Iluzja. Mieczysław Gorzka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 25

Автор:
Серия:
Издательство:
Iluzja - Mieczysław Gorzka

Скачать книгу

że coś jest nie tak. Nerwowo wytarł spocone dłonie o uda. Niebo przykryły właśnie chmury i zrobiło się jeszcze ciemniej. Właśnie! Ciemności na placu przed budynkami były nienaturalne. Rampa i brama do hali magazynowej zawsze były oświetlone. Kurde, jeśli stróż znowu zapomniał zapalić lampy, nogi z dupy mu powyrywam – pomyślał i naraz znieruchomiał. Brama była uchylona.

      Ostrożnie wysiadł, podszedł do kłódki i obejrzał ją dokładnie. Łańcuch był przecięty. Napięcie i strach powróciły ze zdwojoną siłą. Czy dla odebrania okupu ktoś włamałby się na teren jego firmy? Może tak, może nie. Pchnął jedno skrzydło bramy, wrócił do auta i nie zapalając świateł, wjechał na podwórze. Zatrzymał się przy krzakach naprzeciw bramy do hali magazynowej. Czekał.

      Powiał wiatr i zrobiło się jakby jaśniej. Przynajmniej tak zadawało się Koskowskiemu.

      Naraz znieruchomiał, patrząc w napięciu przez przednią szybę. W miarę jak jego oczy przyzwyczajały się do ciemności, zaczął dostrzegać ciemny kształt samochodu zaparkowanego w rogu placu, nie więcej niż dziesięć metrów od niego. Przy aucie zamajaczyła ciemna postać. Po chwili był już pewien. Ktoś tam stał.

      Nagle przeraźliwie głośno odezwał się dzwonek jego telefonu. O mało co nie uderzył głową w dach swojego auta. Serce zakołatało w piersiach, przez chwilę myślał, że zemdleje. Nerwowo przeszukał kieszenie, wreszcie wyciągnął aparat i spojrzał na wyświetlacz. Dzwoniła żona.

      Jasna cholera – przeleciało mu przez głowę. – Znowu zrobi mi awanturę o kochankę. Odrzucił połączenie. Nie minęło pół minuty i telefon odezwał się ponownie. Tym razem wyłączył aparat i cisnął go na przednie siedzenie. I co z tego, że żona znowu zrobi mu awanturę? Nie pierwszą przecież. Przeleciała mu jeszcze przez głowę idiotyczna myśl, że tym razem oskarża go bezpodstawnie, i nagle zobaczył błysk. Osoba stojąca przy samochodzie zapaliła papierosa. Płomień zapalniczki przez chwilę oświetlał jej twarz, ale Koskowski nie zdążył dostrzec rysów. Wydało mu się tylko, że ma przed sobą wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. A może to było tylko złudzenie spowodowane ciemnościami i drżeniem płomienia zapalniczki?

      Było trzy minuty po dwudziestej trzeciej. Spiął się i podjął decyzję.

      Sięgnął do klamki, pociągnął i pchnął drzwi łokciem. Zbyt gwałtownie. Zatrzymały się, trąc o gałęzie krzewów. Wysiadł, cały czas wpatrując się w żarzący się w ciemnościach papieros. Niepewnie zrobił dwa kroki i rzucił niezbyt głośno:

      – Halo!

      – Pieniądze!

      Głos był dziwnie przytłumiony.

      – Oczywiście! Mam pieniądze! Już!

      Otworzył drzwi od strony pasażera i wyciągnął torbę z pieniędzmi. Kiedy się odwrócił, zamarł zaskoczony. Ognik papierosa zniknął. Koskowski nie dostrzegł też ciemnej postaci. Poczuł ciarki na plecach i po raz pierwszy tego wieczoru zwątpił. Czy na pewno chodzi o przekazanie łapówki funkcjonariuszowi CBA? A jeśli ktoś go tu zwabił w innym celu? Nagle taka myśl wydała mu się bardzo prawdopodobna.

      – Halo? – odezwał się jeszcze i usłyszał szmer za plecami.

      Zanim zdołał zareagować, pod czaszką rozbłysły mu fajerwerki kolorowych świateł. Nie czuł bólu, tylko zniewalającą słabość ogarniającą nieubłaganie jego ciało. Co do licha? – pomyślał i nagle światła zgasły. Znów otaczała go ciemność. Leżał na brzuchu oszołomiony, pod prawym policzkiem czuł ostre kamienie, którymi wysypany był plac. W ustach rozchodził mu się słodki posmak. Krew – uświadomił sobie z przerażeniem. Nagle poczuł ucisk na plecach i przez moment nie mógł złapać oddechu. Napastnik klęczał na nim i związywał mu ręce z tyłu taśmą pakową.

      – Jezu Chryste… – wycharczał Koskowski, ale ten ktoś szarpnął go do tyłu za związane ręce i równocześnie kopnął w żebra z prawej strony.

      – Wstawaj! – Głos brzmiał stanowczo, ale dalej był jakiś dziwny, przytłumiony.

      Koskowski najpierw dźwignął się z trudem na kolana, potem przy pomocy napastnika na nogi. Chwilę stał oparty o błotnik swojego bmw.

      – W razie oporu przestrzelę ci czaszkę – usłyszał spokojny głos tuż przy uchu.

      Poczuł bolesne uderzenie w policzek. Lufa pistoletu!

      Przerażenie omal nie pozbawiło go przytomności. Szedł prowadzony przez napastnika i nawet nie wiedział dokąd. Wydawało mu się, że nie jest w stanie skoordynować ruchów ciała. Potykał się o własne nogi i trząsł się ze strachu jak galareta.

      Nie od razu zorientował się, że idą w kierunku wejścia do części biurowej firmy INKBeton. Przy drzwiach napastnik obszukał jego kieszenie i wyciągnął klucze. Kiedy otwierał zamki, Koskowski pomyślał o alarmie – włączy się, gdy tylko wejdą do środka. Przeraźliwy sygnał rozejdzie się po całej okolicy, informując o włamaniu dyżurującą całą dobę firmę ochroniarską. Będą tu w ciągu dziesięciu minut. Wyprostował się, czując nagły przypływ nadziei.

      Tymczasem napastnik otworzył drzwi i zdecydowanym ruchem pchnął Koskowskiego do środka. Przedsiębiorca ze związanymi na plecach rękami poleciał głową naprzód. Upadł, rozcinając górną wargę. Nie poczuł jednak bólu, myślał o alarmie. Gdy tylko czujnik wykrył jego ciało wpadające do środka, piknął ostrzegawczo. Od tego momentu zostało dwadzieścia sekund do wszczęcia alarmu. Postanowił, że nie zdradzi kodu, nawet gdyby był torturowany. Zresztą nie zdąży. Leżąc na podłodze, obserwował napastnika.

      Mężczyzna ubrany na czarno, w czarnej kominiarce naciągniętej na twarz, włączył światło w krótkim korytarzyku i stanął przy panelu alarmu. Szybko i pewnie wstukał cztery cyfry i nacisnął przycisk „disarm”. Lampka kontrolna w górnym rogu zmieniła kolor na zielony, a ostrzegawczy sygnał zamilkł.

      Koskowski nie od razu zrozumiał, co się stało. Napastnik znał kod. Może był pracownikiem jego firmy? Albo pracował dla firmy ochroniarskiej, która zabezpieczała obiekt?

      Poczuł nagle wzbierającą falę złości. Była silniejsza niż strach.

      – Ty skurwysynu… – wycharczał i głos mu się załamał.

      Chciał wzywać pomocy, lecz usta miał pełne krwi i tylko się rozkaszlał.

      Tymczasem zamaskowany mężczyzna spryskał czymś panel alarmu, wytarł przyciski szmatką, którą następnie włożył do kieszeni, i odwrócił się do Koskowskiego. W półmroku błysnęły białka jego oczu z otworów kominiarki i w tej chwili – jeden jedyny raz – Koskowski pomyślał, że wcale nie jest taki potężny, jak mu się wydawało. Przeciwnie, był raczej drobnej postury, a w całej jego postaci było coś dziwnego.

      Zanim Koskowski zdążył się nad tym dłużej zastanowić, napastnik znowu jednym szarpnięciem poderwał go w górę i niespodziewanie kopnął w okolice krzyża, w ten sposób zmuszając go do pójścia korytarzem w kierunku hali magazynowej. Przedsiębiorca poleciał do przodu i z trudem złapał równowagę. Coś miał jeszcze powiedzieć, lecz nagle znowu przed oczami eksplodowały mu fajerwerki. Po raz drugi stracił na chwilę przytomność.

      Ocknął się niespodziewanie wyrwany z czarnych koszmarów, które niczym stado

Скачать книгу