Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 8
Mańka przed lusterkiem rozczesywała gęste czarne włosy wyszczerbionym grzebykiem.
– Znalazł pan miejsce? – rzuciła obojętnie.
Nagle opanowała Dyzmę niepohamowana chęć zaimponowania Mańce. Wydobył z kieszeni wszystkie pieniądze i rozłożył je na stole.
– Zobacz – powiedział z uśmiechem.
Mańka odwróciła głowę i oczy jej szeroko się rozwarły. Długo przyglądała się rozrzuconym banknotom.
– Tyle forsy... tyle forsy... A to pięćsetki. Psiakrew!
Nikodem rozkoszował się efektem.
Dziewczyna chwyciła go za rękę.
– Słuchaj, miałeś robotę? – zapytała z podziwem.
Dyzma się roześmiał i ot tak, dla kawału, powiedział: – Aha!
Mańka ostrożnie dotknęła końcami palców pieniędzy.
– Powiedz... powiedz – wyszeptała – chodziłeś na mokrą robotę?
Skinął głową.
Milczała, a w jej oczach malował się strach i podziw. Nigdy nie przypuszczała, że ten cichy sublokator, ten niedorajda...
– Nożem? – zapytała.
– Nożem.
– Ciężko było?
– Phi – odparł – ani zipnął.
Pokręciła głową.
– Ale forsy miał... Może Żyd?
– Żyd.
– Nie wiedziałam...
– Czegoś nie wiedziała? – zapytał Dyzma i zaczął chować pieniądze.
– Nie wiedziałam, że ty taki...
– To niby jaki?
– No taki...
Nagle przytuliła się do niego.
– A ciebie nie nakryją?
– Nie bój się, dam sobie radę.
– Nikt nie widział? Może ślady zostawiłeś? Trzeba bardzo uważać. Gliny to wiesz, oni po śladach palców nawet znajdą.
– Mnie nie złapią.
– Powiedz, miałeś pietra?
Roześmiał się.
– Nie ma o czym gadać. No, chodźmy do domu. A to masz dla ciebie na sukienkę.
Położył przed Mańką sto złotych. Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i raz po raz zaczęła całować w usta.
Szli do domu, nie rozmawiając po drodze. Nikodem z satysfakcją spostrzegł, że stosunek tej małej do niego zmienił się niemal z miejsca. Szybko się zorientował, że szacunek graniczący z zachwytem wzbudziły w Mańce nie pieniądze, lecz cała ta zmyślona historia bandycka. I chociaż pochlebiała mu ta zmiana, wstydził się, że na nią właściwie nie zasłużył. Dlatego za żadną cenę nie przyznałby się jej teraz, że to, co mówił, było bajką.
– Uważasz, Mańka – rzekł, gdy wchodzili na schody – tylko w domu ani pary z gęby. Rozumiesz?
– No, pewno.
– Ja teraz będę musiał wyjechać na jakiś czas, żeby... Rozumiesz? No, bezpieczniej.
– Rozumiem. Ale wrócisz?
– Wrócę.
Zjawienie się sublokatora z Mańką nie zrobiło na Barcikach żadnego wrażenia. Natomiast wódkę i kiełbasę przyjęto z szacunkiem. Walentowa zaraz nakryła stół zieloną ceratą i zasiedli do śniadania. Szklaneczka, która niegdyś była słoi-
kiem do musztardy, krążyła z rąk do rąk, a że objętość jej była dość duża, Dyzma wkrótce wyjął pięć złotych i Mańka pobiegła po nową flaszkę.
Tymczasem Nikodem uregulował zaległe komorne, a gdy dziewczyna wróciła, rzekł: – No, powinszujcie mnie, państwo. Znalazłem dobrą posadę.
– A gdzie? – zagadnął Walenty.
– Nie w Warszawie. Na prowincji.
– Nie mówiłam – pokiwała głową Walentowa. – Na prowincji zawsze o zarobek łatwiej. Dostatek wszystkiego. Wiadomo, chłopi.
Przepili jego zdrowie, a gdy już butelka była pusta, Nikodem rozstawił polowe łóżko, rozebrał się, kamizelkę z pieniędzmi wsunął pod poduszkę i zasnął niemal zaraz.
Walenty siedział chwilę w milczeniu, a że podpił sobie, zaczął ni z tego, ni z owego śpiewać, lecz spotkał się z ostrą opozycją Mańki.
– Cicho, do cholery, nie widzisz: człowiek śpi. Odpocząć nie dadzą.
Zaległa cisza. Walenty nasunął czapkę i wyszedł, jego żona wyniosła się do sąsiadki, aby się pochwalić, że sublokator postawił wódkę na oblanie nowego zajęcia.
Mańka wyjęła z szafy batystową chusteczkę i nakryła nią głowę śpiącego, w izbie było bowiem dużo much.
Rozdział trzeci
Cały ranek zajęły przygotowania do wyjazdu. Dyzma duże porobił zakupy, bo zdawał sobie sprawę, że musi wyglądać przyzwoicie. Kupił więc kilka zmian bielizny, kilka krawatów, nowe przybory do golenia, bardzo żółte buciki i dwa gotowe garnitury, które leżały na nim prawie dobrze. Poza tym nabył moc drobiazgów i piękne skórzane walizy. Syn rejenta Windera, student ze Lwowa, niegdyś cały Łysków zachwycał swą elegancją, a w jego pokoju Nikodem nieraz podziwiał szyk różnych przedmiotów toaletowych i teraz przy zakupach starał się naśladować gust młodego rejentowicza.
Kapitał został mocno nadszarpnięty, lecz Dyzma był kontent z siebie.
Do szóstej załatwił już wszystko, pociąg odchodził o w pół do ósmej. Mańka, która początkowo obiecywała sobie, że odprowadzi Dyzmę na dworzec, teraz tak onieśmielona była jego ekwipunkiem, że nie odważyła się nawet zaproponować swego towarzystwa.
Gdy wychodził, wybiegła tylko za nim na schody i gorąco wycałowała. Potem pomogła znieść walizy, kiedy zaś dorożka ruszyła z miejsca, zawołała: – Wrócisz?
– Wrócę! – odkrzyknął Dyzma i machnął kapeluszem.