Syreny. Anna Langner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Syreny - Anna Langner страница 5
Czuję, że tracę grunt pod nogami. Mam w głowie pustkę i brakuje mi kolejnej ciętej riposty. Adrenalina i złość wyparowują ze mnie w mgnieniu oka, zostają tylko strach i niepewność.
Oni są tutaj pierwszy raz, ja znam tę wioskę od dobrych kilku lat, a jednak czuję się tak, jakbym była nieproszonym gościem na ich terenie. Mam wrażenie, że są górą.
Nagle Przystojny Dupek się rozpromienia i wygląda jak bardzo wkurwiający piękny anioł, którego mam ochotę walnąć czymś ciężkim. Wymija mnie szybkim krokiem, a potem kuca i stawia do pionu mój leżący do tej pory w trawie rower.
– Panowie, nie myliłem się! To nasza zaginiona syrenka! Ona robi lody… I to zawodowo! – krzyczy triumfalnie.
Czerwienię się, bo wiem, do czego pije. Napis zrobiony przez wujka na moim rowerze mówi sam za siebie: „Najlepsze lody nad całym morzem! Burzewo, ul. Nabrzeżna 4. Zapraszamy!”.
Pozostali spoglądają na rower i zaczynają się śmiać. Gdyby moje spojrzenie mogło zabijać, już dawno byliby martwi, a razem z nimi wszystko w promieniu stu kilometrów. Pałam żądzą zemsty i modlę się, by ta trójka zniknęła z mojego życia jeszcze szybciej, niż się pojawiła.
– Rozumiem już, czemu jesteś taka wściekła. Cały dzień robienia lodów to niezła harówka. – Przystojny Dupek kiwa głową z udawanym zrozumieniem i cały przy tym trzęsie się ze śmiechu.
Zaczynam rozglądać się po okolicznych drzewach za jakąś wiewiórką. Zawsze mogłabym nią w niego rzucić czy coś.
– Założę się, że jesteś w tym tak wprawiona, że robisz to z zamkniętymi oczami.
Nie słucham dalej jego złośliwej paplaniny. Podchodzę do niego, wyszarpuję mu rower z rąk i bez słowa ruszam przed siebie.
– Jak na wiejską dziewuszkę masz całkiem światowy tyłek. – Słyszę za sobą jego gwizdnięcie. Oczy zaczynają mnie piec z upokorzenia.
– Taaa, nawet moja Aśka takiego nie ma… – Za moimi plecami rozlega się tęskne westchnienie blondyna. Nie znam tej całej Aśki, ale już mam jej dość.
Dupek Elvis rzuca kolejnym zboczonym tekstem, w którym roi się od słów takich, jak: wziąć, ciasna i pieprzyć. Ignoruję go.
Mam dość tego dnia. Dość bogatych nadętych turystów, którzy myślą, że wszystko im wolno. A najbardziej mam dość Przystojnego Dupka, którego podniecający zapach przyplątał się do mnie i nie chce opuścić mojego nosa.
To na pewno dlatego, że stał tak blisko mnie – myślę i przechodzą mnie ciarki, gdy przypominam sobie jego dużą dłoń na moich włosach.
Przyspieszam kroku. Postanawiam przestać o nim myśleć. Natychmiast.
Rozdział 2
– Ciężki dzień, kochanie? – Ciocia staje w progu z obieraczką do warzyw w ręce.
Choć większość czasu spędza w domu, zawsze jest zadbana i świetnie się trzyma. Dorabia, piekąc ciasta, których sława wykracza poza Burzewo. Latem ma więcej pracy, bo turyści chętnie sięgają po domowe wypieki. Na moje szczęście ciocia nadal znajduje czas na gotowanie dla domowników. Wstyd przyznać, ale jedną z głównych motywacji do przyjazdu tutaj co roku jest właśnie jej przepyszne jedzenie.
– Dużo klientów, ale to chyba dobrze, prawda? – jęczę, ściągając buty z obolałych nóg.
W całym domu unosi się apetyczny zapach, a mi burczy w brzuchu. Obawiam się, że wyjadę stąd kilka kilogramów cięższa, bo ciocia zawsze przygotowuje moje ulubione dania. Próbuję sobie przypomnieć, czy mama robiła obiady według mojego gustu, ale na darmo. Moje zdanie nigdy zbyt wiele dla niej nie znaczyło.
– Oczywiście, że dobrze. Niech pogoda i turyści dopisują. Zresztą teraz, gdy Burzewo jest sławne, trudno się dziwić, że są takie tłumy. Oby tylko ta sława nie odstraszyła tych najporządniejszych. Nie potrzeba nam tutaj donżuanów od siedmiu boleści.
– Co masz na myśli? – pytam, siadając przy stole w kuchni.
– Eeee… w sumie to nic takiego… – odburkuje ciotka i pospiesznie stawia przede mną górę naleśników. Patrzę na nie wygłodniałym wzorkiem. W akademiku mogłam tylko pomarzyć o takich przysmakach.
– To dopiero początek sezonu, a mieliśmy dziś w lodziarni prawdziwe tłumy. I o dziwo nie przychodziły tylko rodziny z dziećmi. Było dużo młodych osób, szczególnie mężczyzn – stwierdzam, wpatrując się w naleśniki. – Dziwne, myślałam, że tacy ludzie wolą bardziej rozrywkowe miejsca, ale najważniejsze, że interes się kręci, prawda?
Ciotka znów mruczy coś pod nosem i zabiera się za wycieranie naczyń, a ja się zastanawiam, co ją tak nagle ugryzło.
– Jezu, jakie to pyszne! Jak tak dalej pójdzie, nie zmieszczę się w swoje zeszłoroczne bikini – mamroczę z pełnymi ustami.
W tym momencie w kuchni zjawia się wujek. Siada z ciężkim westchnieniem na krześle obok mnie i klepie się po swoim piwnym brzuchu. Podejrzewam, że zjadł wcześniej sporą porcję obiadu.
– Cieszę się, że tu jesteś, Maju. W tym roku wyjątkowo potrzeba nam rąk do pracy. Chociaż mam wyrzuty sumienia. Przyjeżdżasz do nas na wakacje, a pracujesz dzień w dzień – mówi, po czym podkrada z mojego talerza jednego naleśnika.
– Nie martw się, przecież płacisz mi za pracę. To uczciwy układ. Wierz mi, nie mogłam wymarzyć sobie lepszych wakacji. Cisza, spokój, morze… Tego właśnie mi teraz trzeba.
– Spokój i cisza? No nie wiem, czy w tym roku będzie tutaj tak spokojnie. – Wujek wpatruje się w okno i wpada w wisielczy humor, dokładnie tak samo jak ciotka. – Nie wiem, czy się cieszyć z powodu turystów. Kto wie, po co tak naprawdę tutaj przyjechali…
– Jasne, że trzeba się cieszyć! Pewnie zjawili się z powodu naszych lodów, najlepszych na całym wybrzeżu – żartuję.
– Co innego jest sławne i przyciąga tutaj tłumy. I to nie jest dobra sława, wierz mi. Syreny z Burzewa, też mi coś! – wtrąca się do rozmowy ciotka i szybko zgarnia sprzed mojego nosa talerz z naleśnikami, choć jeszcze nie skończyłam jeść.
– Lucyna, daj spokój! Stało się. To tylko dzieciaki i fiu-bździu im w głowie. – Wujek rzuca jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Fiu-bździu czy nie fiu-bździu, ale wstydu na całe wybrzeże nam narobiły!
– Możecie mi powiedzieć, o co tutaj chodzi? Słyszałam od turystów o jakichś syrenach, ale nie miałam pojęcia, co mieli na myśli – oświadczam i czuję się jak idiotka.
– I pewnie ci turyści, którzy o nie pytali, to byli jacyś młodzi mężczyźni, co? Boże, dopomóż, nie potrzeba nam tutaj takich ludzi! – Ciotka gapi się w sufit i wygląda, jakby naprawdę się modliła.
– Te syreny to jakaś