Samobójstwo. Wiktor Suworow

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Samobójstwo - Wiktor Suworow страница 2

Samobójstwo - Wiktor Suworow Historia

Скачать книгу

tajemnic tej nieoficjalnej historii drugiej wojny światowej wymaga ogromnych nakładów i wysiłków. Spróbujcie wyżywić choćby jednego tylko psa wartowniczego, szarego owczarka. Człowieka radzieckiego można zostawić bez pożywienia, przywykł, jakoś sobie poradzi. Ale piesek, moi kochani, musi dostać swoje dwa kilogramy mięsa. To jego dzienna racja. Łatwo obliczyć, ile zjada przez rok. A wartownicy z psami są wszędzie, za każdym wysokim ogrodzeniem. Żeby tylko ludzie nie dowiedzieli się czegoś o wojnie… Zamiast tych osiłków posłać na sianokosy, odrywamy ich od roboty, a potem musimy kupować zboże w Ameryce. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem – przez dziesięciolecia sterczą na warcie, tylko w jednym celu: żeby ktoś przypadkiem nie poznał nieoficjalnej historii wojny, którą przykazano nazywać ojczyźnianą. Takich właśnie tajemnic strzegłem w Kijowie. I nie tylko ja. I nie tylko tam. Ktoś inny pilnował utajnionych memuarów generała Sandałowa i towarzyszy w Nowosybirsku, ktoś inny w Rydze, ktoś w Tallinie, Siewieromorsku, Ussuryjsku, Arzamasie i Bucharze, w tajnych bibliotekach Bunsdorfu i Legnicy, Chabarowska, Krasnojarska i Uriupinska. Niemało kosztuje budżet państwa utrzymywanie w sekrecie własnej historii.

      A tymczasem czekiści ze zdwojoną czujnością wypatrują, czy nie nastąpił gdzieś przeciek niejawnych informacji. Wyłapują tych, którzy zamierzają ujawnić sekrety najbardziej sprawiedliwej wojny w dziejach ludzkości, wojny, którą kazano nam się szczycić i chlubić. Za swą czujność otrzymują nagrody i ordery. Ale nie tylko. Przecież ich też trzeba żywić, i to mięsem! Nie gorzej niż psy wartownicze, w przeciwnym razie czekistowska czujność mogłaby ulec osłabieniu, a wtedy naród wywąchałby to i owo na temat wojny sprzed pół wieku.

      V

      Samodzielnie nigdy bym nie wpadł na tak wywrotowy pomysł. Jednak pobierałem nauki nie w zwykłej uczelni wojskowej, lecz w szkole specjalnej. Już pierwszego dnia na pierwszym wykładzie stary, doświadczony pułkownik objaśnił nam od razu wszystkie sekrety żołnierskiego rzemiosła: „Nie wierzcie w to, co wam do znudzenia pokazują, szukajcie tego, co przed wami skrywają. A kiedy wreszcie znajdziecie, nie cieszcie się przedwcześnie. Być może macie do pokonania kolejną łamigłówkę. Pamiętajcie, każdej ważnej tajemnicy chronią co najmniej dwa zabezpieczenia. Albo trzy”.

      Coś takiego właśnie mi się przytrafiło. Przez całe życie, wówczas jeszcze dość krótkie, natrętnie faszerowano mnie świetlaną historią wielkiej, świętej wojny. I nagle okazało się, że jej prawdziwe dzieje skrzętnie przede mną ukrywano. Jeszcze nie otworzyłem utajnionej pracy Sandałowa, nie tknąłem nawet wspomnień innych generałów i marszałków, a już zrozumiałem, że istnieją dwie równoległe historie tej samej wojny, całkowicie rozbieżne.

      Która zatem wersja jest prawdziwa? Oczywiście ta, którą trzyma się pod kluczem. To, co się kryje za pancernymi drzwiami, to jest właśnie historia wojny, choć może niecała.

      To zaś, czym nas karmili Niekricz, Czakowski, Szołochow, Ozierow, Stadniuk & Co.[2] – czyli, krótko mówiąc, Gławpur do spółki z Agitpropem[3] – bynajmniej nią nie jest. Co najwyżej jej surogatem, fałszem, podróbą.

      Trzeba tu wspomnieć także o oficjalnych, sześcio- i dwunastotomowych publikacjach[4]. One również zawierały wszystko to, co nakazywano pisać o wojnie. Podobnie jak tysiące tomów wspomnień wojennych, którymi nasi generałowie i marszałkowie zasypywali biblioteki i księgarnie. Cóż one są warte? Wspomniany wcześniej generał pułkownik Sandałow napisał trzy dobre książki o początku wojny – Trudne rubieże[5], Co przeżyliśmy[6], Na kierunku moskiewskim[7]. Ale jak oceniać te książki, jeśli się wie, że oprócz nich generał Sandałow napisał jeszcze jedną, opatrzoną klauzulą tajności? W ogólnie dostępnych pracach autor prezentuje jeden pogląd, w utajnionej – inny.

      Na marginesie: sam fakt istnienia tajnych wspomnień każe sądzić, że nie wszystko w tej Wielkiej Wojnie było czyste i nieskazitelne. Z kolei nasi generałowie nie stronią od obyczajów przestępczego półświatka, gdzie frajerom wstawia się jedną gadkę, a dla swojaków zachowuje się inną, wiedząc, że nie wyjdzie ona poza ścisły krąg. Nie ma znaczenia, czy we własnym środowisku przedstawiamy całą prawdę, czy niecałą; ważne, że opowiadamy co innego niż wszystkim.

      VI

      Wspomnienia to rzecz bardzo ciekawa. Ale dokumenty z okresu wojny są jeszcze ciekawsze. Jak by tu do nich dotrzeć?

      Nasi przywódcy przez wiele dziesięcioleci trzymali w tajemnicy nie tylko zawartość archiwów, ale i sposoby przeniknięcia do nich. I dopiero w czterdzieści sześć lat po niemieckiej agresji, kiedy w ZSRR rozszalała się na wszelkie sposoby opiewana głasnost – dopiero wówczas „Wojenno-istoriczeskij żurnał” odkrył wszystkim zainteresowanym sposób dotarcia do dokumentów archiwalnych z czasów wojny: „Aby uzyskać dostęp do dokumentów sztabów głównych i głównych zarządów wszystkich rodzajów sił zbrojnych, sztabów okręgów wojskowych, okręgów obrony powietrznej kraju, frontów i flot, należy mieć zezwolenie szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR”[8].

      Jakież to proste! Wystarczy udać się do Sztabu Generalnego i zapytać: – Gdzie urzęduje marszałek Związku Radzieckiego Achromiejew? – Z pewnością wskażą wam właściwe drzwi. Stukasz: – Dzień dobry, chciałbym trochę pogrzebać w archiwach, rozejrzeć się… – i marszałek Achromiejew (czy kto tam teraz jest szefem) od ręki podpisuje odpowiednie zezwolenie.

      Niestety. Ta pozornie prosta procedura obwarowana jest dwoma zastrzeżeniami oraz kryje w sobie jedno niedomówienie. „Wojenno-istoriczeskij żurnał” wyjaśnia przede wszystkim, że badacz nie powinien poszukiwać archiwalnych dokumentów na własną rękę, lecz ma być skierowany przez jednostkę wojskową, właściwą instytucję badawczą lub organizację państwową. A czy ktoś może mi wytłumaczyć, jaki interes miałby w przejawieniu takiej inicjatywy szef jakiejkolwiek instytucji? Po co kłaść głowę pod topór i brać na siebie odpowiedzialność za badanie dokumentów historycznych tam, gdzie nie tylko się tego nie popiera, ale jawnie utrudnia i zakazuje?

      Drugie zastrzeżenie jest następujące: „skierowany przez instytucję badacz powinien posiadać zaświadczenie zezwalające na korzystanie w swej pracy z tajnych dokumentów”. I oto koło się zamyka: zbyt ciekawskim nie wydaje się zezwoleń na korzystanie w pracy z tajnych dokumentów, a ci, którym takiego zezwolenia udzielono, nazbyt je cenią, by pchać się na afisz. Dlatego nigdy, pod żadnym pozorem, nie zwrócą się do szefa Sztabu Generalnego z prośbą o wyrażenie zgody. A jeśli nawet jeden z drugim to uczyni i uzyska zgodę, to i tak nikt nie dowie się o rezultatach jego poszukiwań: pogrzebałeś, człowieku, w archiwach, zaspokoiłeś ciekawość, a teraz siedź cicho, skoroś podpisał papierek o nieujawnianiu tajemnic wojskowych.

      A więc zastrzeżenia już znamy. Teraz kolej na niedomówienie. Wszelkie istotne decyzje dotyczące prowadzenia wojny podejmowali Stalin i wojskowi z jego najbliższego otoczenia, czyli Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych (znanej pod rosyjską nazwą Stawka). Wszystkie pozostałe organy państwowe i wojskowe, wszyscy dowódcy i wszystkie sztaby wypełniali jedynie rozkazy Stalina. A w przytoczonym wyżej spisie wymienia się wiele wysokich instancji, ale nie figuruje w nim Stawka. Zatem jeśli nawet posiadacie zaświadczenie zezwalające na pracę z tajnymi dokumentami, jeśli wasz szef zapragnął dowiedzieć się czegoś o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i załatwił wam odpowiednie skierowanie, jeśli szef Sztabu Generalnego udzielił zgody na poszukiwania w archiwach – tego, co najważniejsze, i tak tam nie znajdziecie. Uzyskacie co najwyżej dostęp do drugorzędnych dokumentów drugorzędnych sztabów.

      Po upływie kilku lat zastępca szefa Sztabu Generalnego do spraw pracy naukowej, generał armii Mahmut Gariejew potwierdził:

Скачать книгу