz ręką, a ostrze noża połyskiwało w słońcu.
— Mieliśmy go schwytać, obalić na ziemię i wykastrować jak ogierka — cieszył się Stasiak. — Żeby więcej szkód wśród naszych kobiet nie czynił. Tylko że doktor nas zatrzymał, grzeczną rozmową zabawił i wziął dla nas od Kruczka na litr wódki.
— Słusznie się nam to za gonitwę należało — przytakiwał Ziętek.
Podobała się ta sprawa cieśli Sewrukowi, choć nie wyobrażał sobie, jakby to on, w swych szmacianych butach, mógł gonić kogoś po młodnikach. Mniej się podobała młodemu Galembce, jako że i on od obcych kobiet lubił skorzystać i przerażała go myśl o wycinaniu jąder za cudzołóstwo. Stary Kryszczak powiedział szczerze:
— Dobrze zrobiliście z Lucyną. Jej się należało dać w tyłek. Nie musiała pójść w młodnik, jeśli nie chciała. Kruczek nie jest niczemu winien.
— Ale jaja dobrze byłoby takiemu wyciąć — powtarzał zachwycony tą myślą drwal Stasiak.
Antek Pasemko zzieleniał na twarzy. Był może wrażliwszy niż inni i zaraz przedstawił siebie, jak to gonią człowieka po lesie, jak go na ziemię obalają, ostrym nożem worek z jądrami wycinają.
— Wracam na Wybrzeże. Tam znowu podejmę robotę — oświadczył ni stąd, ni zowąd.
Zdumiał się młody Galembka, który bał się wszelkiej roboty.
— A czy ci to źle u nas, chłopie? Matka ci daje jeść za darmo, nic się w domu nie narobisz, a tam pracować każą.
— Nie chcę tu być. To wstrętna wioska — odparł stanowczo.
W dwa dni później doktor Niegłowicz jechał rankiem do ośrodka zdrowia w Trumiejkach i na przystanku przed sklepem zauważył Lucynę Jarosz z wielkim jak skrzynia kartonem, w którym chciała zawieźć swój telewizor do naprawy. Równocześnie z doktora samochodem podjechał na przystanek i autobus, ale Jaroszowa pomyślała, że doktora gazikiem za darmo i prędzej dostanie się do Trumiejek. Zatrzymała więc Niegłowicza i zapytała go, czy nie mógłby jej podwieźć.
Niegłowicz na oczach wielu ludzi wysiadł ze swego gaza i obwieścił głośno, aby wszyscy słyszeli:
— Kobieta może w naszych czasach robić ze swoim tyłkiem, co się jej podoba. Ale oprócz tyłka kobieta powinna mieć i honor.
To mówiąc wsiadł do samochodu i odjechał do Trumiejek bez Jaroszowej i jej