Król Maciuś na wyspie bezludnej. Janusz Korczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Król Maciuś na wyspie bezludnej - Janusz Korczak страница 4
– A oto jest fotografia twojej mamusi – powiedziała cichutko, cichutko Kampanella.
Maciuś nie spojrzał nawet na fotografię swojej matki – położył ją na stole i zajął się kanarkiem. Zaczął oczyszczać klatkę, chociaż niepotrzebnie, zaczął nalewać wodę na podstawkę, choć wiedział, że podstawka jest za duża, nie zmieści się przez drzwiczki klatki. Potem zakładał między pręciki kawałek bułki, kostkę cukru. I ciągle spoglądał na zegar, kiedy już przejdzie czternaście minut i królowa zostawi go samego.
„Niech sobie już idzie” – myślał Maciuś.
Kampanella też spoglądała na zegar z niepokojem. Bo to już była jej ostatnia w więzieniu wizyta, bo musiała jechać na ostatnią naradę, żeby podpisać papier o zesłaniu Maciusia. A koniecznie chciała się jeszcze zapytać:
– Maciusiu, zanim pojadę, chcę ci coś powiedzieć. Nie wiem, czy to się uda. Ale będę się bardzo starała. Zostaw teraz kanarka – później to wszystko zrobisz.
Maciuś zmarszczył brwi.
– Słucham.
– Powiedz mi, ale szczerze powiedz; gdyby królowie pozwolili… Czy chcesz? Jestem sama jedna na świecie – tak jak ty. Nie mam dzieci – nie mam nikogo – czy chcesz, żebym zastąpiła ci matkę?… Będziesz mieszkał w pomarańczowym ogrodzie w moim pięknym, ciepłym kraju, w dużym marmurowym pałacu. Uczynię wszystko, aby ci było dobrze. Z czasem królowie pewnie się przeproszą. A jak będę stara, ty będziesz duży, oddam ci tron i koronę. Znów będziesz królem.
Kampanella chciała objąć Maciusia i pocałować, ale Maciuś szybko się odsunął.
– Jestem królem – królem własnego kraju – obce trony i korony mi niepotrzebne – mam własne.
– Ależ, Maciusiu…
– Nie jestem Maciusiem, jestem królem w niewoli, a co mi zabrano, odbiorę.
Duży dzwon więzienny zadzwonił na znak, że upłynęło czternaście minut.
Maciuś zagryzł wargi. Serce mocno zaczęło stukać. Myśli – myśli – myśli.
– Królowo – mówi Maciuś – dziękuję ci. Byłaś dla mnie bardzo dobra. Nie mogę być niewdzięczny. I dlatego właśnie się nie zgadzam. Bo gdybym się zgodził, miałabyś zmartwienie.
– Dlaczego?
– Bo ja bym – uciekł. I ucieknę, z pewnością ucieknę. Niech oni się mnie strzegą. Niech mnie dobrze pilnują!
Znów uderzył dzwon więzienny.
Maciuś już zupełnie spokojnie dokończył:
– Wasza królewska mość, dopóki mnie więżą przemocą – jestem wolny, mogę robić, co chcę, wolno mi się bronić. Gdybym się zgodził zostać twoim synem, byłbym już niewolnikiem na zawsze.
Po raz trzeci uderzył dzwon więzienny. Królowa wyszła.
Uciec!
Dziwi się Maciuś, że tak późno, że dopiero teraz pomyślał o tym poważnie. Przelatywała mu myśl przez głowę od czasu do czasu. To jakby się pytał sam siebie: czy mi się uda, czy potrafię, dokąd ucieknę i po co? Dopiero teraz, kiedy królowa pozwoliła wybrać to najlepsze, czego się mógł w niewoli spodziewać – Maciuś postanowił, raz na zawsze, nieodwołalnie.
Czy się uda, czy nie, czy ma, czy nie ma dokąd uciec, czy jest, czy nie ma po co uciekać – on musi, musi uciec. Już teraz nie będzie się nudził, nie będzie co chwila spoglądał na zegar. Będzie miał strasznie dużo pracy. Musi dokładnie obejrzeć ogród więzienny, każdy załamek muru, każde przy murze drzewko. Musi godzinami całymi układać, od czego zacząć, gdy się już znajdzie poza murem. Trzeba obmyślić dokładnie, w co się przebierze, co weźmie na drogę. Musi mieć sznur – jak go zdobyć?
Ani zauważył Maciuś, jak wieczór zapadł, zapaliło się światło – i zaśpiewał kanarek.
Zbliżył się Maciuś do klatki – ptaszek umilkł na chwilę przestraszony, ale po chwili jeszcze głośniej i piękniej zaśpiewał.
I padł wzrok Maciusia na fotografię matki.
„Mamo moja, widzisz; Kampanella chciała ci zabrać Maciusia. Zabrali tron, zabrali koronę, a teraz chcieli i mnie zrabować. Nie zostawię ciebie, mateczko, w więzieniu; razem uciekniemy. Nie bój się: ja ciebie obronię.”
Wyjął Maciuś fotografię z kosztownej, drogimi perłami wysadzanej ramy, ucałował tkliwie, włożył do bocznej kieszonki na sercu i spytał się z uśmiechem:
– Prawda, że lepiej ci teraz, mateńko?
Kanarek wesoło zaśpiewał.
– No i cóż? – zapytał się król Orestes.
– Maciuś jest strasznie zdenerwowany – odpowiedziała wymijająco królowa.
Za to na pierwszym zaraz posiedzeniu królów zabrała głos w sprawie Maciusia:
– Królowie, nie podpisujcie tego papieru. Nie można porównywać Maciusia ani z Napoleonem, ani z żadnym królem dorosłym. Chociaż nie mam dzieci, odgaduję dziecko sercem macierzyńskim. Maciuś jest nerwowy. On ma dobre serce.
– Zaczyna się – mruknął młody król do Bum-Druma.
– Żebyście widzieli, jak go ucieszył kanarek, jak zaczął dawać wodę, bułkę, cukier. Dzieci są lekkomyślne i niedoświadczone…
Królowa Kampanella widziała, że wszyscy się niecierpliwią, ziewają, zapalają papierosy, wzdychają. Ale królowa mówiła, mówiła. Już stary król Alfons Brodaty zasnął w fotelu, już blady król Mitra Bengalski zażył proszek od bólu głowy – gdy wreszcie Kampanella wyjaśniła, o co jej chodzi:
– Dajcie mi Maciusia.
– Będziemy głosowali – prędko powiedział król, przyjaciel żółtych.
– Dobrze – zgodzili się wszyscy.
– Jeszcze chwilkę – błaga Kampanella – zapomniałam dodać…
– Zróbmy małą przerwę – zaproponował Orestes.
– Dobrze. Napijemy się herbaty.
– Zjemy kolację.
Poczciwa Kampanella sama dolewa królom najlepszych win i likierów. Każdego króla osobno pyta się, co lubi… Lokaje7 na rowerach zwożą z najdroższych restauracji najlepsze jedzenia. Częstuje gości cygarami. Owoce, lody, jakie tylko są na świecie: śmietankowe, waniliowe, malinowe. Torty. Miód, sorbet turecki, orzechy w cukrze, irysy, chleb świętojański, sery szwajcarskie, portery angielskie.
7