Intruz. Marek Stelar
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Intruz - Marek Stelar страница 10
– Czytałem o tym w „Newsweeku” – bąknąłem.
– Ja też. – Oleszczuk się uśmiechnął. – Ale w „Newsweeku” nie napisali wszystkiego. Pojawiły się pewne problemy natury, rzekłbym, politycznej…
– Jakoś mnie to nie dziwi – znów wtrąciłem.
– Skończymy szybciej, jeśli pozwoli mi pan dokończyć, dobrze? – zaproponował Oleszczuk.
Przyjąłem tę propozycję leniwym skinieniem głowy.
– Cieszę się. Otóż w wyniku zawirowań na wysokim szczeblu program „Femto Carbon”, jak ochrzczono program badań nad tą strukturą, zaczął przechodzić obiektywne trudności. Formalnie wygląda to tak, że stworzeniem przemysłowej metody wytwarzania grafenu oraz jego komercjalizacji zajmuje się spółka o takiej właśnie nazwie należąca do Państwowej Grupy Zbrojeniowej i jeszcze jednej dużej polskiej spółki strategicznej…
– Miedziowego Kombinatu Górniczo-Hutniczego?
– Właśnie. PaGZ i MKGH kontrolują „Femto Carbon”, mają po połowie udziałów. Wpompowały w ten interes sporo pieniędzy. Bo oczywiście nie idzie tylko o prestiż, ale głównie o biznes. Te pieniądze w założeniu mają się zwrócić. W pewnym momencie okazało się jednak, że plany czynione przez ekonomistów nie za bardzo przystają do realnych efektów pracy naukowców. Czyli klasycznie, oczekiwania i wyniki nieco się rozminęły. Pojawił się też jeszcze jeden element, niebrany wcześniej pod uwagę, i teraz właśnie powiem panu, czemu służyła moja tyrada na temat Chińczyków i ich roli we współczesnym świecie. Otóż oni również maczają swoje małe, żółte paluszki w grafenie, panie Adrianie. Co prawda również nie umieją go wytwarzać skutecznie, ale są najbliżej ze wszystkich.
– Przed chwilą powiedział pan, że to my jesteśmy najbliżej?
– Tak powiedziałem. Bo tak jest, ale teoretycznie. I tu właśnie mamy kolejny zgrzyt, tym razem między teorią a praktyką. A dlaczego? Bo oni mają gotowe zakłady produkcyjne. Mają wyszkolony personel. Mają wszystko, czego potrzeba do wytwarzania grafenu na skalę przemysłową. I czekają. Czekają, bo nie mają tylko formuły. A u nas odwrotnie: mamy formułę, prawie, ale nie mamy zakładów, które mogłyby ją wykorzystać do produkcji. Powiem po piłkarsku: z grafenowej czołówki, z podium Ligi Mistrzów, spadliśmy do polskiej okręgówki, choć to my mamy jedyną piłkę, którą da się grać. I co? Gówno. A teraz tracimy i tę piłkę. Nawet ją…
– A bez metafor?
Oleszczuk spojrzał na mnie smutno.
– Ma ją teraz pański brat. Tylko że my nie wiemy, z kim on gra. W której drużynie, rozumie pan?
– Nie bardzo. Nie przepadam za futbolem, może dlatego te piłkarskie przenośnie do mnie nie przemawiają…
Major jakby nie słyszał.
– Kilka tygodni temu zginął pewien naukowiec z Politechniki Warszawskiej. Jak pan zapewne się już domyśla, był zaangażowany w program. Pracował w Państwowym Instytucie Zastosowań Elektronicznych w Warszawie, który badał własności grafenu na zlecenie „Femto Carbon”. Zespół naukowców próbował opracować opłacalną metodę jego wytwarzania. Profesor Zajnert był kierownikiem zespołu, który się tym zajmował, był również członkiem zarządu „Femto Carbon”. Bardzo ustosunkowany człowiek, a równocześnie niezły naukowo, co podobno nie jest takie oczywiste w tym światku. W każdym razie został zamordowany.
– A wyniki badań zniknęły?
– Owszem. Domyślny pan jest.
Spróbowałem się roześmiać. Coś jednak sprawiało, że nie potrafiłem.
– Brzmi jak w taniej powieści szpiegowskiej, wie pan? – powiedziałem, kręcąc głową. – Czytywałem takie, kiedy byłem chłopakiem.
Oleszczuk za to był śmiertelnie poważny.
– Wszystkie materiały stanowiące dokumentację badań i będące efektem prac tego zespołu objęte były klauzulą niejawności najwyższego stopnia. Wszyscy członkowie zespołu podlegali poszerzonemu postępowaniu sprawdzającemu i uzyskali odpowiednie poświadczenie bezpieczeństwa. Wdrożono restrykcyjne procedury wytwarzania i obiegu dokumentacji, zarówno w wersji papierowej, jak i elektronicznej. Cały ten cyrk z grafenem to sprawa najwyższej wagi państwowej, podlegająca ochronie z punktu widzenia istotnego interesu ekonomicznego państwa. To nie tania sensacja, panie Adrianie. To kwestia przewagi ekonomicznej i strategicznej. To jak wyścig atomowy w latach trzydziestych i czterdziestych. Jak gwiezdne wojny z lat osiemdziesiątych, ale nie te filmowe; mówię o kosmicznym wyścigu zbrojeń między USA a ZSRR. Kto wygra taki wyścig, wygra wszystko.
– Gwiezdne wojny były oszustwem Reagana…
– Co z tego? Ruscy utopili miliardy rubli w czymś, co nie miało prawa istnieć i przegrali. Ich gospodarka nie dźwignęła tego, a Amerykanie uzyskali zamierzony efekt. Z grafenem sprawa wygląda nieco inaczej. Grafen to nie mrzonka: grafen jest realny, a badania potwierdziły wszystkie jego teoretyczne właściwości. Niemal cudowne właściwości…
Nie miałem ochoty dłużej słuchać wykładu Oleszczuka na ten temat. Nurtowało mnie coś o wiele poważniejszego, przynajmniej dla mnie, i liczyłem, że on to zrozumie.
– Co miał z tym wszystkim wspólnego mój brat?
– Pański brat pracował w „Dojebie”. Tak nazywaliśmy u nas Departament Ochrony Ekonomicznych Interesów Państwa. Ta sekcja została jakiś czas temu zlikwidowana i pozostawiam to bez komentarza, teraz zajmuje się tym departament Zwalczania Terroryzmu i Zagrożeń Strategicznych. Kapitan Wicha jako funkcjonariusz departamentu siódmego odpowiadał za program w aspekcie ochrony kontrwywiadowczej. To on od dwa tysiące dwunastego, od chwili stworzenia z naukowców Politechniki Warszawskiej zespołu PIZE, kontrolował procedury. Wszystkie.
– Uhm… To chyba się nie sprawdził z tą ochroną, skoro ktoś zamordował tego profesora od grafenu?
Oleszczuk wzruszył ramionami.
– Można tak powiedzieć. – Jego ton był raczej obojętny. – W końcu jest podejrzany o to zabójstwo.
4.
Usiłowałem wyglądać normalnie. Przychodziło mi to z trudem, w końcu nie co dzień człowiek dowiaduje się, że jego brat zamordował człowieka. A przynajmniej jest o to podejrzewany.
– Lis w kurniku, co? – zapytałem.
– Takie przyjęto założenie. Danych z badań nie przechowywano oczywiście gdzieś w chmurze, tylko na specjalnie zabezpieczonym, przeznaczonym wyłącznie do tego komputerze. Dane były szyfrowane i zabezpieczone przed nieautoryzowanym skopiowaniem na urządzenie zewnętrzne. Komputer miał system RAID, czyli kilka współpracujących między sobą dysków, w tym wypadku były dwa. Zwiększa to wydajność i znacznie zmniejsza ryzyko awarii i utraty danych. Na wszelki wypadek jednak co tydzień kopiowano całość z aktualnymi danymi na dysk zewnętrzny, przechowywany w sejfie, do którego dostęp miał tylko profesor Zajnert i kapitan Wicha. I oba dyski