Czerwona kraina. Joe Abercrombie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 26
Początkowo Ro próbowała zgadnąć, gdzie się znajdują. Może nawet zostawić jakiś ślad dla tych, którzy z pewnością podążali jej tropem. Ale lasy i pola zmieniły się w pustkowie porośnięte rzadkimi krzakami, które stanowiły najwyraźniejszy punkt orientacyjny. Domyśliła się jedynie, że zmierzają na zachód. Musiała myśleć o Pestce i innych dzieciach; starała się dbać o to, żeby były najedzone, czyste i spokojne.
Dzieci pochodziły z różnych miejsc, ale żadne nie miało więcej niż dziesięć lat. Było ich dwadzieścioro jeden, ale pewnego dnia mały Care usiłował uciec, a Czarny Grot ruszył w pogoń i wrócił cały zakrwawiony. Nikt z pozostałej dwudziestki już nie próbował ucieczki.
Była z nimi kobieta zwana Pszczołą, która była sympatyczna, mimo że miała ręce pokryte bliznami po ospie. Czasami przytulała malców. Nie Ro, ponieważ ta nie potrzebowała przytulania, a także nie Pestkę, który mógł się przytulić do siostry, ale niektóre mniejsze dzieci. Uciszała je szeptem, kiedy płakały, ponieważ piekielnie bała się Cantlissa. Od czasu do czasu ją bił, a potem ona ocierała krew z nosa i go usprawiedliwiała. Opowiadała o tym, że miał ciężkie życie, porzucili go rodzice, był bity w dzieciństwie i tak dalej. Ro uważała, że takie doświadczenia powinny raczej skłaniać do powstrzymywania się od bicia innych, ale uznała, że najwyraźniej każdy ma swoje wymówki. Nawet jeśli są one słabe.
W oczach Ro Cantliss nie miał w sobie nic wartościowego. Jechał na przedzie w elegancko skrojonym stroju, jakby był kimś znacznym wypełniającym ważne zadanie, a nie zwykłym porywaczem dzieci i najpodlejszym mordercą, który starał się wyglądać na kogoś wyjątkowego, otaczając się jeszcze gorszymi szumowinami. Wieczorami kazał rozpalać ogromne ognisko, ponieważ uwielbiał patrzeć, jak coś płonie, i zaczynał pić, a wtedy jego usta wykrzywiał gorzki grymas i Cantliss zaczynał narzekać. Na niesprawiedliwość życia, na to, że jakiś bankier podstępem pozbawił go spadku, i że wszystko toczy się nie po jego myśli.
Kiedy zatrzymali się na jeden dzień obok szerokiej płynącej wody, Ro spytała, dokąd ich zabiera, a on odrzekł tylko: „W górę rzeki”. Przy brzegu unosiła się łódź, którą popłynęli pod prąd, za pomocą żerdzi, lin i wioseł obsługiwanych przez żylastych mężczyzn, patrząc na przesuwający się płaski krajobraz i wyłaniające się z mgły trzy błękitne szczyty widoczne na tle północnego nieba.
Ro początkowo sądziła, że odpoczynek od jazdy konnej okaże się błogosławieństwem, ale teraz mogli tylko bezczynnie siedzieć pod baldachimem na dziobie i obserwować wodę oraz mijany ląd, czując, jak ich dawne życie coraz bardziej się oddala, a twarze znajomych ludzi zacierają się w pamięci, aż w końcu przeszłość upodobniła się do snu, a przyszłość stała się nieznanym koszmarem.
Czarny Grot od czasu do czasu schodził na ląd z dwójką ludzi, zabierając ze sobą łuk, po czym wracał z upolowaną zwierzyną. Przez resztę czasu siedział na pokładzie, paląc i godzinami obserwując z szerokim uśmiechem dzieci. Kiedy Ro widziała w jego ustach lukę po brakującym zębie, przypominała sobie, jak zastrzelił Gully’ego i zostawił go wiszącego na drzewie, przeszytego strzałami. Gdy o tym myślała, chciało jej się płakać, ale wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić, ponieważ jest jedną z najstarszych i mniejsze dzieci potrzebują jej siły. Uznała, że jeśli nie będzie płakała, na swój sposób zdoła ich pokonać. Może to niewielkie zwycięstwo, ale Płoszka zawsze powtarzała, że liczy się każda wygrana.
Po kilku dniach spędzonych na łodzi zobaczyli, jak coś płonie po drugiej stronie trawiastego pustkowia. Kłęby dymu wzbijały się w niebo i rozpływały w ogromie przestrzeni, a czarne kropki ptaków bezustannie krążyły. Kapitan łodzi stwierdził, że powinni zawrócić, gdyż w okolicy krążą Duchy, ale Cantliss tylko się roześmiał, po czym poprawił nóż przy pasie i ostrzegł, że tuż obok znajdują się znacznie bardziej niepokojące niebezpieczeństwa. Na tym rozmowa się skończyła.
Tego wieczoru jeden z mężczyzn ją obudził i zaczął opowiadać o tym, że kogoś mu przypomina. Uśmiechał się, ale w jego oczach było coś niedobrego, a oddech cuchnął alkoholem. Chwycił ją za rękę, a wtedy Pestka uderzył go z całej siły, czyli niezbyt mocno. Pszczoła obudziła się i wrzasnęła, a wtedy Cantliss odciągnął swojego człowieka. Czarny Grot zaczął go kopać, dopóki ten nie znieruchomiał, po czym wrzucił go do wody. Cantliss zawołał do pozostałych, żeby nie ważyli się naruszyć towaru, tylko używali swoich pieprzonych rąk, gdyż żaden drań nie będzie go wpędzał w koszta.
Wiedziała, że nie powinna o tym wspominać, ale nie potrafiła się powstrzymać i rzuciła:
– Moja siostra za mną jedzie! Mogę się założyć, że was znajdzie!
Spodziewała się, że Cantliss ją uderzy, ale on tylko popatrzył na nią, jakby była kolejną z wielu niedogodności, które przyniósł mu los.
– Maleńka, przeszłość minęła, podobnie jak ta przepływająca woda. Im szybciej wbijesz to sobie do swojej małej główki, tym lepiej dla ciebie. Już nie masz siostry. Nikt za tobą nie jedzie. – Po tych słowach oddalił się i stanął na dziobie, cmokając z niezadowoleniem, gdy bezskutecznie próbował usunąć plamki krwi z eleganckiego ubrania za pomocą wilgotnej szmatki.
– Czy to prawda? – spytał Pestka. – Nikt za nami nie jedzie?
– Płoszka na pewno wyruszyła naszym śladem.
Ro ani przez chwilę w to nie wątpiła, ponieważ wiedziała, że Płoszka nie należy do osób, którym można cokolwiek nakazać. Choć tak naprawdę miała nadzieję, że Płoszka wcale nie ruszyła w pogoń, ponieważ Ro nie chciała zobaczyć, jak ją przeszywają strzały, i nie wiedziała, jak siostra mogłaby im pomóc. Nawet nie licząc trójki dezerterów, kolejnej dwójki, która zabrała większość koni, żeby je sprzedać, gdy wsiedli na pokład, oraz mężczyzny, którego zabił Czarny Grot, Cantliss i tak miał do dyspozycji trzynastu ludzi. Nikt nie mógł mu się przeciwstawić.
Żałowała, że nie ma z nimi Owcy, który mógłby się uśmiechnąć i zapewnić: „Wszystko będzie dobrze. Nie martw się”, tak jak wtedy podczas burzy, gdy nie mogła zasnąć. Byłoby miło.
II
Drużyna
„Cóż za dzikie życie, cóż za nowy rodzaj egzystencji!
Tylko te niewygody!”.
Henry Wadsworth Longfellow
Sumienie i zgnilizna fiuta
– Modlisz się?
Sufeen westchnął.
– Nie, klęczę z zamkniętymi oczami i gotuję owsiankę. Oczywiście, że się modlę. – Rozchylił powiekę jednego oka i popatrzył na Temple’a. – Chcesz się przyłączyć?
– Zapomniałeś, że nie wierzę w Boga? – Temple zdał sobie sprawę, że znów skubie brzeg koszuli, i się powstrzymał. – Czy możesz uczciwie stwierdzić, że On kiedykolwiek ruszył palcem, żeby