Iluzja. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 24
A on się spóźnił!
Dochodziła dziesiąta dwadzieścia jeden. Wydawało mu się, że nagle zrobiło się zimniej i jeszcze ciemniej. Stał w otwartych drzwiach samochodu i nie wiedział, co robić. Na fotelu pasażera leżała papierowa torba, w której upchnął szybko sto tysięcy złotych w banknotach o różnych nominałach, w sześciu paczkach spiętych gumkami. Miał mało czasu na zgromadzenie takiej kwoty – zaledwie parę godzin. Banki w niedzielę były zamknięte, więc spakował do torby całą gotówkę, jaką znalazł w domu. Opróżnił nawet portfel żony i skarbonkę najmłodszej córki. Myślał, że resztę uda mu się wyjąć z bankomatu, ale się trochę przeliczył. Okazało się, że ma dzienny limit wypłat i zabrakło mu prawie dwudziestu tysięcy. Nie zastanawiając się długo, pojechał na Szewską, gdzie w tajemnicy przed żoną wynajmował kawalerkę dla swojej aktualnej kochanki – studentki Uniwersytetu Ekonomicznego. Wiedział, ile dał jej pieniędzy w ostatnim roku, wiedział też, że żyje bardzo oszczędnie i zbiera na własne mieszkanie we Wrocławiu. Na początku upierała się, że nie ma żadnych oszczędności, lecz kiedy na nią huknął, przestraszyła się i wyciągnęła z szuflady z bielizną wszystko, co miała. Było więcej, niż potrzebował. Odliczył tylko tyle, ile brakowało mu do okrągłych stu tysięcy, i oddał jej resztę. Obiecał też, że zwróci całą kwotę, gdy tylko wykaraska się z chwilowych kłopotów. W progu jeszcze na nią nakrzyczał, bo takich pieniędzy nie trzyma się przecież ukrytych w szufladzie z bielizną. To pierwsze miejsce, które sprawdza każdy złodziej.
Dwudziesta dwadzieścia pięć. Co robić?
Nagle zabrzęczał jego telefon.
Koskowski odebrał trzęsącymi się rękami. Głos poznał od razu.
– Spóźniłeś się – usłyszał.
Koskowskiemu wydawało się, że po raz pierwszy usłyszał w głosie jakieś emocje. Coś na kształt kpiny. Zanim zdążył się odezwać, nieznajomy mówił dalej:
– Nie przejmuj się. To był tylko test. Musiałem sprawdzić, czy nie nasłałeś na mnie gliniarzy. Dobrze, że nic takiego nie przyszło ci do głowy.
Koskowskiego z miejsca oblał zimny pot. Był obserwowany! Nie zauważył, żeby ktoś za nim jechał. Ale jak miał zauważyć, skoro koncentrował się tylko na tym, żeby zdążyć na czas? Nawet nie spojrzał we wsteczne lusterko. Teraz nerwowo rozejrzał się wokoło. Przy ogrodzeniu boiska zaparkowane były dwa samochody, lecz wyglądały na puste. Chyba że ktoś obserwował go ukryty wśród drzew.
Zanim zdążył się odezwać, nieznajomy kontynuował:
– Czekam na ciebie przed twoją firmą o dwudziestej trzeciej. Teraz na pewno się nie spóźnij.
– Nie… nie spóźnię się. Poczekaj… – Koskowski chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz usłyszał miarowy sygnał.
Rozmowa była zakończona.
Przeklął, wskoczył do samochodu, odpalił silnik i ruszył ostro. Koła zabuksowały na polnym parkingu i samochodem szarpnęło, kiedy złapały przyczepność na asfalcie. Miał do przejechania prawie dwadzieścia kilometrów. Powinien się pospieszyć. Co prawda o tej porze w niedzielę ruch na ulicach był niewielki, ale i tak na dojazd musiał liczyć jakieś pół godziny.
Jego firma wynajmowała budynek biurowy wraz z przyległą do niego halą przy skrzyżowaniu Dolnobrzeskiej z Ulową. Zakład, który się tam kiedyś mieścił, zbankrutował w połowie lat dziewięćdziesiątych. Przez wiele lat budynki niszczały, wreszcie wynajął je Koskowski i wyremontował. To było idealne miejsce na siedzibę jego firmy – spokojnie, na uboczu, tanio, hala i biura o dużej powierzchni. Dojazd w szczycie pozostawiał co prawda wiele do życzenia, lecz Koskowski miał nadzieję, że wreszcie miasto wybuduje obwodnicę Leśnicy, o której mówiło się od wielu lat.
Wjechał na obwodnicę autostradową i wcisnął mocno pedał gazu. Prędkościomierz zaraz pokazał prawie sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Nagle zwolnił do przepisowej prędkości. Gdyby teraz zatrzymała go policja, na pewno nie zdążyłby na czas. Jeszcze tego mi brakuje – pomyślał i sięgnął po papierosa. Zwykle nie palił w aucie, ale teraz miał gdzieś wszystkie zasady.
Dojeżdżał do mostu Rędzińskiego. Stalowe liny podtrzymujące most, zawieszone na najwyższych pylonach w Polsce, podświetlone od dołu snopami świateł, robiły niesamowite wrażenie. W nocy most widoczny był z odległości kilku kilometrów.
Koskowski lubił tędy jeździć. Teraz nawet nie zauważył, kiedy znalazł się pod drugiej stronie. Zbliżał się do zjazdu na E94 na zachód, w kierunku Leśnicy. Był już pewny, że zdąży, i odprężył się trochę.
– Jak można żyć w tym popieprzonym kraju?! – krzyknął nagle i walnął pięścią w kierownicę.
Od lat, żeby utrzymać zlecenia dla swojej firmy w ramach przetargów, musiał płacić komu trzeba odpowiednią dolę. Kwoty były różne, w zależności od wartości kontraktu. Proceder funkcjonował od zawsze, niezależnie od tego, kto akurat sprawował władzę. Czy rządzili ci z lewa, ze środka czy prawica – nic się nie zmieniało. Wszyscy głosili szczytne hasła walki z korupcją, a tak naprawdę byli gołodupcami, którzy chcieli się szybko nachapać, zanim wyborcy każą im spieprzać i wybiorą nową bandę złodziei. Od lat mówiło się o tym, że ustawa o zamówieniach publicznych jest do bani – i co? Na gadaniu się skończyło.
Od dawna zastanawiał się, jak to możliwe, że układ łapówkarski – do którego chcąc nie chcąc musiał przystąpić – nie zainteresował jeszcze organów ścigania. Przecież na różnych spotkaniach biznesowych rozmawiało się o sprawie, i to wcale nie szeptem. Nikt nie doniósł na policję? Czyżby biznesmeni byli aż tak lojalni w stosunku do siebie? Bzdura! Patrzyli tylko, jak podebrać komuś kontrakt. Pierwszy, który wypadłby z układu, zaraz poleciałby złożyć donos. No dobrze, jeśli nawet nie pierwszy, to drugi albo trzeci. Teraz Koskowski miał odpowiedź. Centralne Biuro Antykorupcyjne też było skorumpowane. Nie interweniowali, dopóki mogli liczyć na profity. Może działali w taki sposób jak ten sukinsyn, który zadzwonił do niego parę minut temu? Szantażowali co bardziej majętnych przedsiębiorców, a ci płacili i milczeli. Nikt przecież nie przyzna się koledze, że płaci funkcjonariuszom CBA.
Więzienie! Najbardziej bał się więzienia. Słyszał, że w polskich więzieniach kryminaliści siedzą razem ze skazanymi za drobniejsze przestępstwa i mogą się nad nimi znęcać do woli.
Koskowski minął rozświetloną stację Orlenu przed samą Leśnicą. Zapalił kolejnego papierosa i uchylił boczne szyby. Do środka wpadło chłodne powietrze, przerzedzając trochę mgłę papierosowego dymu.
Koskowski myślał o tym, że ma coś innego do ukrycia przed policją. Coś, co zdarzyło się wiele lat temu. Znów uderzył ręką o kierownicę. Kurwa! Przecież gdyby śledczy zaczęli prześwietlać jego życie, mogliby coś zwęszyć. Dlatego postanowił zapłacić. Chciał zyskać na czasie. Wiedział, że jeśli zapłaci szantażyście, już zawsze będzie musiał płacić. Ale to go zbytnio nie niepokoiło. Gdyby szantażysta z CBA nadal go dręczył, był zdecydowany sprzedać wszystko i wyjechać, nie zostawiając nikomu adresu ani numeru telefonu. Miał na tyle kasy, żeby się urządzić w nowym miejscu i dożyć spokojnie swoich dni. Miał już prawie sześćdziesiąt lat.
Tak – pomyślał – muszę się nad tym poważnie zastanowić.