Kurier z Toledo. Wojciech Dutka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kurier z Toledo - Wojciech Dutka страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kurier z Toledo - Wojciech Dutka

Скачать книгу

Będą cygara i dużo wódki, a ty tego nie lubisz, kochanie – powiedział, by nie prosiła, żeby ją ze sobą zabrał.

      Nie zrozumiała.

      – Nie podoba mi się ta luźna atmosfera. Kiedy będziemy małżeństwem, twoim obowiązkiem będzie mi towarzyszyć. Skończą się te wieczorki kawalerskie!

      Mokrzycki ukrył irytację.

      – Nie wątpię w to, moja duszko. – Pożegnał się szybko, nie chcąc narażać się na jej reakcję na ponowne nazwanie jej tymi słowami.

       *

      Po wyjściu od Skirmuntów Mokrzycki poczuł, że musi pooddychać świeżym powietrzem, którego brakowało w ich dużym sześciopokojowym mieszkaniu. Miał pewien sekret, pielęgnował skrywaną namiętność do żydowskiej tancerki pracującej w jednym z klubów nocnych na ulicy Nowolipie. Nazywała się Golda Cwajnblum, miała dwadzieścia sześć lat, a poznali się podczas jednego z wieczorów kawalerskich kolegów z roku Antoniego. Absolwenci prawa Uniwersytetu Warszawskiego zazwyczaj po studiach wybierali drogę adwokatury, jeśli mieli dostatecznie bogatych i mających znajomości rodziców, lub drogę wojskową. Ci drudzy zostawali podporucznikami Wojska Polskiego, a to była nie lada gratka. Własne mieszkanie, ordynans na posyłki i cztery tysiące złotych pensji, podczas gdy robotnik w Warszawie zarabiał trzysta złotych miesięcznie w fabryce u Lilpopa.

      Podczas jednego z takich suto zakrapianych wesołych wieczorków Mokrzycki poznał Goldę. Miała fantastycznie długie nogi, temperament i czarne piękne włosy. Każdy z chłopaków chciał ją zdobyć, ale Golda, jako tancerka, nie była panienką do wynajęcia. Mokrzycki ze swoich kumpli był najbogatszy, a papa, gdy żył, nigdy nie żałował mu na uciechy, wiedząc, że jak chłopak się wyszumi, będzie lepszym mężem i ojcem w przyszłości. Gdy inni ochoczo pogwizdywali, Mokrzycki po prostu zaprosił ją na kolację do najlepszej koszernej restauracji w Warszawie. Wówczas jeden z podchmielonych polską wódeczką kolegów wyrzekł słowa, które zapamiętano na długo:

      – I ty, patentowany polski hrabia, z Żydówką będziesz się szlajał...?!

      Hrabia Mokrzycki zachował się wówczas zupełnie jak nie ze swojej sfery. Wziął olbrzymi zamach i wymierzył cios prosto w szczękę temu, kto śmiał antysemickim bluzgiem w jego obecności ubliżyć kobiecie. Wszyscy się zdumieli, gdy pięść Mokrzyckiego ozdobiona sygnetem złamała nos pijanemu wielbicielowi polskiego narodu. Usłyszano trzask, po którym nawet Golda, która zatańczyła wspaniałe flamenco, musiała nabrać do Mokrzyckiego szacunku. Wieczór kawalerski skończyłby się karczemnym mordobiciem, gdyby nie to, że kilku oficerów odciągnęło Mokrzyckiego od wrzeszczącego wniebogłosy mężczyzny. Hrabia użył prawego sierpowego, ale lewy miał równie silny i zamierzał przećwiczyć go na szczęce tamtego. Zalany posoką narodowiec został odprowadzony do łazienki, a z kuchni przyniesiono mu szybko lód, w którym chłodziła się wódeczka. Owym lodem okładał bolące miejsca na twarzy.

      – Aleś bokser! – skwitowali koledzy.

      – Pax inter Christianos! – rozległ się głos wzywający do pokoju.

      – Użyłem przemocy, której się brzydzę – powiedział Mokrzycki – ponieważ kolega Ziobro źle wyraził się o damie.

      Ziobro był doktorantem prawa konstytucyjnego i członkiem opozycyjnego wobec władz Stronnictwa Narodowego. Znany był z niechęci do Żydów, którą na ogół tolerowano, ponieważ na spotkania kawalerskie Polacy nie dopuszczali swoich starszych braci w wierze. Ziobro został jednak zmuszony do przeproszenia damy, ale odtąd Mokrzycki zyskał w jego osobie śmiertelnego wroga.

      Działo się to w sylwestra 1935 roku. Wtedy właśnie Mokrzycki poznał Goldę. Była Żydówką, ale nie żyła według praw swojej wiary. Pochodziła z Żytomierza, a jej religijna rodzina wyrzekła się jej. Pracowała w różnych warszawskich kabaretach jako tancerka, żeby się utrzymać. Mokrzycki zauważył, że nie brakowało jej na dobre ciuchy i znośne perfumy, więc było prawdopodobne, że miała jednego lub kilku adoratorów. Nigdy o to nie pytał. Nie był zazdrosny, nie miał zresztą do niej praw.

      Połączyła ich czułość. Mokrzycki potrzebował tego, czego nie dostawał od swojej narzeczonej, czyli ostrego seksu i tego, co potem – wtulonych w siebie ciał, wsłuchiwania się w bicie serca, rozmów o sztuce, religii i muzyce. Czegoś takiego nigdy od Moniki nie dostał i nie był wcale pewny, czy po ślubie otrzyma choćby namiastkę.

      – Ja już znalazłam mojego mesjasza.

      – Doprawdy?

      – Tak, ciebie, hrabio Mokrzycki.

      – Bluźnisz, Żydówko.

      Pocałowała go namiętnie w usta.

      – Mogę bluźnić, bylebyś pozwolił mi kochać cię dalej – odpowiadała Golda, patrząc na Mokrzyckiego spod swoich kruczoczarnych brwi, podczas gdy on leżał nagi obok niej. – Takiś ty mądry, a jakbyś nie wiedział, jedyna różnica między Żydem a katolikiem jest taka, że wy od dwóch tysięcy lat już macie swojego Mesjasza, a my wciąż czekamy.

      Mokrzycki nie wdawał się jednak w dyskusje na mesjańskie tematy. Po pierwsze dlatego, że przesiąknął nimi w szkole w II Rzeczypospolitej – mesjaszem była Polska umierająca za inne narody w Europie, choć nikt tego nigdy od Polski nie wymagał. Mokrzycki był realistą. Jego dziadek walczył w powstaniu styczniowym i stracił w bitwie pod Miechowem z Rosjanami lewą rękę, jednak patriotyczna przeszłość rodziny nigdy nie stępiła w hrabim trzeźwego osądu politycznego. A poza tym spotykał się z Goldą nie jako z Polak z Żydówką, tylko dlatego, że była doświadczoną kochanką i towarzyszką, lubił z nią rozmawiać o muzyce Szymanowskiego i było im razem dobrze w łóżku.

      – Jaka jest ta twoja... Monika? Ta Skirmuntówna – zapytała go kiedyś Golda, gdy po szybkim seksie leżeli obok siebie na jej łóżku w wynajmowanym przez nią pokoju przy ulicy Nowolipie.

      – Zimna jak westalka.

      – To po co się z nią żenisz? Dla pieniędzy? Wytłumacz mi, bo nie rozumiem.

      Mokrzycki popatrzył na kochankę tak, jak nigdy wcześniej.

      – Czyżbyś była zazdrosna?

      – Trochę jestem. Ona nic dla ciebie nie znaczy, a chcesz się z nią żenić – odpowiedziała Golda. – Nie obraź się, ale mam doświadczenie z różnymi facetami.

      – Nigdy nie robiłem ci z tego powodu wyrzutów – powiedział Mokrzycki, podnosząc głowę z łóżka. – Wiesz o tym dobrze.

      Golda uspokoiła go, gładząc po włosach dłonią.

      – Wiem, kochanie, że jesteś dżentelmenem, i za to cię lubię. Lubię cię też za inne rzeczy, jesteś dla mnie dobry, nie żałujesz mi pieniędzy, kiedy proszę cię o pożyczkę. Ale nie w tym rzecz. Twoja narzeczona nie znaczy dla ciebie wiele, ponieważ... – urwała.

      – Ponieważ? Wyduśże to z siebie!

      – Ty chcesz kochać kobiety, starasz się, przykładasz, po polsku, elegancko, ale nie tego pragnie twoja dusza, skarbie.

      Mokrzycki nigdy się nad tym nie

Скачать книгу