Szczyty Chciwości. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szczyty Chciwości - Edyta Świętek страница 15
– Chluśniem, bo uśniem! – Tymoteusz uznał, że czas na wzniesienie kolejnego toastu. Kiwnął na kelnera, by ten przyniósł nową butelkę żytniej. – A gdzie przepadła twoja pani? – wyraził zniecierpliwienie, gdy nieobecność szwagierki znacznie się przedłużyła.
– Zaraz wróci. Miała zamienić słówko z jakąś koleżanką. Ale sam wiesz, jak to jest z kobitkami: jak się zlezą do kupy, to nie ma końca plotkom.
Tymek był ewidentnie znudzony. Żona jak zwykle unikała tańca, tłumacząc, że boli ją kolano. Parę razy wziął więc na parkiet Justynę, to znowu Agatę, Walerię lub Ewę. Młódź także bawiła się na pół gwizdka. Ciężarne tańczyły tylko wtedy, gdy grano powolne piosenki, przy szybszych wracały na miejsca przy stoliku. Olek siedział potulnie przy Mirelli, natomiast Albert obtańcowywał samotne ciotki. Tymoteusz miał ochotę wrócić do domu, ponieważ jedyna kobieta, z którą mógłby przetańczyć całą noc, była jego najskrytszym sekretem.
Orkiestra zagrała tusz zapowiadający kolejną atrakcję. Na scenę wyszedł konferansjer odziany w wytworny smoking.
– Szanowni państwo, następna piosenka jest z dedykacją od Ewy dla ukochanego męża w rocznicę ślubu. Tak, tak! Nagrodźmy ich owacją. Wytrzymali ze sobą ćwierć wieku! Wytrwałość godna podziwu – zażartował.
Zgromadzeni na sali ludzie ryknęli gromkim śmiechem. Następnie zerwała się burza oklasków. I tylko Kazik siedział z zafrasowaną miną, gdyż sprawczyni tego zamieszania wciąż przebywała za kulisami.
Przygasło światło, a orkiestra zaczęła grać jego najukochańszą melodię. I właśnie wtedy, w blasku jupitera stanęła śpiewaczka odziana w długą suknię i białe boa. W dłoni, na podobieństwo swego pierwowzoru, trzymała wachlarz ze strusich piór.
– Ewa! Brawo! Ewa! – ryknął Tymoteusz, wstając. Zaczął energicznie klaskać, lecz złapany przez żonę za połę marynarki szybko usiadł.
Tymczasem bohaterka wieczoru już śpiewała romantyczną pieśń z repertuaru Ordonówny, zbliżając się kocimi ruchami do stolika, przy którym siedział jej mąż.
– Gdy pokochasz tak mocno jak ja, / Tak tkliwie, żarliwie, tak wiesz, / Do ostatka, do szału, do dna, / To zdradzaj mnie wtedy i grzesz. / Bo miłość Ci wszystko wybaczy / Smutek zamieni Ci w śmiech[9] – rozbrzmiewał jej ciepły głos, gdy ujmowała męża pod brodę dłonią w długiej satynowej rękawiczce i spoglądała na niego z żarem bezgranicznego uczucia.
Tymek zauważył, jak Elżunia ociera łzy wzruszenia. Potem spojrzała na niego i posłała mu ciepły uśmiech. W tej samej chwili zrozumiał, że nigdy jej nie opuści. Choć dawno temu roił sobie zwrócenie jej wolności z chwilą, gdy ostatni ptak wyfrunie z rodzinnego gniazda, teraz wiedział, że nie potrafiłby tego zrobić, wszak złamałby jej serce.
Tak już jest, że rozmijamy się z miłością. Ktoś dla kogoś jest całym światem, a tej osobie tęskno do innych ramion, oczu i ust. Barbara nigdy nie zajmie miejsca Elżuni, a Elżbieta nie przysłoni Barbary. To po prostu nie jest możliwe.
Angelika Wilimowska-Braun powiększyła rodzinę pewnego styczniowego popołudnia. Bydgoszcz przykryta była miękką kołderką świeżego białego puchu.
– Aniołowie wytrzepali poduszki i pierzyny dla mojej wnusi – wzdychała rozpromieniona Elżbieta.
Rozmyślała o tym, jak cudownie będzie znowu mieć w domu małą dziecinę. Teraz, gdy odpoczęła od trudów związanych z praniem pieluch i całodobową krzątaniną przy maleńkiej istotce, przepełniało ją szczęście. Przecież nie ona będzie musiała wstawać w nocy, męczyć się z pielęgnacją tego skarbu. Ona będzie tylko od tego, by kochać i pieścić. Oczywiście przypilnuje Angeliczki, gdy zajdzie taka potrzeba. Pomoże córce przy kąpielach. Ugotuje pierwsze zupki jarzynowe i chude mięsko. Ale nie będzie już nawałów mlecznych, pękających brodawek, kolek i ulewania – od takich atrakcji są rodzice.
Może teraz Maryśka przejrzy na oczy i doceni cały trud, jaki włożyłam w wychowanie jej i pozostałych dzieciaków? Może w końcu zacznie mnie szanować? Przecież nikt nie zrozumie matki lepiej niż druga matka!
Trzeciakowie opuścili przed momentem progi Szpitala Uniwersyteckiego przy ulicy Ujejskiego, w którym poprzez cesarskie cięcie przyszła na świat ich pierwsza wnuczka. Elżunia wciąż rozpływała się w zachwytach nad maleństwem. Dziecko przywodziło na myśl ślicznego aniołka.
– Ach te złote loczki! Wzięła po nas, Trzeciakach, urodę. A może po Wilimowskich? Bo na pewno nie ma w sobie absolutnie nic z Braunów.
– Wykapana Wilimowszczanka – odparł skwapliwie Tymoteusz. Ze znanych tylko sobie powodów wolał myśleć, że maleństwo przebywające na porodówce jest potomkiem Wilimowskich, a nie Trzeciaków. Podświadomie usiłował odepchnąć ciążące nad sobą fatum z dala od tej niewinnej istoty.
– Tak właśnie uważam – paplała ucieszona połowica. – Martwię się, że Marysia obstawała przy cesarskim cięciu. Rozumiem, że bała się bólu. Ale żeby aż tak? Nie powinieneś był popierać jej w tej kwestii i dawać w łapę lekarzowi. Kobiety od wieków rodziły siłami natury. To o wiele zdrowsze i bezpieczniejsze. A co, jeśli rana nie będzie chciała się zrosnąć? Albo gdy Marysi zostanie brzydka blizna?
– Mirelli, Elżuniu – poprawił machinalnie małżonkę, choć sam mimo upływu lat nie do końca przyswoił nowe imię córki i także często je mylił. Do tej pory płonął ze wstydu na samo wspomnienie okoliczności, w jakich usłyszał o tej sprawie. – Miejmy nadzieję, że obejdzie się bez komplikacji – dodał, choć nagle opadły go jakieś nieprzyjemne przeczucia i lęki, które ślubna, o zgrozo, zaczęła werbalizować.
– Ależ to było nierozważne. A jeżeli ona dostanie zakażenia? Albo pojawią się inne powikłania? Może na ten przykład nie urodzić więcej dzieci…
– Nie panikuj, proszę cię! – powiedział dość zapalczywie. Niestety sam zaczął widzieć swoją córkę toczoną przez gangrenę, trawioną przez gorączkę, wijącą się w przedśmiertelnych drgawkach, konającą.
Nie mogę o tym myśleć. Psiakrew, nie mogę! – Przygryzł wargę. Musiał koniecznie odwrócić swoją uwagę od czarnych scenariuszy. Zamierzał odwieźć żonę do domu, a potem spotkać się z Romanem, którego ostatnio nieczęsto widywał. Niech Elżunia informuje rodzinę o szczęśliwie wykonanym zabiegu, on potrzebuje czegoś, co pozwoli choć na moment zapomnieć. Weźmie z barku flaszkę gorzały albo jakiegoś innego trunku. Wsiądzie w taryfę i pojedzie na Wyżyny. Może zadzwonią jeszcze po Kazika, który dziadkiem został parę dni wcześniej, i urządzą sobie prawdziwy męski wieczór. Coś w rodzaju pępkówki. Jak zwał, tak zwał – każdy pretekst jest dobry, by zagłuszyć negatywne bodźce alkoholem.
Angelika jest dowodem na to, że nie ma co wierzyć w żadne przekleństwa. Wszak mama krzyczała, że ma wyginąć cały mój ród. A przecież Mira właśnie go przedłużyła!
Od paru miesięcy