Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 6

Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz

Скачать книгу

Słuchaj no, Wacek, jak się nazywa ten twój facet, co to tak Terkowskiego objechał?

      – Byczy facet – stanowczo oświadczył nieco chwiejący się na nogach pułkownik – nazywa się Dyzma, pierwszorzędnie objechał...

      – To zdaje się ziemianin czy przemysłowiec, bo wiesz, jest w przyjaźni z tym znanym Kunickim, co to miał proces o dostawę podkładów kolejowych.

      – Powiadam ci, byczy gość. Prosto z mostu go, panie tego.

      – Tak, to musi być silny charakter. Wierzę we frenologię9. Czaszka naprzód podana i bardzo rozwinięta szczęka. Wierzę we frenologię. No, serwus!

      Zawarczał motor, trzasnęły drzwiczki. Na chodniku pozostał pułkownik.

      – Urżnął się czy co, do licha – rzekł do siebie – co ma wspólnego charakter z chronologią?

      Na stole stała lampa z zielonym, niskim kloszem, oświetlając jedynie mały krąg pluszowej serwety, pudło z cygarami, omszałą butelkę i dwa kieliszki bursztynowego płynu. Pokój tonął w mroku, w którym niewyraźnie rozpływały się kontury sprzętów. Dyzma zapadł w miękki fotel i przymknął oczy. Czuł się niezwykle ociężały i tak senny, że zasnąłby na pewno, słuchając tego monotonnego głosu, na który jak drobniutkie paciorki na cieniutką niteczkę szybko nizały się bezdźwięczne, sepleniące słowa, gdyby od czasu do czasu z drugiej strony stołu, z mroku, nie wysuwała się nagle w krąg lampy drobna postać Kunickiego, świecąc bielą gorsu i srebrną siwizną włosów.

      Małe, uważne a natarczywe oczy zdawały się wówczas wbijać w mrok, usiłując odnaleźć spojrzenie Dyzmy.

      – Widzi więc pan, widzi pan, jak to ciężko z tą biurokracją małych urzędników prowincjonalnych. Szykany i szykany. Zasłaniają się przepisami, ustawami, a wszystko po to, żeby mnie zrujnować, żeby odebrać chleb zatrudnionym u mnie robotnikom. Panie Dyzma, w panu, dalibóg, jedyny ratunek, jedyny ratunek.

      – We mnie? – zdziwił się Dyzma.

      – W panu – z przekonaniem powtórzył Kunicki. – Widzi pan, już czwarty raz wyjeżdżam w tej sprawie do Warszawy i powiedziałem sobie: jeżeli teraz nie wysadzę z siodła tego mego gnębiciela, tego tumana Olszewskiego, jeżeli teraz nie uzyskam w Ministerstwie Rolnictwa ludzkich warunków na drzewo z lasów państwowych – koniec! Likwiduję wszystko! Sprzedam Żydom tartaki, fabrykę mebli, papiernię, fabrykę celulozy, za bezcen sprzedam, a sam, czy ja wiem, w łeb sobie palnę albo co. Pańskie zdrowie, panie Dyzma – dodał po pauzie i wypił swój kieliszek duszkiem.

      – Ale cóż ja panu mogę pomóc?

      – Che, che, che – roześmiał się Kunicki – szanowny pan żartuje sobie. Tylko odrobina dobrej woli, tylko odrobina... O, nie, proszę pana, ja sobie doskonale zdaję sprawę, że to panu zajmuje i pański cenny czas, i tego... no i koszty, ale przy takich stosunkach, ho... ho! – Przysunął krzesło i nagle zmienił ton: – Szanowny panie. Powiem po prostu. Gdyby stanął przede mną jaki czarodziej i powiedział: „Kunicki, postaram ci się tę sprawę załatwić, tego draba Olszewskiego wylać, na jego miejsce do Dyrekcji Lasów Państwowych wsadzić kogoś, z kim można po ludzku gadać, postaram się o dobry kontyngent drzewa dla ciebie, co mi za to dasz?”. Otóż wówczas bez zająknienia odparłbym: „Panie czarodzieju, trzydzieści, niech będzie trzydzieści pięć tysiączków gotóweczką! Jak Boga kocham! Na koszta dziesięć do rączki, a po załatwieniu reszta”.

      Kunicki umilkł i czekał odpowiedzi. Lecz Dyzma milczał. Zrozumiał od razu, że ten oto staruszek proponuje mu łapówkę za robienie tego, czego on, Dyzma, on, Nikodem Dyzma, choćby na głowie się postawił, zrobić nie potrafi. Olbrzymia suma, kwota, której wysokość tak daleko wykraczała poza jego rzeczywistość, a nawet poza marzenia, jeszcze bardziej podkreślała nierealność całej transakcji. Gdyby Kunicki zaproponował trzysta czy pięćset złotych, interes straciłby dla Dyzmy abstrakcyjną nieosiągalność i przedstawił się jako korzystna okazja naciągnięcia starego. Przez głowę Dyzmy przeleciała jeszcze myśl, czy nie nastraszyć Kunickiego, że zadenuncjuje go policji. Może da na odczepnego z pięćdziesiąt złotych. Kiedyś pisarz sądu pokoju w Łyskowie, Jurczak, w ten sposób zarobił całą setkę. Ale cóż, pisarz był u siebie w kancelarii, osoba urzędowa.

      Milczenie Dyzmy speszyło Kunickiego. Nie wiedział, co o nim sądzić. Czy nie był zbyt obcesowy? Czy go zraził? To byłoby katastrofą. Wyczerpał już wszystkie stosunki i wpływy, wyrzucił na to masę pieniędzy, stracił moc czasu, gdyby i ta szansa wymknęła mu się z ręki... Postanowił naprawić i złagodzić obcesowość swej propozycji.

      – Oczywiście, szanowny panie, czarowników dziś nie ma. Che, che, che... A trudno wymagać od najżyczliwszego, od najłaskawszego przyjaciela, żeby zajmował się sprawami, które zna tylko z opowiadania. Wszak prawda?

      – Rzeczywiście.

      – Wie pan co, mam na myśl! Panie Dyzma, drogi przyjacielu, niechże mi pan wyświadczy łaskę i przyjedzie do mnie, do Koborowa, na kilka tygodni. Wypocznie pan, użyje pan wsi, powietrze wspaniałe, konna jazda, mam motorówkę na jeziorze... A i przyjrzy się pan memu gospodarstwu, tartakom, no, panie złoty?! Zrobione?

      Ta propozycja tak zaskoczyła Dyzmę, aż usta otworzył. Kunicki jednak nie przestawał nalegać, wychwalać zalet odpoczynku, wsi, sosnowego lasu, zapewniać, że i jego panie będą mu wdzięczne za tak wielką atrakcję, jak przyjazd gościa z Warszawy.

      – Ależ, panie – przerwał Dyzma – gdzie mnie tam teraz myśleć o odpoczynku. Ja za dużo, niestety, odpoczywam.

      – O, tego chyba nigdy nie za dużo.

      – Jestem bezrobotny – blado uśmiechnął się Dyzma.

      Spodziewał się wyrazu rozczarowania i zdumienia na twarzy staruszka, ten jednak wybuchnął śmiechem: – Che, che, che, a to z pana kawalarz. Bezrobotny! Oczywiście, z handlem i z przemysłem teraz krucho. Trudno o intratne stanowiska, a znowuż służba państwowa, to, panie, dużo honoru, a dochodu mało. Pensje urzędnicze nawet na dygnitarskich szczeblach nie są do pozazdroszczenia.

      – Wiem coś o tym – potwierdził Dyzma – sam przez trzy lata byłem na państwowej służbie.

      Nagle Kunickiemu rozjaśniło się w głowie. Takiś sprytny, bratku! – pomyślał. – Ano tym lepiej, skoro darmo brać nie chcesz.

      – Wielce szanowny panie – zaczął – od chwili, gdy pana poznałem, od razu mnie coś piknęło, że Bóg mi cię zsyła. Obyż to się sprawdziło. Panie Dyzma, panie Nikodemie złoty, akurat okoliczności z obu stron tak świetnie się składają. Pan jest w poszukiwaniu dobrego stanowiska, a ja już doszedłem do tego wieku, kiedy człowiek za wiele sił nie ma. Przyjacielu szanowny, nie gniewajże się na moją śmiałość, ale co by pan powiedział, gdybym zaproponował objęcie, że tak powiem, generalnej administracji moimi majątkami i zakładami przemysłowymi. Niech szanowny pan nie sądzi, że to mały obiekt. Sporo tego jest, machina jak się patrzy.

      – Nie wiem, czy potrafiłbym. Zupełnie nie znam się na tym – powiedział szczerze Dyzma.

      – O, proszę szanownego pana – zaoponował Kunicki – łatwo się pan z tym zapozna. Zresztą tam na miejscu to już

Скачать книгу