Szkice węglem. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szkice węglem - Генрик Сенкевич страница 4

Szkice węglem - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

dwudziestoletnia, i dziwnie urodziwa. Na głowie miała czepek zwyczajny babski, na sobie białą koszulę zaciągniętą czerwoną tasiemką. Pod tą koszulą rysowały się zdrowe, wypukłe piersi jak dwie głowy kapusty, a i cała kobieta była jak rydz, szeroka w plecach i w biodrach, smukła w stanie, gibka, słowem: łania.

      Ale rysy miała drobne, głowę niewielką i płeć może nawet i bladawą, tylko trochę ozłoconą promieniami słońca; oczy duże, czarne, brwi jakby napisane, mały, cienki nosek i usta jak wiśnie. Śliczne ciemne włosy wymykały się jej spod czepca.

      Gdy pan pisarz się zbliżył, pies leżący koło mędlicy wstał, schował ogon pod siebie i począł warczeć błyskając od czasu do czasu kłami, jakby się uśmiechał.

      – Kruczek – zawołała dźwięcznym, cienkim głosem kobieta – nie będziesz ty leżał! Żeby cię robole!…

      – Dobry wieczór, Rzepowa!– zaczął pisarz.

      – Dobry wieczór panu pisarzowi – odrzekła kobieta nie przestając mędlić.

      – Wasz w domu?

      – Na robocie w lesie.

      – A to szkoda! Jest do niego interes z gminy.

      Interes z gminy to dla prostych ludzi zawsze znaczy coś niedobrego. Rzepowa przestała mędlić i spojrzawszy trwożnie, spytała niespokojnie:

      – No? Cóże to takiego?

      Pan pisarz tymczasem przeszedł wrota i stanął koło niej.

      – A dacie się pocałować? To wam powiem.

      – Obędzie się! – odparła kobieta.

      Ale pan pisarz już zdołał ją objąć wpół i przygarnąć do siebie.

      – Panie! Bo będę krzyczeć – wołała Rzepowa wyrywając się silnie.

      – Przyjdźcie dziś do mnie wieczorem – co? – szeptał pan pisarz nie puszczając jej z objęć.

      – Nie przyjdę ani dziś, ani nikiej!

      – Moja śliczna, Rzepowa… Marysiu!

      – Pa-nie! Toć to obraza boska! Panie!

      To mówiąc wydzierała się coraz silniej, ale pan Zołzikiewicz był także mocny i nie puszczał. Zaczęli się szamotać i w tym szamotaniu kobieta przewróciła się na wióry przez mędlicę, a pan pisarz z nią razem.

      – O dla Boga! Rety! – poczęła wrzeszczeć głośno Rzepowa.

      W tej chwili Kruczek przyszedł jej na pomoc. Zjeżył szerść na karku i z wściekłym szczekaniem rzucił się na pana pisarza, a ponieważ pan pisarz leżał twarzą do ziemi, a plecami do góry, ubrany był zaś w krótką marynarkę, Kruczek więc schwycił za nie osłoniony marynarką kort, przejął kort, chwycił za nankin, przejął nankin, chwycił za skórę, przejął skórę i dopiero poczuwszy pełno w pysku począł potrząsać wściekle łbem i targać.

      – Jezus! Maria! – krzyczał pan pisarz zapominając o tym, że należał do esprits forts.

      Kobieta tymczasem zerwała się, zerwał się jak oparzony i pan pisarz, a Kruczek podniósł się na przednie łapy, ale pana pisarza nie puszczał, dopiero gdy ten chwyciwszy polano zaczął nim zadawać w tył ślepe razy, Kruczek, otrzymawszy uderzenie w krzyż, odskoczył skomląc żałośnie.

      Po chwili jednak znów zaczął doskakiwać.

      – Weźcie tego psa! Weźcie tego diabła! – krzyczał pan pisarz machając rozpaczliwie polanem.

      Kobieta zawołała na psa i odpędziła go za wrota.

      Potem oboje z pisarzem, sapiąc jeszcze, spoglądali na siebie w milczeniu.

      – Oj, dola moja! Coże se pan do mnie upatrzył? – zawołała na koniec Rzepowa, przestraszona tak krwawym obrotem sprawy.

      – Pomsta na was! – krzyknął pan pisarz. – Pomsta na was! Czekajcie! Pójdzie Rzepa w sołdaty. Chciałem bronić… ale teraz… Przyjdziecie wy jeszcze do mnie… Pomsta na was!…

      Kobiecina aż pobladła, jakby ją kto obuchem w głowę uderzył rozłożyła ręce, otwarła usta, jakby chciała coś mówić. Ale tymczasem pan pisarz, podniósłszy z ziemi kortową czapkę w zielone kraty, oddalił się szybko, machając jedną ręką polanem, a drugą podtrzymując rozdarte szpetnie korty i nankiny.

      Rozdział drugi. Niektóre inne osoby i przykre widzenia

      W godzinę potem może przyjechał Rzepa z lasu z cieślą Łukaszem na dworskim wozie. Rzepa chłoposko był rosły jak topola, tęgi: prawdziwie od topora. Jeździł on teraz codziennie do lasu, bo pan wszystek las, na którym nie było serwitutów, sprzedał Żydom, szedł więc wyrąb sosen. Rzepa zarobek miał dobry, bo i do roboty był dobry. Jak, bywało, plunie w garść, a chwyci za topór, a machnie, a stęknie, a uderzy: to aż sosna zadrży, a wiór na pół łokcia się od niej oderwie. W ładowaniu drzewa na fury także był pierwszy. Żydy, co chodziły po lesie z miarą w ręku i spoglądały na wierzchołki sosen, jakby szukając gniazd wronich, dziwowały się jego sile. Bogaty kupiec z Osłowic, Dryśla, mawiał do niego:

      – No, ty Rzepa! Niech ciebie diabuł weźnie. Na! Sieść groszy na wódkę, nie, czekaj; na! pięć groszy na wódkę…

      A Rzepa nic. Machał tylko toporem, aż grzmiało, a czasem, ot, dla uciechy, puszczał głos po lesie:

      – Hoop! hop!

      Głos leciał między pnie, a potem wracał echem.

      I znowu nie było nic słychać prócz huku Rzepowego toporu; a czasem także sosny zagadały między gałęziami szumem, zwyczajnie jak w lesie.

      Czasem znów drwale śpiewali, ale i do tego Rzepa był pierwszy. Trzeba było słyszeć, jak buczał z drwalami pieśń, której ich sam nauczył:

      Coś tam w boru hukneno

      Buuuu!

      I okrutnie stukneno

      Buuuu!

      A to komar z dęba spadł

      Buuu!

      I stłukł sobie w plecach gnat

      Buuuu!

      A tu mucha poćciwa

      Buuuu!

      Leci ledwie co żywa

      Buuuu!

      I pyta się komara

      Buuuu!

      Czy nie trzeba doktora

      Buuuu!

      Oj! nie trzeba doktora

      Buuuu!

      Tylko księdza przeora

      Buuuu!

      Ani żadnej aptyki

      Buuuu!

      Jeno rydla, motyki

      Buuuu!

      W karczmie też Rzepa pierwszy był do wszystkiego, tylko że siwuchę lubił, a skory był do bitki,

Скачать книгу