Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 10
Obserwacje nie przeszkadzały Dyzmie uważać, aby ruchami i sposobem jedzenia jak najbardziej upodobnić się do reszty towarzystwa i przez nieodpowiednie zachowanie się nie zdemaskować braku tego, co rejent Winder nazywał kindersztubą12, a co prawdopodobnie miało oznaczać pańskie formy.
Kunicki mówił bez przerwy, obszernie opisywał zalety i ujemne strony Koborowa, wyliczał inwentarz, charakteryzował temperamenty poszczególnych koni, układał plan, według którego zademonstruje to wszystko kochanemu panu Nikodemowi.
– Dotychczas zdążyłem tylko pokazać panu pokoje parterowe...
Pociągnął łyk kawy, wskutek czego znalazła się pauza wystarczająca na odezwanie się blondynki: – I jakże się panu podobało?
– Bardzo bogato – odparł po prostu Dyzma.
Na twarz blondynki buchnęły rumieńce. W oczach odbiła się niewymowna przykrość.
– To, proszę pana, gust mojego męża.
– Che, che, che – zaśmiał się Kunicki – mówiłem to już panu Nikodemowi. Niech pan sobie wyobrazi, że Nina pierwszą scenę małżeńską, che, che, che, właśnie o to mi zrobiła, gdyśmy przyjechali po ślubie do Koborowa. Oto jest wdzięczność niewieścia. Ja tu, panie, na głowie stawałem, żeby mojej pani usłać gniazdko, a ona jeszcze mi scenę zrobiła. I niech pan sobie wyobrazi...
– Przestań, proszę – przerwała pani Nina.
– Nie rozumiem cię, papo – dodała szatynka – po co nudzisz pana Dyzmę opowiadaniem o rzeczach, które w dodatku sprawiają przykrość Ninie.
– Ależ ja nic nie mówię, nic nie mówię, kochanie. Zresztą zaraz was uwolnimy od naszego towarzystwa, bo muszę panu Nikodemowi pokazać Koborowo. Powiadam panu...
– Może pan Dyzma jest zmęczony – wtrąciła pani Nina.
– Broń Boże – zaprzeczył Nikodem.
– No, widzisz, no, widzisz – zaseplenił zadowolony Kunicki. – Nas, ludzi interesu, aż korci, żeby wszystko pożyteczne, wszystko istotne i jedynie ważne zaraz poznać.
– Papo, nie mów za pana Dyzmę – przerwała córka. – Wątpię, czy dla każdego podkłady kolejowe i odpadki drzewne są rzeczą najistotniejszą i jedynie ważną. Prawda, proszę pana? – zwróciła się do Dyzmy.
– No, naturalnie, pani ma rację – odparł ten ostrożnie – są rzeczy znacznie ważniejsze.
Kunicki zaśmiał się cicho i zatarł ręce.
– Tak, tak, od podkładów są rzeczy ważniejsze! Na przykład kwestia otrzymania większego kontyngentu drewna i kwestia uzyskania dostaw! – Śmiał się kontent z siebie.
Blondynka wstała i skinęła głową.
– Nie przeszkadzamy panom – powiedziała zimno.
Szatynka również podniosła się z miejsca i zanim Nikodem zdołał pojąć, na czym właściwie ten konflikt rodzinny polega, obie wyszły z jadalni.
Dyzma nie przypuszczał, że śniadanie tak prędko się skończy. Jadł mało, żeby nie wyglądać na żarłoka, a teraz był głodny.
Lokaj zameldował, że konie podano.
– Tak to – mówił Kunicki nakładając czapkę – widzi pan, niech się pan tym nie zraża, ale między mną a żoną zawsze jest to wielkie nieporozumienie. Ona, panie, idealistka, romantyczna, utopie różne w główce. Młoda jeszcze. Zmądrzeje. A córka? Hm... Kasia z nią trzyma, bo też jeszcze smarkata. Zresztą baby zawsze razem trzymają.
Przed podjazdem stał oryginalny zaprzęg, rodzaj eleganckiej biedki na dwóch kołach z parą gniadych w lejc13. Usadowili się wygodnie na miękkich poduszkach i Kunicki strzelił z bata. Konie ruszyły ostrym kłusem.
– Co, ładne szkapiny? – zmrużył oko Kunicki. – Kupiłem tę parkę na wystawie rolniczej w Lublinie. Złoty medal! Co? – Istotnie, gniade szły jak lalki i Dyzma przyznał, że są wspaniałe. – Najpierw pokażę panu moje ministerstwo kolei – mówił Kunicki. – Dwadzieścia dwa kilometry toru z dwoma rozgałęzieniami. Pojedziemy do pierwszego, w moim lesie.
Skręcił z klonowej alei i miękką gruntową drogą jechali dobre pół godziny wśród gęstych łanów dojrzałego żyta. W powietrzu panowała cisza, lecz upał nie był dokuczliwy.
– Ładne urodzaje – rzekł Dyzma.
– Tak, panie, tak – odparł smutno Kunicki – za dobre, za ładne, niestety.
Nikodem się roześmiał.
– Tak pan powiedział, jakby to pana martwiło.
– A co pan sądzi? – zdziwił się Kunicki. – Przecie to klęska dla rolnictwa.
Dyzma chciał powiedzieć, że tego nie rozumie, ale ugryzł się w język. Lepiej być ostrożnym.
– Klęska – powtórzył Kunicki – ceny lecą na łeb, na szyję. Za dwa miesiące będziemy sprzedawali za psie poszycie. Klęska urodzaju, panie drogi.
Aha! – pomyślał Dyzma – widzisz, kto by to przypuszczał. Ale najlepszy sposób to jak najmniej gadać albo, broń Boże, wypytywać!
– No, to zrozumiałe – rzekł głośno – tylko nie sądzę, żeby miało być tak źle, jak pan przepowiada. – Zamilkł. Przyszło mu do głowy, że jednak trzeba coś dodać, żeby nie wyglądać na naiwnego, toteż powiedział, ot tak, na wszelki wypadek: – Zboże podrożeje.
– Ba, jedynie w tym wypadku, jeżeli rząd zacznie magazynować zboże.
– Kto panu powiedział, że nie zacznie?!
– Co pan mówi?! – podskoczył Kunicki.
Dyzma się przestraszył, że palnął kapitalne głupstwo, ale wnet się uspokoił, bo jego towarzyszowi aż zaświeciły się oczy.
– Królu złoty! Co pan mówi? Czy to już postanowione?
– Na razie projekt...
– Kochany panie Nikodemie! Ależ to genialna myśl! Genialna! Obowiązkiem rządu jest ratowanie rolnictwa, przecie, na miły Bóg, cały dobrobyt kraju opiera się na rolnictwie. Do diabła, u nas jest mania przerabiania struktury gospodarczej kraju! Przecie Polska liczy siedemdziesiąt procent rolników. Siedemdziesiąt procent! Nie przemysł, nie kopalnie, nie handel, lecz właśnie rolnictwo, produkty rolne, zwierzęce i drzewne – to jest podstawa wszystkiego. Dobrobyt rolnika to dobrobyt wszystkich – i fabrykanta, i kupca, i robotnika! Panie Dyzma, powinien pan, to pański święty