Lalka, tom drugi. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Lalka, tom drugi - Болеслав Прус страница 13
Ukłonił się i wyszedł z powagą do innego salonu, który zdawał się być poczekalnią.
„Czy ja, do licha, nie wpadłem w jaką awanturę?” – pomyślał Wokulski.
Ledwie Wokulski usiadł na fotelu i zaczął przeglądać papiery, wszedł lokaj w błękitnym fraku ozdobionym złotymi haftami i podał mu bilet na tacy. Na bilecie był napis: „Pułkownik”, i jakieś nic nie mówiące nazwisko.
– Prosić.
Po chwili ukazał się mężczyzna pięknego wzrostu, z siwą hiszpanką, takimiż wąsami i czerwoną wstążeczką przy klapie surduta.
– Wiem, że mało ma pan czasu – odezwał się gość, lekko kłaniając się. – Mój interes jest krótki. Paryż, miasto wspaniałe pod każdym względem: czy chodzi o zabawę, czy o naukę; ale potrzebuje wytrawnego przewodnika. Ponieważ znam wszystkie muzea, galerie, teatry, kluby, monumenta, instytucje rządowe i prywatne, słowem wszystko… więc jeżeli pan życzy sobie…
– Niech pan raczy zostawić swój adres – odpowiedział Wokulski.
– Władam czterema językami, mam znajomości w świecie artystycznym, literackim, naukowym i przemysłowym…
– W tej chwili nie mogę panu dać odpowiedzi – przerwał Wokulski.
– Mam zgłosić się czy czekać na pańskie wezwanie? – spytał gość.
– Tak, odpowiem panu listownie.
– Polecam się pamięci – odparł gość. Wstał z krzesła i ukłoniwszy się wyszedł.
Lokaj przyniósł drugi bilet i niebawem ukazał się drugi gość. Był to człowiek pulchny i rumiany i wyglądał na właściciela sklepu bławatnego, kłaniał się na całej przestrzeni ode drzwi do stołu.
– Co pan każe? – spytał Wokulski.
– Jak to, nie odgadł pan przeczytawszy nazwisko Escabeau?… Hannibal Escabeau?… – zdziwił się przybyły. – Karabin Escabeau daje siedemnaście strzałów na minutę; ten zaś, który będę miał honor zaprezentować panu, wyrzuca trzydzieści kul…
Wokulski miał tak zdziwioną minę, że Hannibal Escabeau sam począł się dziwić.
– Sądzę, że nie omyliłem się? – spytał gość.
– Omylił się pan – odparł Wokulski. – Jestem kupcem galanteryjnym i karabiny nic mnie nie obchodzą.
– Mówiono mi jednak… poufnie… – rzekł z naciskiem Escabeau – że panowie…
– Źle pana poinformowano.
– Ach, w takim razie przepraszam… To może być pod innym numerem… – mówił gość cofając się i kłaniając.
Nowy występ błękitnego fraka i białych spodni i nowy gość; tym razem mały, szczupły, czarny, z niespokojnym wejrzeniem. Ten prawie przybiegł do stołu, padł na krzesło, obejrzał się na drzwi i przysunąwszy się do Wokulskiego zaczął przyciszonym głosem:
– Pewnie dziwi to pana, ale… rzecz jest ważna… zbyt ważna… W tych dniach zrobiłem olbrzymie odkrycie co do rulety… Trzeba tylko sześć do siedmiu razy dublować stawkę…
– Wybaczy pan, ale ja się tym nie zajmuję – przerwał mu Wokulski.
– Nie ufa mi pan?… To całkiem naturalne… Ale mam właśnie przy sobie małą ruletę… Możemy spróbować…
– Przepraszam pana, w tej chwili nie mam czasu.
– Trzy minuty, panie… minutkę…
– Ani pół minuty.
– Więc kiedyż mam przyjść? – pytał gość z miną bardzo zdesperowaną.
– W każdym razie nieprędko.
– Niechże mi pan przynajmniej pożyczy sto franków na oficjalne próby…
– Mogę służyć pięcioma – odparł Wokulski sięgając do kieszeni.
– O nie, panie, dziękuję… Nie jestem awanturnikiem… Zresztą… niech pan da… jutro odniosę… Pan może się tymczasem namyśli…
Następny gość, człowiek okazałej tuszy, ze sznurem miniaturowych orderów na klapie surduta, proponował Wokulskiemu: dyplom doktora filozofii, order lub tytuł, i wydawał się bardzo zdziwionym, gdy propozycji nie przyjęto. Odszedł, nawet nie pożegnawszy się.
Po nim nastąpiła paruminutowa przerwa. Wokulskiemu zdawało się, że w poczekalni słyszy szelest kobiecej sukni. Wytężył ucho… W tej chwili lokaj zameldował baronowę…
Znowu długa pauza i ukazała się w salonie kobieta tak piękna i dystyngowana, że Wokulski mimo woli powstał z fotelu. Mogła mieć około czterdziestu lat; wzrost okazały, rysy bardzo regularne, postawa wielkiej damy.
Milcząc wskazał jej fotel. Gdy zaś usiadła, spostrzegł, że jest wzburzoną i szarpie w rękach haftowaną chusteczkę. Nagle odezwała się, dumnie patrząc mu w oczy:
– Pan mnie zna?
– Nie, pani.
– Nie widział pan nawet moich portretów?
– Nie.
– Więc chyba nigdy pan nie był ani w Berlinie, ani w Wiedniu.
– Nie byłem.
Dama głęboko odetchnęła.
– Tym lepiej – rzekła – będę śmielszą. Nie jestem baronowa… jestem zupełnie kim innym. Ale o to mniejsza. Chwilowo znalazłam się w trudnym położeniu… potrzebuję dwudziestu tysięcy franków… A ponieważ nie chcę w tutejszych lombardach72 zastawiać moich klejnotów, więc… Pojmuje pan?
– Nie, pani.
– Więc… mam do zbycia ważną tajemnicę…
– Nie mam prawa nabywać tajemnic – odpowiedział już zmieszany Wokulski.
Dama poruszyła się na fotelu.
– Nie ma pan prawa?… Więc po cóż pan tu przyjechał?… – rzekła z lekkim uśmiechem.
– A jednak nie mam…
Dama podniosła się.
– Tu – mówiła wzruszona – jest adres, pod którym można się zgłosić do mnie w ciągu dwudziestu czterech godzin, a tu… notatka, która może panu da trochę do myślenia… Żegnam.
72