Oczy wilka. Alicja Sinicka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Oczy wilka - Alicja Sinicka страница 2
Po chwili podszedł do mnie starszy pan i drapiąc się po brodzie, stwierdził:
– Napytałaś sobie biedy, dziecinko.
– Spokojnie – odrzekłam. – Jestem ubezpieczona.
– Wątpię, żebyś była ubezpieczona od tego – podkreślił ostatnie słowo, po czym odszedł.
Bez przesady – pomyślałam. Nikogo przecież nie zabiłam. Alarm wył nieustannie, torturując moje uszy. Zachodziłam w głowę, gdzie podziewa się właściciel. Wolałam mieć już to za sobą. Niestety, wciąż nikt nie przychodził. Rozległ się za to dźwięk mojego telefonu. Jolka. Odrzuciłam połączenie. Wiedziałam, że gdybym jej powiedziała, co się stało, zaraz by przybiegła. Nie chciałam od początku stwarzać dodatkowych problemów. Poza tym było mi najzwyczajniej w świecie głupio. Czekałam jeszcze dziesięć minut, ale nikt się nie zjawił. W końcu postanowiłam zostawić poszkodowanemu karteczkę ze swoimi danymi.
Jedyne, co znalazłam w torebce, to stary paragon. Musi wystarczyć – pomyślałam, po czym na jego odwrocie napisałam: „PRZEPRASZAM ZA SZKODĘ Z TYŁU, LENA 544 211 009”.
Podeszłam do czarnego auta, nachyliłam się, żeby włożyć kartkę za wycieraczkę, i nagle usłyszałam za sobą donośne:
– O kurwa!
Na chwilę mnie sparaliżowało. Gdy już odzyskałam zdolność poruszania się, powoli odwróciłam głowę. Ujrzałam młodego mężczyznę w ciemnej skórzanej kurtce. Miał brązowe, gładko zaczesane do tyłu włosy. Trzymał się jedną dłonią za głowę, drugą miętosił papierek po batoniku. Patrzył na bmw. Po chwili dołączył do niego niski, krępy blondyn i powiedział, ciężko wzdychając:
– Niech to tylko Artur zobaczy.
– Przepraszam. Rozumiem, że to panów auto? – zapytałam drżącym głosem.
Mężczyzna w skórzanej kurtce rzucił mi zdziwione spojrzenie, po czym odpowiedział:
– Nie, szefa. Ty to zrobiłaś?
– Zdaje się, że tak – odrzekłam, nie wiedząc, co zrobić z oczami.
– Zajebiście – stwierdził z ironią. – Nie umiesz jeździć?
– Waldi, nie przeginaj. – Blondyn skarcił go wzrokiem.
– Jak nie przeginaj? Co teraz będzie? – odparł, wskazując na mnie ręką.
Westchnęłam ciężko.
– Przepraszam, pierwszy raz tu jestem… szukałam drogi do domu przyjaciółki i tak jakoś wyszło…
Gdy tłumaczyłam się dwóm zdenerwowanym facetom, wolnym krokiem podszedł do nas wysoki, dobrze zbudowany brunet. Miał krótkie włosy pozostawione w nieładzie, śniadą cerę i czarne okulary przeciwsłoneczne. W ręce trzymał pilota od samochodu, którym wyłączył alarm.
– Artur, doprawdy nie wiem, co… – zaczął blondyn, jednak mężczyzna powoli uniósł dłoń, jakby go uciszając.
– Rozumiem, że to pańskie auto – zwróciłam się do bruneta. – Zostawiłam kartkę z danymi, a jeżeli teraz nie macie czasu, chętnie podam wszystkie niezbędne informacje dotyczące ubezpieczenia przez telefon.
Twarz mężczyzny pozostawała niewzruszona. Liczyłam na to, że coś odpowie, lecz on milczał jak zaklęty.
Ja tymczasem podeszłam do samochodu i wyciągnęłam zza wycieraczki biały papierek.
– Proszę – powiedziałam, podając mu go.
W tym samym momencie poczułam ucisk z tyłu głowy. Zamknęłam oczy. Gdy je znowu otworzyłam, wszystko wirowało. Wzięłam głęboki wdech i z trudem usiadłam na krawężniku.
Widziałam, jak brunet czyta uważnie to, co napisałam. Po chwili podszedł do mnie i kucnął. Powoli ściągnął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał mi prosto w oczy spod długich, piekielnie czarnych rzęs. Na jego twarzy nieoczekiwanie pojawił się cień uśmiechu, a ja, pomimo zawrotów głowy i ogromnej chęci położenia się na chodniku, zastygłam w bezruchu.
Jego lazurowe oczy… przeszywały mnie tak intensywnie, że poczułam delikatny chłód przemykający w postaci dreszczy po moim ciele, od głowy aż po czubki stóp. Te jasnobłękitne tęczówki przypominały barwą oczy wilka.
Brunet zmrużył powieki, badawczo mi się przyglądając.
– Dobrze się czujesz? – Miał niski, ciepły głos. Skinęłam głową. – Na pewno?
Lepiej niech tak nie robi, bo zaraz tu naprawdę zemdleję – pomyślałam.
– Leno? – ponaglił. – Słyszysz mnie?
– Tak – odpowiedziałam.
– Tak, słyszę czy tak, dobrze się czuję? – zapytał, delikatnie unosząc palcem moją brodę.
– Tak, już chyba i to, i to – odparłam, czując, że faktycznie wszystko powoli wraca do normy.
Tak czy inaczej, to nie moje samopoczucie było najważniejsze, ale fakt, że on, z tego, co zrozumiałam – Artur, w tak swobodny sposób wymówił moje imię. Próżność nie zna granic…
Mężczyzna uśmiechnął się szerzej, następnie podał mi rękę i pomógł wstać. Poczułam odurzający zapach męskich perfum. Woń cytrusów tańczyła w nim z pieprzem.
– Musisz bardziej uważać – stwierdził protekcjonalnym tonem.
– Wiem, wiem, jeszcze raz przepraszam, obiecuję wszystko zrekompensować – zapewniłam drżącym głosem.
Słysząc to, Artur uśmiechnął się jakby do siebie, następnie skierował wzrok na swoich towarzyszy, mówiąc ostro:
– Do wozu.
Mężczyźni bez słowa poszli do samochodu.
On tymczasem znowu przeszył mnie błękitnym spojrzeniem. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę. W końcu delikatnie chrząknął i powiedział:
– Do zobaczenia. – W jego tonie było coś, co kojarzyło mi się bardziej z obietnicą niż z pożegnaniem.
– Do zobaczenia – odpowiedziałam automatycznie.
Uśmiechnął się jeszcze raz. Spojrzał na mnie pewnie, jednak czaiła się w tym też nuta zakłopotania. W końcu odszedł, a ja, nie mogąc się powstrzymać, odprowadziłam