Zima czarownicy. Katherine Arden

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zima czarownicy - Katherine Arden страница 2

Zima czarownicy - Katherine Arden Trylogia Zimowej Nocy

Скачать книгу

głowy i nie zważając na wilgoć. Za nimi wznosił się pałac pełen połamanych mebli, dymu, z roztrzaskaną osłoną schodów. Przed nimi znajdowała się zwęglona ruina, która kiedyś była stajnią.

      – Czelibej wymknął się w zamieszaniu – powiedział z goryczą pierwszy z mężczyzn. – Byliśmy pochłonięci ratowaniem własnej skóry. – Policzek miał czarny od sadzy, w jego brodzie zakrzepła krew. Szpecące worki pod szarymi oczami przypominały sine odciski kciuka. Młody, o wysklepionej piersi i osobliwej aurze kogoś, kto przekroczył znużenie i przeszedł w stan nadrealnej uporczywej czujności. Odprowadzały go spojrzenia wszystkich obecnych na dziedzińcu. Był Wielkim Księciem Moskiewskim.

      – Nie tylko skóry – zauważył drugi, mnich, z nutą czarnego humoru. Ponieważ wbrew wszelkiej nadziei miasto pozostało w większości nietknięte i wciąż należało do nich. Poprzedniej nocy niewiele brakowało, a Wielki Książę zostałby zdetronizowany i zamordowany, choć prawie nikt o tym nie wiedział. Jego miasto omal nie spaliło się na popiół, ocaliła je cudem nagła śnieżyca. To wiedzieli wszyscy. Serce miasta przecinała czarna smuga, jakby w nocy spadła nań karząca ogniem ręka Boga.

      – To nie wystarczy – odparł Wielki Książę. – Może zdołaliśmy się uratować, ale nie rozprawiliśmy się ze zdrajcami. – W ciągu całego tego ciężkiego dnia miał słowa otuchy dla każdego, na kogo tylko padł jego wzrok, spokojnie wydawał rozkazy ludziom zaganiającym ocalałe konie i wynoszącym ze stajni zwęglone belki. Mnich jednak dobrze go znał i widział wyczerpanie i wściekłość kryjące się pod pozorami opanowania. – Wyruszam jutro z tyloma ludźmi, ilu będzie mogło mi towarzyszyć – oznajmił. – Znajdziemy Tatarów i wytniemy ich w pień.

      – Chcesz opuścić teraz Moskwę, Dymitrze Iwanowiczu? – spytał mnich z pewnym niepokojem.

      Dzień i noc bez snu nie złagodziły wybuchowego usposobienia Dymitra.

      – Zamierzasz mi się sprzeciwić, bracie Aleksandrze? – Ton głosu księcia sprawił, że bojarzy z jego orszaku się wzdrygnęli.

      – Miasto bez ciebie nie da sobie rady. Trzeba pożegnać umarłych, zabezpieczyć dotknięte ogniem spichlerze, zwierzęta i magazyny. Zemsta nie nakarmi głodnych dzieci, Dymitrze Iwanowiczu. – Mnich nie spał ani chwili dłużej niż Wielki Książę i nie zdołał złagodzić ostrego tonu swoich słów. Lewą rękę miał owiniętą w płótno – strzała przebiła mięsień poniżej barku, a potem musiała zostać wyciągnięta.

      – Tatarzy zaatakowali mnie w moim własnym pałacu, i to po tym, gdy przyjąłem ich w dobrej wierze – odparował Dymitr, nawet nie próbując powściągnąć złości. – Spiskowali z uzurpatorem, podpalili moje miasto! Mam im to wszystko puścić płazem, bracie?

      W rzeczywistości to nie Tatarzy podpalili miasto, lecz tego brat Aleksander nie powiedział. Uznał, że tamten błąd lepiej wymazać z pamięci, już i tak nie da się go naprawić.

      – Czyż twoja siostra nie urodziła w tym chaosie martwego dziecka? – dodał chłodno Wielki Książę. – Dziecko nie żyje, część miasta obróciła się w popiół… Jeśli sprawiedliwości nie stanie się zadość, ludzie zaczną się burzyć.

      – Żadna ilość przelanej krwi nie przywróci do życia dziecka mojej siostry – powiedział Sasza ostrzej, niż zamierzał. Wciąż miał przed oczami żałobę siostry bez jednej łzy, gorszą niż głośny lament.

      Dymitr położył dłoń na rękojeści miecza.

      – Będziesz teraz prawił mi kazania?

      Sasza usłyszał w głosie księcia zabliźnioną, lecz nieuleczoną urazę.

      – Nie będę – odparł.

      Dymitr z pewnym wysiłkiem puścił splecione węże na rękojeści miecza.

      – Jak zamierzasz znaleźć Tatarów Czelibeja? – Sasza próbował przemówić księciu do rozsądku. – Już raz ich ścigałeś i przez dwa tygodnie nie natrafiłeś na żaden trop, a to było w środku zimy, kiedy łatwo zobaczyć ślady na śniegu.

      – Ale w końcu ich znaleźliśmy – przypomniał Dymitr, mrużąc szare oczy. – Czy twoja młodsza siostra przeżyła noc?

      – Tak – odrzekł Sasza ostrożnie. – Olga twierdzi, że ma poparzoną twarz i złamane żebro, ale żyje.

      Dymitr sposępniał. Jeden z mężczyzn sprzątających zrujnowaną stajnię upuścił koniec złamanej belki i zaklął.

      – Gdyby nie ona, nie dotarłbym do ciebie na czas – przemówił Sasza do ponurego profilu kuzyna. – Jej krew ocaliła twój tron.

      – Ocaliła go krew wielu ludzi – warknął Dymitr, nie odwracając głowy. – To kłamczucha, która zmusiła do oszustwa ciebie, najbardziej prawego z ludzi.

      Sasza milczał.

      – Zapytaj ją. – Dymitr odwrócił się w jego stronę. – Zapytaj, jak tego dokonała, jak znalazła Tatarów. Nie tylko dzięki bystremu wzrokowi, mam mnóstwo bystrookich wojów. Zapytaj, jak tego dokonała, a zostanie za to nagrodzona. Nie sądzę, by którykolwiek Moskwianin się z nią ożenił, ale może dałoby się przekonać jakiegoś wiejskiego bojara. A może odpowiednia ilość złota skłoniłaby któryś klasztor, by ją przyjął? – Dymitr mówił coraz szybciej i szybciej, minę miał niepewną, słowa wprost się z niego wylewały: – Mogłaby też zostać odesłana bezpiecznie do domu albo zamieszkać w teremie z siostrą. Zatroszczę się o to, by miała dość złota, aby wygodnie żyć. Zapytaj ją, jak tego dokonała, a ja już zadbam o wszystko.

      Sasza wpatrywał się w niego, a na usta cisnęły mu się słowa, których nie mógł wypowiedzieć: „Wczoraj uratowała ci życie, zgładziła złego czarownika, podpaliła Moskwę i ją ocaliła, a wszystko to w ciągu jednej nocy. Sądzisz, że zgodzi się zniknąć za cenę posagu… za jakąkolwiek cenę? Czy ty w ogóle znasz moją siostrę?”.

      Dymitr oczywiście jej nie znał. Znał tylko Wasilija Pietrowicza, chłopca, którego udawała. Są jedną i tą samą osobą. W głębi ducha Dymitr z pewnością zdawał sobie z tego sprawę, zdradzało go zakłopotanie.

      Sasza uniknął odpowiedzi, bo od strony stajni dobiegły krzyki. Dymitr odwrócił się z ulgą.

      – Chodźmy. – Ruszył zamaszystym krokiem, a Sasza z posępną miną podążył za nim.

      W miejscu, gdzie skrzyżowały się dwa zwęglone dźwigary, zbierał się tłum.

      – Cofnąć się! Matko Boska, jesteście jak owce na pastwisku! O co chodzi? – Na dźwięk stali w głosie Wielkiego Księcia ludzie się rozstąpili. – No więc?

      – Tam, gosudar – odważył się odezwać jeden z mężczyzn i wskazał wyrwę między dwoma przewróconymi słupkami. Ktoś skierował w tamtą stronę światło pochodni. Płomień odbiło coś lśniącego leżącego na ziemi. Wielki Książę i jego kuzyn wpatrywali się w ten dziwny blask oszołomieni i z niedowierzaniem.

      – Złoto? – zdumiał się Dymitr. – Tutaj?

      – Z pewnością nie – odparł Sasza. – Stopiłoby się.

      Trzech mężczyzn odsuwało już

Скачать книгу