Iluzja. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 14
Następne fotografie przywołały kolorowe wspomnienia. Bardzo kolorowe wspomnienia.
Ona w zwiewnej sukience, bosa, z włosami spiętymi w koński ogon.
Młody, drobny blondynek o twarzy dziecka i ujmującym uśmiechu, najmłodszy z nich – nie miał chyba jeszcze dwudziestu lat – był ich fotografem. Miał starą radziecką zorkę, którą zabrał ojcu.
*
– Uśmiechnij się do mnie jeszcze raz – prosi, a ona oczywiście spełnia jego prośbę.
Zawsze spełniała wszystkie ich prośby.
Staje na palcach i niewinnie uśmiecha się do obiektywu. Strzela migawka. Ona nie czeka, tylko zbiega z pagórka, biegnie po piasku prosto do morza. Zatrzymuje się po kostki w wodzie i czeka, aż przyjdzie kolejna fala.
Zanim Młody naciągnie kliszę w aparacie, dołączają do niej Kosek i Mincel. Czekają na falę. Młody robi kolejną fotografię.
Fale rozbijają się o brzeg z szumem, dookoła na plaży jak okiem sięgnąć nie ma żywej duszy, niebo jest błękitne, morska bryza chłodzi rozgrzaną słońcem skórę. Pełnia lata i cudowna pogoda, prawie niespotykana na polskim wybrzeżu Bałtyku. Przynajmniej takie było zdanie Adama Kurzaja.
Kolejne fotografie. Cztery osoby pryskają się wodą, brodząc w falach po kolana.
Potem ruszają dalej.
Ona idzie przed nimi, spogląda na nich co chwilę przez ramię z szelmowskim uśmieszkiem na ustach. W pewnym momencie ściąga sukienkę i rzuca im do tyłu. Adam łapie ją i zarzuca sobie na ramię. Śmieją się. Młody robi kolejne zdjęcie.
Potem ona odbiega od nich kilka kroków, odwraca się i idąc do tyłu, ściąga powoli biustonosz. Rzuca w ich kierunku i Mincel go łapie. Teraz idzie przed nimi w samych majtkach. Ale nagle zdejmuje je sprawnie i rzuca do tyłu. Uderzają Młodego prosto w twarz, co wywołuje u pozostałych mężczyzn salwę śmiechu. Ona tymczasem idzie przed nimi naga i prowokująca. Dokładnie widzą, jak kręci uwodzicielsko biodrami, patrzą pożądliwie na jej białe pośladki wyraźnie kontrastujące z opalonym ciałem. Ona odwraca się i znowu idzie tyłem. Młody fotografuje ją podniecony.
– Może się wykąpiemy? – pyta z błyskiem w oku.
Jak na komendę ściągają z siebie ubrania. Cała piątka kąpie się nago w morzu, śmiejąc się przy tym głośno.
Po chwili stają dookoła niej, głaszczą jej skórę i całują. Wyrywa się im ze śmiechem i biegnie w poprzek plaży w kierunku porastającego wydmy sosnowego lasu. Doganiają ją na skraju w cieniu drzew, przy zwalonym pniu.
– Najpierw zdjęcie – protestuje i wszyscy ustawiają się do fotografii.
Młody kładzie zorkę na pniu, reguluje samowyzwalacz i staje razem z nimi w grupie. Długo czekają, aż aparat zadziała. Zaczynają się już niepokoić, kiedy wreszcie słuchać kliknięcie migawki.
Potem po kolei – tak jak ona lubi – kochają się z nią na tym zwalonym pniu. W oczekiwaniu na swoją kolej Kosek i Młody pieszczą się wzajemnie, ale nikomu to nie przeszkadza.
Po seksie z całą czwórką ona jest wniebowzięta i półprzytomna. Nogi się pod nią uginają tak, że w powrotnej drodze muszą ją podtrzymywać.
*
Adam Kurzaj gorączkowo starał się przerwać ten ciąg wspomnień. Dokładnie wiedział, co było dalej, ale nie chciał mieć tych obrazów ponownie przed oczami. Przez lata udawało mu się wyprzeć je z pamięci. Fotografie wywołały jednak w jego umyśle niemożliwą do powstrzymania kulę złożoną ze wspomnień, toczącą się coraz szybciej i szybciej.
Przypomniał sobie, jak później wszystko zawaliło się w pięć minut. Dopadło ich zło i całkowicie zawładnęło ich życiem. Już na zawsze. Ponownie miał w sobie tamte uczucia.
Widział przemoc i krew, czuł szok i paraliżujący strach.
Zamknął szybko album i oddychał ciężko. W piersiach coś uciskało, z trudem łapał powietrze. Miał nadzieję, że to początek zawału i zaraz umrze. Nikt go tu nie znajdzie przez najbliższy miesiąc, nikt nie zadzwoni po pomoc. Niestety, to nie był zawał. Ani nawet atak serca. Za chwilę poczuł się normalnie.
Przed trzema godzinami dowiedział się z listu, że ktoś z ich czwórki ją zabił. To nie był on, więc w grę wchodzili Młody, Mincel i Kosek. Musiał coś zrobić!
W szufladzie komody, ze sterty zapomnianych papierów i niepotrzebnych szpargałów wygrzebał notes z numerami telefonów. Sięgnął po słuchawkę i wybrał ten numer, o który mu chodziło.
*
Zanim Marcin Zakrzewski zdążył otworzyć usta, zabrzmiał początek Whole Lotta Love Led Zeppelin. Grabski uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienie czasów młodości.
– Hard rock nie rdzewieje – powiedział.
– Nie ma takiej opcji – uśmiechnął się Marcin, wyciągając z kieszeni swój telefon.
Popatrzył na wyświetlacz, skrzywił się i rzucił:
– Muszę odebrać.
Oddalił się kilka kroków od werandy i stanął przy ogrodzeniu oddzielającym podwórko od pola pszenicy.
– Tak, słucham?
Głos w telefonie kiedyś przyprawiał go o drżenie serca. Teraz nie poczuł nic. Płynie czas i leczy rany.
– Cześć, Marcin. Mówi Justyna Kordas – zawiesiła głos, jakby czekała na reakcję.
Nie odezwał się. Justyna Kordas była jedyną kobietą, z którą próbował na poważnie ułożyć sobie życie. Mieszkali ze sobą kilkanaście miesięcy. Po początkowych tarciach ich wspólne funkcjonowanie zaczęło się układać. Ona tolerowała jego późne powroty do domu z pracy, zarwane noce, weekendowe nieobecności. Jemu też nie przeszkadzała jej niepoukładana praca w redakcji „Gazety Wrocławskiej”. Później niespodziewanie dostała propozycję pracy w telewizji TVN w Warszawie, ale Marcin nie chciał wyprowadzać się z Wrocławia.
– Nie odpowiedziałeś na moją wiadomość.
Marcin z trudem przypomniał sobie, że rzeczywiście przed kilkoma tygodniami usunął ze swojej skrzynki maila od niej. Nie miał zamiaru odpowiadać na zawarte w nim pytania.
– Wykasowałem go – powiedział. – Ta sprawa jest dla mnie zamknięta.
– Szkoda. Prawdę mówiąc, bardzo liczyłam, że zgodzisz się opowiedzieć historię mordercy ze Szczepanowa w moim reportażu. Tak czy inaczej zrobiłam ten materiał bez ciebie. Na pewno bez człowieka, który odkrył, kto jest seryjnym mordercą, stracił na jakości, ale nadal jest