Szczyty Chciwości. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szczyty Chciwości - Edyta Świętek страница 18
– Grozi nam aż tak duża dawka napromieniowania?
– Trudno powiedzieć, co przyniesie chmura radioaktywna. Równie dobrze stężenie może być stosunkowo nieduże, ale i tak pociągnie za sobą zwiększoną zachorowalność na nowotwory złośliwe, przyspieszy procesy starzenia, skróci długość życia, u niektórych ludzi doprowadzi do bezpłodności czy wad wrodzonych w przypadku niemowląt.
– Fatalnie – stwierdził Roman. Zaklął w duchu. Że też władza nie zapobiega ewentualnym skutkom! Przecież w takim przypadku trzeba dmuchać na zimne.
– Fatalnie – przytaknął kolega. – Dobrze, pamiętaj: płyn Lugola w odpowiedniej dawce. – Zanotował mu niezbędną ilość. – I niech rodzina oraz przyjaciele unikają przebywania na zewnątrz w najbliższych kilku dniach. Promieniowanie jest szczególnie niebezpieczne dla dzieci. Aha! Jeszcze jedno: pod żadnym pozorem nie spożywajcie sałaty i świeżych warzyw. Nie ryzykowałbym też picia butelkowanego mleka. Lepiej kupić takie w proszku, ono jest pewne. Na razie, lecę dalej!
Nawet nie zdążył zamknąć za sobą drzwi, gdy Roman zabrał notatkę, złapał z wieszaka wiatrówkę, a z biurka kluczyki do samochodu. Echo jego kroków odbijało się po korytarzu, gdy biegł w stronę wyjścia.
Psiakrew! Jeszcze mi życie nie zbrzydło! – rozmyślał, jadąc do apteki.
Od pani magister zażądał sporej ilości płynu. Nie chciała tyle sprzedać, próbowała odesłać go do lekarza po receptę, tłumaczyła, że trzeba wiedzieć, jak to należy dawkować. Zmiękła, gdy podetknął jej pod nos legitymację służbową.
Po powrocie do samochodu natychmiast przyjął dawkę specyfiku. Dopiero wtedy na moment odetchnął z ulgą. Spojrzał na zegarek. Dochodziła piętnasta. Miał nadzieję, że zastanie Agatę z dzieciakami w domu. Jak na złość od kilku dni utrzymywała się piękna pogoda zachęcająca do przebywania na świeżym powietrzu. Słońce prażyło, wygrzewając spacerujących bydgoszczan.
– Jakoś dziwnie świeci, tak ostro. Inaczej niż zwykle – mruknął sam do siebie.
A może po prostu był przewrażliwiony? Drżącą dłonią przekręcił kluczyk w stacyjce i z piskiem opon ruszył w stronę Kapuścisk. Nie miał ani chwili do stracenia. Nawet jeśli Agata wciąż od niego stroniła i konsekwentnie nie chciała mieć z nim nic wspólnego, jemu zależało na szczęściu ukochanej kobiety. Nie mógł dopuścić, by zachorowała na chorobę popromienną lub nowotwór. Ani ona, ani jej bliscy! Miał dość płynu Lugola, by obdzielić całą jej rodzinę, swoich przyjaciół, Jankę i dzieci z tego związku. Do każdego z nich zamierzał dotrzeć, lecz najważniejsza była Agata.
Chyba jeszcze nigdy nie wycisnął z poloneza takiej prędkości. Zdawał sobie sprawę, że to, co robi, jest nadużyciem, lecz z premedytacją łamał przepisy ruchu drogowego. Byle jak najszybciej dotrzeć na Kapuściska i zabezpieczyć syna oraz byłą kochankę przed ewentualnymi skutkami skażenia.
– Nie za lekko ją ubrałaś, Mirelko? – zapytała Elżunia, pochylając się nad wózkiem z wnuczką. Dziewczynka nie miała czapeczki i zamiast w beciku, leżała pod cienkim kocykiem. Pytanie było z gatunku ryzykownych, gdyż w kwestiach opieki nad niemowlęciem córka nie dawała sobie nic powiedzieć. Zachowywała się tak, jakby pozjadała wszystkie rozumy, i za nic miała fakt, że rozmawia z kobietą, która urodziła i wychowała piątkę dzieci.
– Niech cię o to głowa nie boli, bo może zabraknąć pigułek – burknęła Wilimowska-Braun i pchnęła lekko wózek ku drzwiom na zewnątrz. – No przestań już tak ją ciućkać. Nie widzisz, że chcę wyjść?
Trzeciakowa wyprostowała plecy i odsunęła się gwałtownie. W jej oczach zalśniły łzy, lecz powstrzymała się od dalszych komentarzy. Nie pomagały żadne prośby i tłumaczenia. Mirella z całą bezdusznością trzymała małą z dala od babci. Choć jej opieka nad córką była nader nieporadna i z piętra willi wciąż dobiegał dziecięcy płacz, podejmowanie jakichkolwiek interwencji nie miało sensu, gdyż zwykle skutkowało to awanturą.
Biedne maleństwo – westchnęła, wracając do kuchni. Tam z okna jeszcze przez chwilę spoglądała za odchodzącą, a raczej za wózkiem.
Tak bardzo była spragniona kontaktu z maleństwem! Przecież to pierwsza i jedyna wnusia. Kolejne pewnie nieprędko przyjdą na świat. Córka już teraz zapowiadała, że nie chce mieć więcej dzieci, bo nie wyobraża sobie ponownych uciążliwości związanych z ciążą i porodem. Tak, jakby faktycznie poród dał jej w kość! Nawet rana po cesarskim cięciu uległa szybkiemu zagojeniu i na szczęście obyło się bez komplikacji. Oczywiście Elżunia wiedziała o tym nie od świeżo upieczonej mamusi, ale od Aleksandra.
Mirella prawie nigdy nie przebywała z Angeliczką na parterze wśród krewnych.
– To nie jest lalka do zabawy! – wyjaśniła dobitnie. – Masz dość swoich pieszczochów. Nie będę przyzwyczajała małej do tego, że ciągle się ją nosi.
– Ale ona tak płacze… Niemowlę potrzebuje utulenia.
– Nie i już. Dzieci ciągle o coś beczą. Nie wolno jej uczyć, że na byle piśnięcie będzie niańczona. Nie potrzebuję, by wyrósł mi rozwydrzony bachor.
Jaka szkoda, że przepadło mieszkanie mamy – westchnęła Elżunia. Chyba wszyscy bylibyśmy szczęśliwsi, gdyby Maryśka mieszkała z rodziną na swoim i tylko wpadała tutaj na niedzielne obiadki. Albo i nie – zreflektowała się, że mogłaby wcale nie widywać latorośli.
Gdyby nie zięć, prawie w ogóle nie oglądałaby malutkiej. To on zaglądał z dzieckiem do salonu, gdy Mirella wychodziła wieczorami do koleżanek. Tak już się bowiem utarło niemalże w pierwszych dniach po porodzie, że co kilka dni córka zostawiała małą pod opieką męża, a sama szła się zabawić. Tłumaczyła, że po pierwsze potrzebuje rozrywek, bo od siedzenia w domu człowiek dostaje fioła, po drugie skoro mężowi wolno, to jej tym bardziej, ponieważ to ona całymi dniami użera się samotnie z niemowlęciem, a po trzecie ojciec powinien uczestniczyć w wychowaniu dziecka na równi z matką.
Oczywiście Aleksander usiłował stanąć na wysokości zadania, ale przewijanie czy kąpiele małej po prostu go przerastały. Umyślił więc sobie cwaniak, że poprosi o pomoc babcię. No i świetnie trafił, gdyż Elżbieta aż dygotała z tęsknoty za tą kruszynką.
– O mój Boże, nie pozwól, by moja niunia złapała katar lub przeziębienie – westchnęła, gdy córka na dobre zniknęła z jej oczu.
Rozejrzała się po kuchni. Do obiadu miała już wszystko przygotowane. Obrała ziemniaki, wczoraj wieczorem udusiła w gęsiarce polędwicę. Do powrotu Tymka miała pięć godzin. Napisała więc kartkę do dzieci, by po przyjściu ze szkoły postawiły ziemniaki na gazie i włączyły piekarnik. Tyle mogą pomóc, korona nikomu z głowy nie spadnie. Odkąd Kinia przebywała w Promieniu Życia, musieli się znacznie usamodzielnić. Najmłodsza pociecha, choć nie było z nią oczywistego kontaktu, też potrzebowała matczynej troski. Może nawet bardziej niż jej starsze rodzeństwo.
Elżbieta poszła do sypialni, by się przebrać. Przy okazji wymieniła pieluszkę jednorazową, która zabezpieczała ją na wypadek popuszczenia moczu. Bardzo trudno było w aptekach i drogeriach o środki higieny osobistej. Czasami musiała się posuwać do nie lada kombinacji, aby je zdobyć. Zachodziła w głowę, jak