O krasnoludkach i sierotce Marysi. Maria Konopnicka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka страница 3
– Co to kokoszy! To było złoto, nie kokosza! Dzień na dzień jaja niosła i to jak moja pięść! Na całą wieś takiej drugiej nie ma!
Tak znów insza51:
– A mojego koguta kto zdusił? Nie jegoż to sprawka? To jakem zobaczyła te roztrzęsione piórka, Bóg łaskaw, żem z żalu nie padła! Jak nic byłabym za niego wzięła z pięć złotków, albo jeszcze i piętnaście groszy.
Tak znów ta pierwsza:
– A co za podstępca! Co za kot taki! A co to za moc w tych pazurach! Żeby zaś taką jamę pod kurnikiem wygrzebać! A to i chłop łopatą lepiej by nie zrobił. A że też nijakiego sposobu nie ma na takiego zbója!
Ale wtem wybiegła z chałupy przy kuźni kowalka i nie dbając na zimno, bez kaftana52, stanęła przed progiem, fartuch do oczu podniosła i z głośnym płaczem zawodzić poczęła.
– A mojeż wy czubatki53 kochane! A mojeż wy kogutki pozłociste! A cóż ja teraz bez was pocznę, sierota!…
Dziwił się temu lamentowi Koszałek-Opałek, słuchając to jednym, to znów drugim uchem, bo nie mógł jakoś zrazu54 pomiarkować, o co by to onym55 niewiastom chodziło. Aż nagle stuknął się palcem w czoło, pod płotem między chwasty siadł, kałamarz odkorkował, pióro w nim umaczał, strzepnął i otwarłszy wielką swoją księgę, takie w niej zapisał słowa:
„…Drugiego dnia podróży mojej zaszedłem do nieszczęsnej krainy, którą Tatarowie56 napadłszy, wybili, wydusili lub uprowadzili w jasyr57 wszystkie koguty i kokosze. Za czym58 kowal miecze na wyprawę kuł, a przed kuźnią rozlegał się płacz i narzekanie”.
Jeszcze to pisał, kiedy w progu kuźni stanął kowal i huknął basem.
– Co tu pomoże płakać? Tu trzeba garnek z żarem wziąć i tego nicponia z jamy wykurzyć dymem! Jużci wiadome rzeczy, że pod lasem lis w jamie siedzi. Albo go wykurzyć, albo go wykopać. Dalej Jasiek! Duchem Stach! – chłopaków zwołać i z łopatą mi na niego! A ty, matka, nie płacz, jeno garnek z żarem szykuj! Szedłbym sam, ale że robota pilna!
I zaraz się z progu do kuźni nawrócił, a dźwiękanie żelaza znów słyszeć się dało.
Ale dwóch kowalczyków, porzuciwszy miechy, biegło przez wieś, wołając: „Na lisa! Na lisa!”.
Za czym i baby pociągnęły ku chatom szykować wyprawę.
A wtedy, baczny59 na wszystko, Koszałek-Opałek znów umaczał pióro i wpisał w księgę te słowa:
„Tatarowie ci mają nieustraszonego wodza i Chana60 nad sobą, który się zwie Lis Wielki, a ukrywają się w leśnych norach, skąd ich ludność miejscowa wykurza armatnim dymem”.
Zaledwie jednak skończył to pisać uczony kronikarz, kiedy go doleciała okrutna wrzawa. Spojrzy, a tu wali przez wieś gromada bab, dzieci i wyrostków z łopatami, z kijami, z garnkami, a za gromadą, naszczekując, podążają w stronę lasu „Kruczki”, „Zaboje”, inne pokurcie61, szczekając i ujadając srodze. Raz jeszcze tedy umaczał pióro Koszałek-Opałek i taką uwagę w kronice swojej dopisał:
„Na wojnę przeciw Tatarom nie chodzą w krainie tej chłopi, ale baby, dzieci i niedorosłe chłopaki; które to wojsko zgiełk srogi w marszu na nieprzyjaciela czyni, lecąc przez wieś wielkim pędem; za główną zasię62 armią gromada psów okrutnym wrzaskiem męstwa do boju dodawa63. Co, iżem własnymi oczyma oglądał, podpisem własnym stwierdzam”.
Tu przechylił głowę, zmrużył lewe oko i podpisawszy u brzegu karty: „Koszałek-Opałek, Nadworny Historyk Króla Jegomości Błystka” – uczynił misterny a szeroki zakręt.
Tymczasem z tamtej strony płota zaleciał go miły dymek jałowcowy, w którym się Krasnoludki szczególnie lubują. Pociągnął Koszałek-Opałek wielkim swoim nosem raz, pociągnął drugi raz, a rozchyliwszy chrusty począł pilnie patrzeć, skąd by ów dymek szedł. Jakoż ujrzał pod borem siny, wijący się sznurek, a gdy dobrze okulary przetarł, zobaczył w polu niewielkie ognisko i siedzących dokoła niego pastuszków.
Poczciwy Krasnoludek niezmiernie dzieci lubił; puścił się tedy ku ognisku na przełaj ugorem64, kierując się wprost na ów dymek i pociesznie przeskakując bruzdy.
Zdumieli się pastuszkowie, zobaczywszy małego człowieka w podróżnej, rzemieniem podpasanej opończy z kapturem, z księgą pod pachą, z kałamarzem u pasa i z piórem na ramieniu.
Zaraz też Józik Srokacz trącił w bok Stacha Szafarczyka i pokazawszy palcem owego człowieczka, szepnął:
– Krasnoludek!
A Koszałek-Opałek był już blisko i uśmiechał się przyjaźnie do dzieci, kiwając głową.
Dzieci pootwierały usta szeroko i wpatrzyły się w niego jak w tęczę. Nie bały się przecież, tylko je ogarnął dziw nagły. Nie bały się, bo każde wiedziało dobrze, iż Krasnoludki nikomu krzywdy nie czynią, a jak ubogim sierotom to i pomagają nawet. Jakoż Stacho Szafarczyk przypomniał sobie zaraz, że kiedy mu cielęta zaprzeszłej wiosny65 uciekły do lasu, takusieńki maluśki człowieczek pomógł mu je wyszukać i na pastwisko zagnać. Jeszcze go pogłaskał i poziomek mu w czapkę nasypał, mówiąc:
– Nie bój się! Naści66, sieroto!
Tymczasem Koszałek-Opałek do ogniska podszedł i wyjąwszy fajkę z zębów, przemówił grzecznie:
– Witajcie, dzieci!
Na co pastuszkowie odrzekli z powagą:
– Witajcie, Krasnoludku!
Ale dziewczynki skuliły się tylko i naciągnąwszy chuściny na czoła, tak że im ledwo czubki nosów było widać, wytrzeszczyły na przybysza niebieskie oczęta.
Koszałek-Opałek popatrzył na nie z uśmiechem i zapytał:
– Czy mogę się pogrzać przy waszym ognisku? Bo zimno!
– Jużci, że mogą! – odpowiedział rezolutnie Jaśko Krzemieniec.
– My ta nie takie zazdrościwe! – dorzucił Szafarczyk.
A Jaśko Srokacz:
– Niech se Krasnoludek siędą! Godne miejsce!
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66