Zima czarownicy. Katherine Arden
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zima czarownicy - Katherine Arden страница 5
– Przede mną by nie uciekł – oznajmił.
– W końcu Iwan poprosił swoją żonę Marię, żeby spytała Kościeja, gdzie zdobył tak niezrównanego konia. „Jest taka chatka na kurzej nóżce stojąca nad brzegiem morza”, odparł Kościej. „Mieszka w niej czarownica, Baba Jaga, która hoduje najwspanialsze konie na świecie. Żeby tam dotrzeć, trzeba przemierzyć ognistą rzekę, ale ja mam czarodziejską chustkę rozdzielającą płomienie. Po dotarciu do chatki trzeba przez trzy dni służyć Babie Jadze. Jeśli ktoś dobrze się sprawi, dostanie w podzięce konia. Ale jeśli ktoś zawiedzie czarownicę, zostanie przez nią zjedzony.
Słowik pilnie nadstawił ucha.
– Zatem Maria, dzielna dziewczyna – Wasia pociągnęła siostrzenicę za czarny warkocz, a ta zachichotała – ukradła Kościejowi czarodziejską chustkę i potajemnie dała ją Iwanowi. On zaś wyprawił się do Baby Jagi, żeby dostać na własność najwspanialszego konia na świecie. Rzeka ognia była ogromna i straszna. Iwan jednak pokonał ją, wymachując chustką Kościeja i galopując przez płomienie. Po drugiej stronie zobaczył małą chatkę nad brzegiem morza. Mieszkała tam Baba Jaga i żyły najwspanialsze konie na świecie…
– Umiały mówić? – przerwała jej Masza. – Tak jak Słowik rozmawia z tobą? Naprawdę potrafisz z nim rozmawiać? Czy on zna ludzką mowę? Jak konie Baby Jagi?
– Słowik potrafi mówić – odparła Masza, unosząc rękę, by powstrzymać ten potok pytań. – Jeśli ktoś umie słuchać. A teraz cichutko, pozwól mi dokończyć.
Ale Masza już zadawała kolejne pytanie:
– A gdzie się nauczyłaś słuchać koni?
– Ja… szkolił mnie człowieczek ze stajni, waziła. Kiedy byłam dzieckiem.
– Czy ja też mogę się tego nauczyć? Ze mną człowieczek ze stajni nigdy nie rozmawia.
– Twój nie jest wystarczająco silny – wyjaśniła Wasia. – W Moskwie czarty nie mają dość mocy. Ale sądzę, że mogłabyś się nauczyć. Twoja babcia, moja matka, podobno znała się trochę na magii. Słyszałam też, że twoja prababka przyjechała do Moskwy na wspaniałym koniu, szarym jak poranek. Może ona też widziała czarty, jak ty i ja. Może są gdzieś inne konie, takie jak Słowik. Może wszyscy…
Przerwały jej stanowcze kroki w przejściu między końskimi boksami.
– Może wszyscy – podjął ostry głos Warwary – zjemy teraz kolację? Siostra zaufała ci, że pójdziesz po jej córkę i zaraz ją przyprowadzisz, a widzę, że tarzacie się w słomie niczym wiejskie chłopaczyska.
Masza poderwała się na nogi, a Wasia z trudem wstała, uważając na zraniony bok. Słowik również się dźwignął, kierując ku Warwarze postawione uszy. Kobieta rzuciła mu dziwne spojrzenie. Przez chwilę na jej twarzy malowała się niejasna tęsknota, jakby patrzyła na coś, czego pragnęła dawno temu.
– Chodź, Maszo. Wasia później dokończy tę bajkę. Zupa wystygnie – powiedziała po chwili, nie zważając już na Słowika.
***
Podczas rozmowy Wasi, Maszy i Warwary stajnię wypełniły cienie. Słowik znieruchomiał z postawionymi uszami.
– Co się dzieje? – zwróciła się do niego Wasia.
– Słyszysz?
– Co? – spytała Warwara, a Wasia rzuciła jej podejrzliwe spojrzenie. Z pewnością ona nie mogła…
Masza nagle poczuła strach.
– Czy Słowik usłyszał, że ktoś tu idzie? Zły człowiek?
Wasia wzięła ją za rękę.
– Mówiłam ci, że jesteś bezpieczna, i wciąż za to ręczę. W razie niebezpieczeństwa Słowik zawiezie nas galopem daleko stąd.
– Dobrze – pisnęła Masza cienkim głosikiem, jednak wciąż mocno ściskała dłoń cioci.
Wyszły w granat nocy. Słowik ruszył za nimi, sapiąc niespokojnie, z nosem na ramieniu Wasi. Po krwistym zachodzie słońca pozostała jedynie nikła smużka, powietrze było nieruchome i dziwne. Poza grubymi ścianami stajni Wasia usłyszała to, co wcześniej Słowik: tupot wielu stóp i stłumiony szmer ludzkich głosów.
– Masz rację, coś jest nie tak – Wasia zwróciła się cicho do konia. – Na nieszczęście nie ma tu Saszy. – Głośno zaś dodała: – Nie martw się, Maszo, tu, za zamkniętą bramą, jesteśmy bezpieczne.
– Chodźmy. – Zniecierpliwiona Warwara ruszyła w stronę zewnętrznych drzwi pałacu, sieni i schodów prowadzących do teremu.
2.
Porachunki
Na dziedzińcu panowała dziwna cisza, całodzienna krzątanina zamieniła się w ciężki spokój. Warwara wślizgnęła się przez drzwi teremu, mocno trzymając Maszę za rękę. U podnóża schodów Wasia odwróciła się i przycisnęła czoło do jedwabistej szyi Słowika. Zastanawiała się, dlaczego na dziedzińcu jest tak spokojnie. Wielu wartowników Olgi zginęło lub zostało rannych w walce na dworze Wielkiego Księcia, ale gdzie się podziali służący siostry, jej poddani? Krzyki za bramą stawały się coraz głośniejsze.
– Zaczekaj na mnie – przykazała koniowi. – Pójdę na górę do siostry, ale niedługo wrócę.
– Pośpiesz się, Wasiu – szepnął ogier, a każdy mięsień jego ciała drżał z niepokoju.
Na górę, do komnaty robótek. Gdy Wasia szła po schodach, złamane żebro promieniowało ognistym bólem wzdłuż jej boku. Ogromna sala o niskim stropie była ogrzewana piecem i wietrzona wąską szparą okienną. Teraz panował w niej tłok, hałas obudził dwórki i służące Olgi. Przy piecu siedziała niania trzymająca w objęciach syna Olgi, Daniłę. Chłopczyk jadł kawałek chleba, był spokojny, choć nieco zdezorientowany. Kobiety szeptały między sobą jakby w obawie, że ktoś je usłyszy. Atmosfera w pałacu księżnej sierpuchowskiej zrobiła się nieprzyjemna. Wasia czuła, że pocą jej się pokryte pęcherzami dłonie.
Olga stała przy wąskim oknie i patrzyła na ulicę za ogrodzeniem dziedzińca. Masza podbiegła do matki, a ta otoczyła ją ramieniem.
Wiszące lampy rzucały złowrogie cienie, drżące od powiewu wywołanego wejściem Wasi. Głowy wszystkich odwróciły się w jej stronę, lecz ona patrzyła tylko na siostrę, która stała bez ruchu przy oknie.
– Olu? – zagadnęła Wasia. Szepty w komnacie ucichły. – Co się dzieje?
– Mężczyźni. Z pochodniami – odrzekła Olga, nie odwracając się.
Wasia spostrzegła, że kobiety wymieniają przestraszone spojrzenia. Wciąż jednak nie rozumiała.
– Co oni robią?
– Sama