Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Йорн Лиер Хорст
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Йорн Лиер Хорст страница 4
Mortensen przyszedł do niego.
– Bardzo zmyślne – skomentował i podniósł aparat fotograficzny.
– Uwińmy się z tym jak najszybciej – poprosił Wisting i wrócił do pokoju z pieniędzmi.
Mortensen włożył lateksowe rękawiczki, ściągnął z łóżka jeden z kartonów i postawił go na podłodze. Był ciężki, cięższy od pudełka z papierem do drukarki. Kiedyś mieścił się w nim komputer marki Siemens Nixdorf.
Klapy pudełka były sklejone szeroką brązową taśmą pakunkową. Wisting nie wiedział, czy to przewodniczący partii je poprzecinał, czy zrobił to sam Clausen.
Komisarz rozchylił klapy kartonu. Wnętrze wypełnione było amerykańskimi studolarówkami. Część banknotów połączono w pliki za pomocą szarej taśmy do pakowania. Pliki nie były starannie ułożone, wręcz przeciwnie: wyglądało na to, że zostały wrzucone do środka w pośpiechu.
Wisting podniósł jeden z plików i ocenił, że jest w nim sto banknotów. Dziesięć tysięcy dolarów. W kartonie mogło się znajdować dwieście plików. Czyli dwa miliony.
Odłożył pieniądze na miejsce, po czym ściągnął karton z górnego łóżka. Leżały w nim pliki banknotów euro o różnych nominałach: dwudziestki, pięćdziesiątki i setki.
Mortensen zrobił krok do tyłu, jakby dla lepszego oglądu sytuacji.
– Musiały tu stać całymi latami – powiedział po chwili. – I zbierały kurz. Bo nie wydaje się, żeby z nich korzystał.
Wisting przytaknął. Bernhard Clausen nigdy nie zachowywał się tak, jakby spał na pieniądzach. Nigdy nimi nie szastał i wiódł raczej skromne życie.
Mortensen zbliżył się do kartonu i podniósł plik banknotów.
– Czy to może być jakaś tajna rezerwa pieniężna, nad którą miał pieczę jako minister spraw zagranicznych? – zastanawiał się na głos. – Pieniądze, które miały zostać przekazane organizacjom terrorystycznym w zamian za uwolnienie norweskich żołnierzy, którzy trafili do niewoli?
Wisting wzruszył ramionami. Istniała taka możliwość. Ale pieniądze przeznaczone na tego typu sytuacje kryzysowe raczej na pewno nie były przechowywane w kartonowych pudłach w domku letniskowym emerytowanego polityka.
Podszedł do szafy, otworzył drzwi. W środku leżały stosy starych gazet i czasopism. Jedną z półek zapełniały przeróżne spraye: od środków na owady po lakiery do włosów. Na dnie szafy stały dwie butle z propanem. Wisting schylił się i zajrzał pod łóżko. Znalazł tam dwa dodatkowe kanistry na benzynę i jeszcze jedno tekturowe pudło. Kiedy je wyciągnął, w powietrze wzbiły się tumany kurzu.
Pudełko zawierało stare komiksy. Wziął kilka leżących na samej górze, zauważył parę czasopism pornograficznych z niemieckimi okładkami. Odłożył komiksy na miejsce, wsunął pudło z powrotem pod łóżko, wstał i otrzepał ręce z kurzu.
– Bierzmy się do pracy – powiedział, wskazując głową piętrowe łóżko. – Spisujemy, dokumentujemy i zabieramy się stąd.
– Co zamierzasz zrobić z pieniędzmi? – spytał Mortensen.
– Wziąć je do domu.
– Do domu? – powtórzył technik. – Chcesz je przechowywać w swoim domu?
– Tymczasowo. Dopóki nie ustalimy, o co w tym wszystkim chodzi.
– W takim razie mam nadzieję, że posiadasz porządny system antywłamaniowy – skomentował Mortensen.
Wisting wyjął telefon i wycofał się, tak aby kolega mógł spokojnie opieczętować i opisać kartony.
Ściągnął gumowe rękawiczki, wyszedł na zewnątrz i okrążył domek. Od strony morza, tuż przy skale, znajdowało się przytulne patio z kominkiem, grillem, długim stołem i lampami grzewczymi. Wisting stanął plecami do domku i przejrzał listę kontaktów w telefonie. Z upływem lat bardzo się wydłużyła. Byli na niej ludzie, z którymi nie rozmawiał od lat. W końcu znalazł nazwisko, którego szukał, i wybrał numer prywatny.
Olvego Henriksena poznał dawno temu. W tym samym czasie ubiegali się o przyjęcie do szkoły policyjnej, ale Olve nie spełnił wymagań dotyczących dobrego wzroku. Obecnie był właścicielem jednej z największych w kraju firm ochroniarskich oferujących wszelkie możliwe usługi, od stróżowania do transportu pieniędzy, i prawdopodobnie zarabiał trzy razy więcej od Wistinga.
– Potrzebny mi system antywłamaniowy.
Olve Henriksen zaproponował, że jeden z jego monterów zadzwoni do niego i umówi się na konkretny termin.
– Jest mi potrzebny dzisiaj – przerwał mu Wisting, zanim Olve zdążył dokończyć zdanie.
– Rozumiem – odparł.
Zapadła cisza. Wisting czekał. Małe czarne mrówki przeszły po płytkach łupkowych tuż przed jego stopami i zniknęły w szczelinie w ścianie.
– Mogę przysłać do ciebie człowieka o czwartej – powiedział w końcu Olve.
Wisting podziękował i podał adres.
– Jest jeszcze coś – dodał po chwili.
– Tak?
Wisting zawahał się na moment z obawy, że Olve doda dwa do dwóch i domyśli się wszystkiego, ale nie miał wyjścia, musiał liczyć na jego dyskrecję.
– Masz może maszynę do liczenia banknotów? – spytał.
– Mam, w centrali – potwierdził Olve.
– Można ją przenosić?
– Mamy trzy liczarki. Dwie z nich są przenośne. Jedną trzymamy w rezerwie.
– Mogę ją od ciebie pożyczyć?
– Możesz przyjechać do nas z pieniędzmi – zaproponował Olve.
– Wolałbym nie. Przyjadę i odbiorę liczarkę.
– W porządku.
Ustalili czas i miejsce spotkania, po czym Wisting wrócił do środka.
Mortensen siedział na krześle w salonie, wciąż w lateksowych rękawiczkach, i przeglądał księgę gości.
– Hans Christian Mukland był tutaj w zeszłym tygodniu – powiedział, pokazując podpis na jednej z ostatnich stron. – Był ministrem sprawiedliwości w czasach, kiedy uczyłem się w szkole policyjnej.
Wisting