Miłość w Prowansji. Melanie Milburne
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Miłość w Prowansji - Melanie Milburne страница 4
– Co ty tutaj robisz? – W jego głosie zabrzmiała nuta dezaprobaty, która zawsze doprowadzała Audrey do szału.
– Szukam mojej mamy i twojego ojca.
Lucien wysoko uniósł czarne brwi.
– Za zasłoną?
Rzuciła mu gniewne, wyniosłe spojrzenie.
– Bardzo śmieszne, naprawdę. A ciebie co tu sprowadza?
– Dokładnie to samo co ciebie – odparł.
– Dlaczego pomyślałeś, że mogą być tutaj?
Podniósł zasłonę, złożył ją i przewiesił przez oparcie krzesła.
– Ojciec przysłał mi esemes, coś o spokojnym weekendzie na wsi.
– O żonkilach?
Popatrzył na nią z takim wyrazem twarzy, jakby mówiła o wróżkach, nie o kwiatach.
– O żonkilach? – powtórzył.
Audrey założyła ręce brzuchu.
– Nie zauważyłeś ich? To miejsce to istny raj, rodem z poezji Wordswortha.
Kącik ust Luciena uniósł się w lekkim uśmiechu, zaraz jednak wrócił na poprzednie miejsce.
– Mam wrażenie, że ktoś wpuścił nas w maliny.
Przez głowę Audrey przemknęła pełna zdumienia myśl, że najwyraźniej Lucien nie jest całkowicie pozbawiony poczucia humoru.
– Dostałeś zaproszenie na ich ślub, tak? – spytała.
Skrzywił się niechętnie.
– Ty też, rozumiem – rzucił.
– Ja też. – Z piersi Audrey wyrwało się ciężkie westchnienie. – Nie mogę znowu być druhną na ślubie mojej matki, to po prostu nie do zniesienia. Mama ma naprawdę okropny gust, i jeśli chodzi o mężczyzn, i o modę.
Jeśli jej krytyczna uwaga pod adresem jego ojca uraziła go, nie dał tego po sobie poznać.
– Musimy powstrzymać ich przed popełnieniem kolejnego idiotycznego błędu – powiedział. – Zanim będzie za późno.
– My?
Spojrzała w jego ciemnoniebieskie oczy i pomyślała, że nigdy nie widziała u nikogo tak intensywnego odcienia błękitu. I jakim prawem miał takie gęste długie rzęsy? Jakim prawem? Ona musiała malować swoje tuszem, żeby nadać im jaki taki wygląd.
– We dwoje będzie nam łatwiej ich wytropić – wyjaśnił. – Dokąd zazwyczaj jeździ twoja matka, gdy chce uciec od blasku reflektorów?
Audrey przewróciła oczami.
– Ona nigdy nie chce uciekać od blasku reflektorów. Teraz już nie. Dawniej czasami czuła taką potrzebę, ale te czasy już minęły. Tak czy inaczej, wszystko wskazuje na to, że nie było jej tu od miesięcy, a może nawet dłużej.
Lucien przejechał palcem po zakurzonym brzegu półki z książkami i przeniósł wzrok na Audrey.
– Gdzie mogli się ukryć, jak myślisz? – spytał.
– W Vegas?
– Nie, nie sądzę – mruknął. – Nie po tym ostatnim razie, pamiętasz?
Ogromna szkoda, że nie była w stanie wyrzucić tego z pamięci. Jej matka i jego ojciec upili się na swoim drugim weselu i przystąpili do obrzucania się jedzeniem, żartem naturalnie. Część gości przyłączyła się do tej mało wyrafinowanej zabawy i w rezultacie trzy osoby trafiły do szpitala, a cztery inne zostały aresztowane.
Brukowce miały nie lada używanie, a dyrekcja hotelu, gdzie odbywało się wesele, oficjalnie zabroniła Harlanowi i Sibelli wstępu na dziesięć lat. Fakt, że to Sibella pierwsza rzuciła ptysiem z bitą śmietaną, oznaczał, że Lucien to właśnie ją obwiniał o rozpętanie awantury, nie swojego ojca.
– Masz rację, Vegas nie wchodzi w grę. – Kiwnęła głową.
Lucien zaczął nerwowo spacerować po pokoju, w tę i z powrotem. Zupełnie jak wielki dziki kot, pomyślała Audrey.
– Myśl, myśl, myśl…
Nie była pewna, czy Lucien mówi do siebie, czy do niej. Sęk w tym, że trudno jej było myśleć, kiedy był w pobliżu. Nie była w stanie oderwać oczu od jego pochmurnej twarzy. Był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek widziała, może nawet najprzystojniejszym.
Wysoki, szeroki w ramionach, z dolną szczęką tak mocno zarysowaną, że chyba mógłby wylądować na niej wojskowy odrzutowiec, z ustami, na widok których natychmiast opadały ją myśli o długich, zmysłowych pocałunkach… Z gęstymi czarnymi włosami, ani zbyt długimi, ani zbyt krótko ostrzyżonymi, z popołudniowym zarostem na policzkach…
Przystanął, napotkał jej spojrzenie i zmarszczył brwi.
– O co chodzi?
Audrey zamrugała.
– O co chodzi? – wyjąkała niepewnie.
– Ja spytałem pierwszy.
Oblizała wargi, które wydały jej się suche jak kurz na półkach regału.
– Staram się coś wymyślić – oświadczyła. – Zawsze wpatruję się w jakiś punkt, kiedy myślę.
– O czym myślałaś?
Jak seksownie wyglądasz w tych dżinsach i dopasowanym kaszmirowym swetrze…
Poczuła, jak jej policzki oblewa płomienny rumieniec i pośpiesznie odwróciła głowę w stronę okna.
– Burza przybiera na sile – zauważyła.
Była to prawda. Błyskawice i grzmoty stały się jeszcze intensywniejsze niż przed chwilą, a ulewa przeszła w gwałtowny grad.
Lucien wyjrzał na zewnątrz i zaklął.
– Musimy przeczekać tę zawieruchę. W tę pogodę niebezpiecznie byłoby jechać samochodem.
Audrey znowu zaplotła ramiona i uniosła podbródek.
– Nie wyobrażaj sobie, że wsiądę z tobą do samochodu – oznajmiła.
Popatrzył na nią tak, jakby miał przed sobą uparte dziecko.
– Wolałbym,