Idealna żona. Kimberly Belle
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Idealna żona - Kimberly Belle страница 16
– Myślisz, że je ukradł?
– Z przykrością myślę tak o własnym synu, ale nie wiem, jak inaczej byłby w stanie je zdobyć. Nie dostał ich ode mnie, tego jestem pewna. – Urywa, dając mi czas na złożenie propozycji. Na powiedzenie, że już do niej jadę. – Umiesz do niego trafić, Marcus. Timmy mówi ci rzeczy, którymi nie dzieli się ze mną.
Nie mam na to czasu. Jestem już prawie na posterunku, a powrót do jej domu zajmie co najmniej pół godziny, a może więcej, samej jazdy. Wizyty u Bryn nigdy nie są krótkie. Wiążą się z nimi płaczliwe rozmowy, niezręczne uściski, niekończące się gadki motywujące i litry mrożonej herbaty. Nie mam na to czasu.
Moje myśli wędrują ku Brianowi i już wiem, że nie mogę odmówić.
Uderzam pięścią w kierownicę, po czym skręcam gwałtownie w lewo, robiąc na środku drogi zakręt o sto osiemdziesiąt stopni.
– Zaraz u ciebie będę.
Dwanaście minut później zatrzymuję się z piskiem opon przed domem, zaniedbanym ranczem, które pamięta lepsze czasy. Trawnik wymaga skoszenia, okiennicom przydałaby się warstwa nowej farby, a na dachu brakuje co najmniej kilkunastu dachówek. Kręcę głową, otrząsając się z zamyślenia. To nie mój obowiązek. Nie mam czasu na takie rzeczy.
Idę podjazdem, gdy nagle otwierają się drzwi frontowe, a na zewnątrz wychodzi Bryn. Schudła jeszcze bardziej, od kiedy wzywała mnie do siebie po raz ostatni, czyli niecały miesiąc temu, i wygląda, jakby sypiała jeszcze mniej niż ja. Blada skóra, worki pod oczami. Lubi żartować, że dzieciaki próbują ją wykończyć, a ja nie po raz pierwszy zastanawiam się, czy to faktycznie prawda.
– Dzięki, że przyjechałeś – mówi. – Nie wiedziałam, co robić ani do kogo zadzwonić.
Może do jej ojca, który mieszka kawałek dalej? Do brata Briana, który mieszka w sąsiednim mieście, albo któregoś z piętnastu innych policjantów, którzy stali przy niej w trakcie pogrzebu jej męża? Z tego, co widzę, nie jestem jej ostatnią deską ratunku, tylko w ogóle jedyną. Złożyłem obietnicę Brianowi i zamierzam jej dotrzymać, ale w chwilach takich jak ta chciałbym, żeby Bryn przyjęła pomoc od innych ludzi.
Całuję ją w policzek, który jest zimny i blady.
– Jak on się czuje?
– Dąsa się. Siedzi na górze w swoim pokoju.
Klepię ją po ramieniu i wchodzę do środka, pokonując po dwa stopnie naraz. Drzwi pokoju Timmy’ego, ostatnie na końcu korytarza, są zamknięte, ale jestem całkiem pewien, że wcale się nie dąsa. Zza drewnianych drzwi dolatują odgłosy gry komputerowej, chyba jakiegoś pościgu. Stukam w nie palcem.
– Hej, Timmy. To ja, Marcus.
Timmy jest starszym bratem, chudym i żylastym dzieciakiem z niesfornymi włosami po ojcu, wykonującym całkiem niezły rzut w wyskoku. Miał tylko cztery lata, gdy zmarł jego ojciec. Oberwał kulkę prosto w klatkę piersiową w trakcie rutynowej kontroli drogowej. Usłyszałem huk, uniosłem wzrok, Brian leżał na ziemi, a dzieciak, który go postrzelił, zaczął uciekać. Obecnie odsiaduje karę dożywocia, ale sęk w tym, że Timmy ledwie pamięta swojego ojca. Pamięta jedynie mnie, zastępującego mu ojca.
Gdy nie odpowiada, otwieram drzwi i wsuwam głowę do środka.
– Chyba się domyślasz, dlaczego tu jestem.
Timmy leży na łóżku w spodniach od dresu. Patrzy na mnie z zawstydzonym wyrazem twarzy. Kolejna porażka wychowawcza Bryn. Dzwoni do mnie tylko wtedy, gdy jedno z jej dzieci potrzebuje dyscypliny, czyli przez cały cholerny czas. Skoro ona jest popychadłem, to ja robię za czarny charakter – nie jestem rodzicem, tylko zwolennikiem dyscypliny, choć widziałbym się raczej w roli fajnego ojca chrzestnego.
– Tak, wiem. – Wzrok Timmy’ego pada na monitor. Wraca do gry, manipulując kciukiem przy joysticku. Jego widoczny na ekranie samochód, jaskrawozielony mustang, pruje po piaszczystej drodze.
Wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi.
– Wytłumaczysz mi, o co chodzi?
Kręci przecząco głową.
– Nie-e.
– Daj spokój, Timmy. Albo wyłączysz grę, albo ja to zrobię.
Timmy wzdycha, ale wciska pauzę. Gdy w pokoju zapada cisza, wbija wzrok w kolana. Siadam na brzegu jego łóżka.
– Słuchaj, jest taka sprawa. Zaginęła kobieta. Nie ma jej od jakichś… – zerkam na zegarek, licząc w myślach – …dwudziestu czterech godzin. To najważniejsze godziny śledztwa, a im bardziej oddalamy się w czasie od momentu jej zniknięcia, tym mniejsza istnieje szansa na to, że w porę ją znajdę. W ogóle nie powinno mnie tu być, ale jestem, bo ty też jesteś dla mnie ważny.
Obrzuca mnie ukradkowym spojrzeniem.
– Myślisz, że ta kobieta żyje?
Powinienem był wiedzieć, że uczepi się tego fragmentu. Tak to już jest, kiedy w bardzo młodym wieku traci się rodzica. Zaczyna się żywić nienaturalne zainteresowanie śmiercią i umieraniem.
Jednak Timmy jest bystry i wie, kiedy ktoś go okłamuje.
– Stary, nie wygląda to za dobrze.
– Och.
– No właśnie, och. – Kładę dłoń na jego chudej nodze i potrząsam nią lekko. – A teraz pomóż mi i powiedz, skąd wziąłeś te zabawki.
Timmy rzuca joystick na łóżko i schyla się, by wyjąć ze stolika nocnego jakiś zeszyt. Przewraca kartki i zatrzymuje się na stronie zapisanej wielkimi, koślawymi literami oraz cyframi w krzywych kolumnach. Wpatruję się w kartkę, odczytując listę nazwisk i zabawek. To przypomina rejestr albo stronę z dziennika pokładowego.
– Wymieniałeś się swoimi zabawkami i grami?
– Tak, ale na krótko. Mieliśmy pooddawać sobie nasze rzeczy, gdy już nam się znudzą, tyle że mama wszystko zabrała, więc nie mogę tego zrobić. Dlatego trzymałem listę, żeby nie zapomnieć, kto ma moje rzeczy.
Rzucam zeszyt na łóżko, tłumiąc uśmiech. Ten dzieciak to diabeł wcielony, ale nie złodziej. W rzeczywistości jego pomysł jest genialny. Bez względu na to, czy zdaje sobie z tego sprawę, czy nie, właśnie stworzył coś na zasadzie wypożyczalni.
– No dobrze, ale chyba wiesz, że gdybyś powiedział wszystko mamie, nie musiałbym się tu fatygować.
Timmy marszczy brwi i krzyżuje chude ramiona na piersi, jakbym powiedział