Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 13
Kolacja składała się z kilku potraw, które podawał lokaj sztywny i bezszelestny. Nastrój był nieco lepszy niż przy śniadaniu. Kunicki mniej się zajmował interesami i Dyzmą, za to zasypywał wymową żonę i córkę, wypytując o rodzaj zakupów. Pani Nina odpowiadała uprzejmie, lecz zimno, natomiast Kasia tylko z rzadka raczyła bąknąć krótkie „tak” lub „nie”, większość zaś skierowanych wprost do niej pytań pomijała milczeniem. Po dziwacznej rozmowie z Ponimirskim Nikodem zupełnie nie rozumiał już istoty tego lekceważenia ze strony córki, lekceważenia, które sięgało obraźliwej impertynencji. Chciał w jakiś sposób rozgryźć niejasną sytuację i głowił się nad tym, jak to najzgrabniej zrobić, niczego jednak nie wymyślił.
Po kolacji Kunicki zaproponował spacer i chociaż Kasia wzruszyła ramionami, pani Nina odparła: – Owszem, przejdę się z przyjemnością.
Idąc na przedzie z mężem postukującym grubą laską i pozostawiającym za sobą smugę dymu cygara, skierowała się do parku, lecz nie w te jego okolice, które już znał Dyzma. Tam były gęste stare drzewa, tutaj zaś przeważnie trawniki i klomby, gdzieniegdzie tylko na tle ciemniejszego szafiru nieba rysowały się malownicze kępy wysmukłych drzew.
Nikodem z konieczności został w towarzystwie Kasi. Milczeli, a że w parku panowała zupełna cisza, dolatywał do nich szmer półgłosem prowadzonej rozmowy Kunickich. Jakże śmiesznie wyglądali tak obok: on, mały, irytująco ruchliwy i gestykulujący staruszek, przy żonie młodej, zgrabnej, niemal posągowej, idącej równym, spokojnym, płynnym krokiem.
– Uprawia pan tenis? – spytała Kasia.
– Ja? Nie, proszę pani. Nie umiem.
– To dziwne.
– Dlaczego dziwne?
– No, bo dziś wszyscy panowie umieją.
– Nigdy, proszę pani, nie miałem czasu nauczyć się tej gry. Znam tylko bilard.
– Tak? To ciekawe, niech mi pan powie... Przepraszam – rzuciła nagle i odbiegła do klombu.
Dyzma zatrzymał się, nie wiedząc, co ma robić, gdy Kasia powróciła z kilkoma łodygami nikotiany w ręku. Kwiaty pachniały już z daleka odurzająco. Zbliżyła je do twarzy Nikodema. Ten, sądząc, że zostaje obdarowany, zaczerwienił się i wyciągnął rękę.
– Ależ nie! To nie dla pana. Niech pan powącha! Bajeczne, prawda?
– Owszem, ładnie pachną – odparł zmieszany.
– Pan musi być, swoją drogą, bardzo zarozumiały.
– Ja? Dlaczego? – zdziwił się szczerze.
– No, bo już panu się zdawało, że kwiaty przeznaczam dla niego. Pewno często dostaje pan kwiaty od kobiet?
Dyzma wprawdzie nigdy nie dostał od żadnej kobiety kwiatów, odparł jednak na wszelki wypadek: – Czasami.
– Podobno słynie pan w warszawskim mondzie15 jako silny człowiek.
– Ja?
– Ojciec mówił. Zresztą, rzeczywiście, wygląda pan na... Aha, pan gra w bilard?
– Niemal od dziecka – odpowiedział, przypominając sobie zadymioną salkę bilardową w cukierni Aronsona w Łyskowie.
– My też mamy w domu bilard, lecz nikt z nas grać nie umie. Chętnie bym się nauczyła, gdyby pan znalazł dla mnie trochę czasu.
– Pani? – zdziwił się. Nigdy nie wyobrażał sobie, że kobieta może grać w bilard. – Przecie to męska gra.
– Ja właśnie lubię męskie gry. Nauczy mnie pan?
– Z przyjemnością.
– Możemy zacząć choćby zaraz.
– Nie – odparł Dyzma – mam dziś jeszcze dużo roboty. Muszę rozpatrzyć się w księgach, w rachunkach...
– Hm... nie jest pan przesadnie uprzejmy. Ale to leży w pana typie.
– To dobrze czy źle? – zaryzykował.
– Co? – zapytała chłodno.
– No, to, że jestem takim typem?
– Wie pan... Będę szczera. Lubię mieć do czynienia z ludźmi stanowiącymi pewną pozytywną wartość, byle nie przypominali mojego papy. Ale z góry chciałabym zaznaczyć i... hm... wyjaśnić, że... nie pogniewa się pan za szczerość?
– Broń Boże.
– Ale bliżej mnie to nie obchodzi.
– Nie rozumiem.
– Lubi pan kropki nad „i”?
– Co?
– Lubi pan też, widzę, sytuacje wyraźne. To bardzo dobrze. Otóż, jeżeli nawet będę dla pana życzliwa, chciałabym, żeby pan nie wyciągał z tego zbyt dalekich wniosków. Inaczej mówiąc, ode mnie kwiatów nie będzie pan dostawał.
Wreszcie się zorientował, o co jej chodziło, i się roześmiał.
– Ja nie liczyłem na to wcale.
– To świetnie. Najlepiej jest gdy sprawy stawia się jasno.
Nie wiedział sam dlaczego, ale czuł się dotknięty, i powiedział prawie bez namysłu: – Ma pani rację. Odpłacę więc pani równą szczerością. Pani też nie jest moim typem.
– Tak? Tym lepiej – odparła nieco zaskoczona. – To porozumienie umożliwia nam naukę bilardu.
Kuniccy zawrócili i przyłączyli się do nich. Kasia wzięła Ninę pod rękę i podała jej kwiaty ze słowami: – Proszę cię, Ninuś, lubisz nikotiany.
Kunicki obrzucił ją spojrzeniem, w którym pomimo zmroku Dyzma dojrzał wyraźną złość.
– Po co te manifestacje? – syknął, sepleniąc mocno.
Pani Nina, na której twarzy odbiło się zmieszanie, rzekła cicho: – Szkoda, że je zerwałaś. Życie kwiatów i tak jest bardzo krótkie.
W holu się rozstali, wymieniając zdawkowe życzenia dobrej nocy. Dyzma nie myślał jednak o śnie. Postanowił za wszelką cenę starać się zapoznać z materiałami dotyczącymi spraw majątkowych Kunickiego. Były to rzeczy wysoce skomplikowane, najeżone cyframi i pełne wrogich, niezrozumiałych wyrazów, których albo wcale nie znał, albo pojąć nie mógł ich tajemniczego znaczenia. Remanent, eskonto, trakcja, półfabrykat, cło ochronne, reasekuracja, rekompensata, tendencja, hossa, ekwiwalent – na czoło Dyzmy wystąpił kroplisty pot.
Zaczął czytać półgłosem, lecz i to nie pomagało. Po prostu przestał rozumieć znaczenie wymawianych słów, których sens uciekał z jego świadomości, stawał