Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 18
Dyzma milczał.
– Widzi pan, z góry mogę panu powiedzieć, że nie lubi pan Chopina, a lubi Brahmsa, że bliższy panu jest Matejko niż Jacek Malczewski, Lindbergh niż Cyrano de Bergerac, gotyk i drapacze chmur niż barok i rokoko. – Patrzyła nań swoimi ogromnymi niebieskimi oczyma dziecka, które zdawało się mówić: A widzisz, wujciu, wiem, co masz w kieszeni!
Dyzma nie wiedział, co odpowiedzieć, toteż się skrzywił i syknął z bólu. Pani Nina troskliwie zaczęła wypytywać, czy nie nudzi go rozmowa, bo jeżeli tak... Może chciałby się zdrzemnąć?
– Niech pan powie, tylko szczerze, czy trafnie określiłam upodobania pana?
A czort że ją wie? – pomyślał, głośno zaś rzekł przebiegle: – Częściowo tak, częściowo nie.
– Dobrze – roześmiała się, zadowolona – teraz poczytamy. Chce pan „Zew krwi”?
– I owszem.
Zaczęła czytać. Była to historia o dużym psie, którego ukradziono. Dyzma oczekiwał z kartki na kartkę, że wreszcie wmiesza się w tę kradzież policja, gdy opowiadanie poszło jednak innymi torami, przestał stopniowo uważać, wreszcie stracił całkiem wątek, słyszał jedynie melodyjny, miękki i ciepły głos pani Niny.
Zaczął rozmyślać nad przeprowadzoną przed chwilą rozmową i doszedł do przypuszczenia, że była ona jednak dość dziwna. Ta ładna pani wygląda tak, jakby nie mówiła o książce. Czyżby?
Przypomniał sobie nagle salonik w mieszkaniu naczelnika poczty w Łyskowie, pana Boczka, dwie panny Boczkówny, pannę Walaskównę, nauczycielkę szkoły powszechnej, Jurczaka z sądu pokoju i resztę łyskowskiej złotej młodzieży. W saloniku tym, jakże mizernym w porównaniu z tym pałacem, grano w cenzurowanego, a panna Lodzia Boczkówna siedziała w środku i była niby książką – tak, o niej mówiono różne rzeczy, że to nie rozcięta, a to książka kucharska, a to tomik wierszy, a to książka, która ciekawie wygląda, ale lepiej jej nie otwierać... Aha! To musi być coś w rodzaju... na pewno coś takiego. Ale czy ta pani mówiła mu rzeczy przyjemne, czy przykre? Chyba przyjemne, chociaż u tych wielkich panów to nigdy nic naprawdę nie wiadomo. A jeżeli ona leci na mnie? Ee... niemożliwe.
Głos Niny dźwięczał, falował subtelną modulacją, czasem drżał wzruszeniem. Spuszczone rzęsy opadały na białość policzków długim cieniem, w załamaniach puszystych włosów połyskiwało słońce przedzierające się przez gąszcz liści i kładące na dywanie jasną ożywczą plamą. W pokoju pachniało lawendą i lipcem, pyszniły się pozłacanymi brązami wielkopańskie sprzęty, z pokrytego arabeskami sufitu zwieszała się ciężka lampa, połyskująca rubinowym kryształem. Mój Boże, i kto by to jeszcze przed tygodniem pomyślał, że ja, Nikodem Dyzma, będę leżał tu w tym wspaniałym pokoju na tym bogatym łożu, a ta piękna pani będzie mi czytała książkę! – Przymknął oczy i nagle zadrżał. A jeżeli to jest sen, jeżeli to wszystko jest fantazją, jeżeli teraz otworzę oczy i zobaczę okopcone i wilgotne ściany izby Barcików przy ulicy Łuckiej? A ten głos? Może to Mańka czyta Walentowej „Kurierka”?
Wtem głos umilkł, aby po pauzie odezwać się przyciszonym pytaniem: – Czy pan zasnął?
Dyzma otworzył oczy i uśmiechnął się.
– Nie, proszę pani.
– Minął panu ból? Lepiej panu?
Nikodem znowu się uśmiechnął.
– Ból mi nie minął, ale mi lepiej.
Milczała.
– Jak pani jest tutaj, to mi lepiej.
Spojrzała nań ze smutkiem i nic nie odpowiedziała. Nikodem pomyślał, że ten obłąkany jej brat musiał jednak mieć rację, że ona jest nieszczęśliwa. Nadarzała się sposobność sprawdzenia i innych jego informacji, toteż Dyzma powiedział: – A pani ma zmartwienie jakie?
– Pan chyba jest jedynym człowiekiem w tym domu, który może powiedzieć, że jest mu dobrze.
– Dlaczego jedynym?
– Nic pana z tym domem nie wiąże... Mój Boże, przecie pan w każdej chwili może stąd uciec, uciec na zawsze.
Usta jej drżały, w kącikach oczu zaszkliły się łzy.
– I ucieknie pan na pewno.
– Nie – zaprzeczył gorąco, pomyślawszy o swojej pensji – chciałbym tu pozostać jak najdłużej.
Zarumieniła się.
– Mówi pan szczerze?
– Po cóż miałbym zmylić. Pewno, że szczerze.
– Czy towarzystwo istot nieszczęśliwych nie przeraża pana?
– Nie, bynajmniej, po wtóre, dlaczego pani ma być nieszczęśliwa? Kobieta młoda, zdrowa, bogata, ma życie wygodne...
– Ach – przerwała – czy można nazwać to życiem!
Dyzma spojrzał na nią z ukosa.
– Że to może mąż nie kocha?
– Mąż? – w jej rysach wyraziła się pogarda i wstręt. – Mąż... wolałabym, żeby mnie nienawidził. Zresztą, cóż mnie z nim łączy? On jest zajęty robieniem pieniędzy i tylko o nich myśli. Jego krąg zainteresowań jest mi daleki i obcy! A znowu on sam nigdy nawet nie próbował odczuć mnie i zrozumieć. – Przygryzła wargi. – Zresztą, po co to panu mówię.
– To dobrze, że pani mówi.
– Przecie pan i tak wszystko widzi. Panie Nikodemie, niech pan powie, czy człowiek samotny, człowiek zupełnie samotny może być szczęśliwy?
– Bo ja wiem... Ja jestem sam na całym świecie.
– Jak to? Nie ma pan nikogo? Rodziny?
– Ano, nikogo.
– I nie gnębi to pana?
– Jakoś nie.
– Ach, bo pan jest mężczyzną, silnym, zwartym w sobie charakterem. Pan nie zna osamotnienia, bo sobie sam jest całością. Nawet nie wiem, czy w ogóle zdolny pan jest do zrozumienia pustki osamotnienia istoty słabej jak ja.
– A ma pani przecie pasierbicę.
– Ach! – rzuciła z niechęcią – Kasia... to kobieta...
Przygryzła znowu wargi i patrząc na rozłożoną na kolanach książkę zaczęła mówić: – Wie pan, od