Czerwona kraina. Joe Abercrombie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 22
– Tylko że jeszcze nie jestem pewien, dokąd zmierzam.
– Co cię sprowadza tak daleko? – spytał karczmarz.
Owca zaczął podwijać wilgotne rękawy koszuli, pod którymi napinały się grube mięśnie przedramion porośniętych siwymi włosami.
– Jadę śladem pewnych ludzi.
Rudy ponownie uniósł wzrok, a fala drgawek przebiegła po jego ramieniu, docierając do twarzy. Tym razem nie odwrócił spojrzenia. Płoszka pozwoliła nożowi dyskretnie wysunąć się z rękawa i zacisnęła rozgrzane, lepkie palce na rękojeści.
– Po co? – spytał karczmarz.
– Spalili moje gospodarstwo. Porwali moje dzieci. Powiesili mojego przyjaciela – rzucił Owca obojętnie, jakby chodziło o drobiazg, po czym uniósł kufel.
W karczmie zapadła cisza, w której było słychać, jak przełyka piwo. Jeden z handlarzy obejrzał się ze zmarszczonym czołem. Wysoki Kapelusz sięgnął po swój kubek i chwycił go tak mocno, że Płoszka zauważyła ścięgna napinające się na grzbiecie jego dłoni. W tej samej chwili Leef postanowił wejść do lokalu i stanąć na progu, mokry, blady i niepewny, co ma ze sobą począć. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, gdyż wszyscy wbijali wzrok w Owcę.
– To bardzo źli ludzie, pozbawieni skrupułów – ciągnął. – Porywają dzieci i wieszają ludzi w całej Bliskiej Krainie. W ciągu ostatnich kilku dni pochowałem ich z tuzin.
– Ilu jest tych drani?
– Około dwudziestu.
– Może powinniśmy zebrać drużynę i ich poszukać? – zaproponował karczmarz, chociaż sprawiał wrażenie, jakby wolał zostać i dalej wycierać kubki. Kto mógłby go winić?
Owca pokręcił głową.
– To bez sensu. Zdążą odjechać.
– Racja. No cóż, pewnie wcześniej albo później dopadnie ich sprawiedliwość.
– Sprawiedliwość będzie musiała się zadowolić tym, co jej zostawię. – Owca skończył podwijać rękawy i odwrócił się bokiem, swobodnie opierając się o kontuar, patrząc prosto na trzech mężczyzn siedzących przy jego drugim końcu. Płoszka nie wiedziała, czego ma się spodziewać, ale na pewno nie tego. Owca gawędził z uśmiechem, jakby niczym się nie przejmował. – Kiedy powiedziałem, że odjechali, trochę minąłem się z prawdą. Trzech odłączyło się od reszty.
– Czyżby? – odezwał się Wysoki Kapelusz, odbierając karczmarzowi głos jak złodziej wyrywający torebkę.
Owca popatrzył mu w oczy.
– To szczera prawda.
– Trzech ludzi, powiadasz? – Niespokojna dłoń Przystojniaka zbłądziła w stronę topora za pasem. Nastrój w karczmie szybko się zmienił, a zapowiedź przemocy zawisła w niewielkim pomieszczeniu jak burzowa chmura.
– Posłuchajcie – odezwał się karczmarz. – Nie chcę żadnych kłopotów w swojej...
– Ja też nie chciałem żadnych kłopotów – przerwał mu Owca. – A jednak same mnie znalazły. Mają taki paskudny zwyczaj.
Odgarnął mokre włosy z twarzy. Miał szeroko otwarte, lśniące oczy oraz otwarte usta, przez które szybko oddychał, nie przestając się uśmiechać. Nie wyglądał jak człowiek przygotowujący się do trudnego zadania. Raczej jak ktoś, kogo czeka coś przyjemnego, więc się nie śpieszy, jak smakosz przy dobrym posiłku. Nagle Płoszka na nowo ujrzała jego blizny i poczuła lodowaty dreszcz na rękach oraz plecach, a wszystkie włosy stanęły jej dęba.
– Namierzyłem tych trzech – rzekł Owca. – Przez dwa dni jechałem po ich śladach.
Znów wszyscy wstrzymali oddech, a karczmarz cofnął się o krok, wciąż trzymając w dłoniach kubek i ścierkę. Widmo uśmiechu nadal utrzymywało się na jego twarzy, ale był pełen wątpliwości. Trzej mężczyźni odwrócili się w stronę Owcy, lekko się rozstępując. Stanęli plecami do Płoszki, która wyłoniła się z cienia i ruszyła ku nim powoli, jakby brnęła przez miód, poprawiając w mrowiących palcach rękojeść noża. Każda chwila dłużyła się jak wiek, a wstrzymywane oddechy drażniły gardła.
– I dokąd cię te ślady doprowadziły? – spytał Wysoki Kapelusz łamiącym się głosem.
Owca uśmiechnął się jeszcze szerzej, jak człowiek, który dostał na urodziny dokładnie to, co sobie wymarzył.
– Do waszych nóg, skurwiele.
Wysoki Kapelusz odrzucił do tyłu łopoczące poły płaszcza, sięgając po miecz.
Owca rzucił kuflem, trafiając mężczyznę w głowę i posyłając go na ziemię pośród fontanny piwa.
Rozległ się zgrzyt, gdy rolnik spróbował wstać i potknął się o krzesło.
Rudowłosy młodzieniec cofnął się, chcąc zrobić sobie więcej miejsca albo po prostu pod wpływem szoku, a wtedy Płoszka przycisnęła mu do szyi płaską powierzchnię noża i mocno przytrzymała go drugą ręką.
Ktoś krzyknął.
Owca jednym susem przemierzył pomieszczenie. Złapał Przystojniaka za nadgarstek w chwili, gdy ten próbował wyciągnąć topór, szarpnął jego dłoń do góry, po czym drugą ręką chwycił nóż tkwiący za eleganckim pasem przeciwnika i wbił mu go w pachwinę, przesuwając ostrze ku górze, rozpruwając swoją ofiarę i ochlapując ich obu krwią. Przystojniak wydał z siebie bulgoczący wrzask, przerażająco głośny w tak małym wnętrzu, a następnie padł na kolana z wytrzeszczonymi oczami, próbując przytrzymać wylewające się wnętrzności. Owca zdzielił go w tył głowy rękojeścią noża, uciszając jego krzyk i powalając go na ziemię.
Jedna z handlarek zerwała się na nogi, zakrywając usta dłońmi.
Rudzielec, którego trzymała Płoszka, zaczął się wić, a kobieta przytrzymała go mocniej i wyszeptała „Ciii”, przyciskając ostrze noża do jego szyi.
Wysoki Kapelusz chwiejnie wstał, zapominając o swoim nakryciu głowy. Krew płynęła z rozcięcia na jego czole. Owca chwycił go za szyję, podniósł jak szmacianą lalkę, uderzył jego twarzą o kontuar, potem ponownie, z chrzęstem przypominającym odgłos tłuczonego garnka, i jeszcze raz, aż głowa mężczyzny bezwładnie odskoczyła, a krew zbryzgała fartuch karczmarza, ścianę za jego plecami i sufit. Owca uniósł wysoko nóż, przez chwilę migając szaleńczym uśmiechem, po czym wbił ostrze w plecy ofiary, z taką siłą, że kontuar pękł przy wtórze potężnego trzasku, a w powietrze wystrzeliły drzazgi. Owca zostawił mężczyznę przygwożdżonego do blatu, z kolanami wiszącymi tuż nad posadzką, butami szorującymi po deskach, krwią skapującą wokół nich jak rozlany napitek.
Wszystko rozegrało