Podejrzany. Fiona Barton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podejrzany - Fiona Barton страница 21
– Włączył im się tryb nerwowego działania, odsuwają chwilę, kiedy w pełni do nich dotrze, co się stało – zameldowała po powrocie na komisariat.
– Widziałaś się z Mikiem Shawem?
– Tak. Na koniec pojechałam do niego. Chyba był w szoku. Jenny dzwoniła do niego przed moim przyjazdem. Jedzie z nią, próbował się przyszykować do podróży, więc nie siedziałam tam długo. – Salmond już miała wyjść, ale nagle się zatrzymała. – Aha, i podobno jego matce się przypomniało, że pożyczyła Rosie pieniądze.
– Co? Powiedział to, kiedy przyjechałaś go poinformować, że prawdopodobnie znaleziono ciało jego córki?
– No wiem, ale tak, tak powiedział. A ja na pewno nie zamierzam dziś dzwonić w tej sprawie do Constance Shaw.
– Jasne. Ale nie zapominaj o tym, Zaro. Prędzej czy później trzeba to będzie załatwić.
Siedział i myślał o tych dziewczynach. Wcale nie były w żadnym barze, przyprawiając rodziców o niepotrzebny stres, tylko w workach na zwłoki. Mózg detektywa pracował na najwyższych obrotach. Gdzie? Jak? Dlaczego te dziewczyny zginęły? Ogień to paskudny zabójca. Nie ma szans na szybką i bezbolesną śmierć. Wyglądało na to, że po prostu miały pecha, znalazły się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Jednak… Przeglądał szczegółowo dokumentację, ale nic nie zwracało jego uwagi. Problem w tym, że pracował na danych z drugiej czy nawet trzeciej ręki, na tym etapie mógł się opierać tylko na doniesieniach o doniesieniach za pośrednictwem rodziców, każdy fakt został przekształcony przez różne punkty widzenia. Chciałby tam być, obejrzeć miejsce zdarzenia, zebrać dowody, przesłuchać świadków, a nie tkwić w dusznym gabinecie, czytając mejle. Rozruszał zesztywniałe ramiona i zrobił drugie podejście, ale jego myśli wciąż wędrowały do Eileen. Dziś okazało się, że miał rację. Czasu było coraz mniej.
– Pięknie dziś wyglądasz, kochanie, za każdym razem lepiej – powiedział, wchodząc do jej sali. Poświęcił na wizytę przerwę obiadową.
– Niedługo wrócę do domu, Bob – odpowiedziała z łóżka. Powietrze wprawiane w ruch łopatkami wiatraków wichrzyło jej perukę.
Sparkes usiadł na tym samym co zwykle, obitym ciemnoczerwonym skajem krześle. Przednia krawędź siedzenia była przetarta – przez lata niespokojni współmałżonkowie siedzieli na samym brzegu, żeby nie uronić ani słowa, ani spojrzenia. Przysunął krzesło do samego łóżka, żeby mogli się trzymać za ręce.
– Jak dzisiaj ból?
– Znośnie. A jak tobie mija dzień? – zapytała, z oczami nieco rozbieganymi, ale zwróconymi w jego stronę.
– Aaa, w porządku. Ale to nieważne, kochanie. – Bob nachylił się szybko i pocałował ją w czoło. Było zimne i wilgotne, odniósł wrażenie, że czuje smak chemii pompowanej do żył Eileen.
Niechcący przesunął jej perukę – przy pierwszym pobycie w szpitalu wybrała ją sobie z katalogu, decydując się na zmianę koloru. „Miałam ochotę na coś nowego, a zawsze chciałam być blondynką” – powiedziała mu wtedy, radosna, blada, łysa, oglądając na wszystkie strony hełm z popielatoblond włosów. Roześmiał się – pierwszy raz szczerze od czasu otrzymania diagnozy – i mocno ją pocałował. Namiętnie, jak kochanek. Od tej pory za każdym razem stawał jak wryty na widok tej nowej Eileen, ale kiedy zdejmowała perukę, odsłaniała czaszkę porośniętą szczecinką w znajomym brązowym kolorze. „Może rozjaśnię sobie włosy po powrocie do domu – droczyła się, kiedy łapała go na tym, że się na nią gapi. – Co o tym sądzisz? Sexy?” Uśmiechał się i trzymał ją za rękę. Wtedy jeszcze wygrywali.
Zamknął oczy, myśli o Eileen wyparły wszystkie inne. Powinien być w domu, przygotować się na jej wypis ze szpitala. Zmienić pościel w łóżkach – jednym na piętrze, drugim w salonie, w zależności od jej samopoczucia. Najbardziej lubiła poszwę na kołdrę w pączki róż. Powinien ją wyprasować. I kupić tę jej ukochaną herbatę malinową. Załatwi to później. Zanotował sobie „herbata m.” i „prasowanie” na żółtej karteczce i chciał przykleić ją gdzieś, gdzie później na pewno ją zobaczy. Ale w końcu odłożył ją z powrotem na notesik, gdzie zwinęła się jakby z pogardą dla jego nieudolności.
Sparkes zaczął głęboko oddychać, żeby poskromić panikę, przez którą czuł już ucisk w klatce piersiowej. „Otwórz płuca – mówiła instruktorka jogi na jakimś DVD Eileen. – Poczuj, jak oddech otwiera nowe przestrzenie w twoim ciele”. Próbował się do tego zastosować, ale nie dało się wraz z wydechem wypuścić przerażenia tym, co oznaczał powrót do domu. Eileen wracała, bo w szpitalu nic już nie mogli dla niej zrobić. Koniec gry. Kiedy lekarka przedstawiła im prognozę, trzymali się za ręce. Jego były wilgotne ze strachu, jej – od leków.
– To może być kwestia miesięcy, ale raczej tygodni – oznajmiła łagodnie, acz rzeczowo. Nie było miejsca na podważanie faktów ani odwoływanie się od wyroku. Po wszystkim siedzieli jakby zamroczeni, nie śmieli na siebie patrzeć, żeby przypadkiem nie musieć o tym rozmawiać.
– Pogadamy w domu – przerwała milczenie Eileen. – Pamiętaj o herbacie malinowej, dobrze?
Miał przyjechać po nią jutro rano, po obchodzie. Specjalnie dla niego będzie wesoła i uśmiechnięta. Eileen ciągle potrafiła robić dobrą minę do złej gry, głównie dzięki morfinie, ale z upływem dnia działanie leków osłabnie. Oczami wyobraźni widział, jak żona chodzi powoli po domu, dotyka mebli i sprzętów, jakby się z nimi żegnała. Cierpienie zmieniało jej osobowość. Zdarzało się, że odrzucała jego czułość i troskę. Czasem wpadała w gniew, nie mogła znieść jego dotyku. To właśnie w tych najczarniejszych chwilach docierało do niego z całą mocą, jak bardzo ją kocha. Jak wiele miał do stracenia. „Kilka miesięcy, błagam, niech to nie będą tygodnie…”
Odsunął się od biurka, jakby fizyczny ruch mógł uwolnić go od dręczących myśli, i zaczął gorączkowo szukać czegoś, czym mógłby się zająć, żeby choć na ten jeden, ostatni dzień zapomnieć o chorobie Eileen.
Poniedziałek, 18 sierpnia 2014
Reporterka
Salonik lotniskowy pęka w szwach – w skórzanych fotelach wylegują się biznesmeni z poluzowanymi krawatami, w okularach i z kieliszkami pinot noir w ręku. Na jednym z ogromnych telewizorów leci mecz piłki nożnej, na drugim, pod uśmiechniętą twarzą prezenterki, przewija się pasek z najświeższymi wiadomościami.
To właśnie kocham najbardziej w mojej pracy. Wyjazdy za granicę. Załatwianie wszystkiego w ostatniej chwili, pęd na lotnisko, chociaż sekretarka redakcji jeszcze rezerwuje bilety, przepychanie się w kolejkach, wsiadanie na pokład tuż przed odlotem. Niecierpliwe wyczekiwanie na historię, która czeka na drugim końcu świata.
Mimo tłoku udaje