Lalka, tom drugi. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Lalka, tom drugi - Болеслав Прус страница 31
Z kwadrans upłynął, zanim upakowano rzeczy w powozie. Nareszcie Wokulski i baron usiedli, furman w piaskowej liberii192 machnął batem w powietrzu i para dzielnych siwych koni ruszyła wolnym kłusem.
– O, panią Wąsowską rekomenduję panu – mówił baron. – Brylant, nie kobieta, a jaka oryginalna!… Ani myśli iść drugi raz za mąż, choć lubi pasjami, ażeby ją otaczano. Trudno jej, panie, nie uwielbiać, a uwielbiać rzecz niebezpieczna. Starskiemu płaci dzisiaj za wszystkie jego bałamuctwa. Pan zna Starskiego?
– Widziałem go raz…
– Dystyngowany człowiek, ale nieprzyjemny – mówił baron – antypatia mojej narzeczonej. Tak działa jej na nerwy, że biedaczka traci humor w jego towarzystwie. I nie dziwię się, bo to są wprost przeciwne natury: ona poważna – on letkiewicz193, ona uczuciowa, nawet sentymentalna – on cynik.
Wokulski słuchając gawędy barona oglądał się po okolicy, która powoli zmieniała fizjognomię. W pół godziny za stacją ukazały się na widnokręgu lasy, bliżej wzgórza; droga wiła się między nimi, wbiegała na ich szczyty lub spadała na dół.
Na jednym z takich wzniesień furman zwrócił się do nich i wskazując batem przed siebie rzekł:
– O, państwo tam jadą brekiem194.
– Gdzie? kto? – zawołał baron, prawie wspinając się na kozioł. – A tak, to oni… Żółty brek i gniada czwórka… Ciekawym, kto jedzie? Niech no pan spojrzy…
– Zdaje mi się, że widzę coś pąsowego – odparł Wokulski.
– A, to pani Wąsowska. Ciekawym, czy jest i moja narzeczona?… – dodał ciszej.
– Jest kilka pań – rzekł Wokulski, któremu w tej chwili przypomniała się panna Izabela. „Jeżeli jedzie z nimi, to dobra wróżba” – pomyślał.
Oba ekwipaże195 szybko zbliżały się do siebie. Na breku gwałtownie strzelano z bata, wołano, wywijano chustkami, w powozie zaś baron coraz wychylał się i drżał ze wzruszenia.
Powóz stanął, ale rozpędzony brek przeleciał około niego jak burza śmiechów i okrzyków i zatrzymał się o kilkadziesiąt kroków dalej. Widocznie naradzano się nad czymś w sposób hałaśliwy i zapewne coś uradzono, gdyż towarzystwo wysiadło, a brek pojechał dalej.
– Dzień dobry, panie Wokulski! – zawołał z kozła ktoś wywijając długim batem. Wokulski poznał Ochockiego.
Baron pobiegł w stronę towarzystwa. Naprzeciw wysunęła się dama w białej narzutce, z białą koronkową parasolką i szła powoli z wyciągniętą do niego ręką, z której zdawał się opadać szeroki rękaw. Baron już z daleka zdjął kapelusz i dopadłszy narzeczonej, prawie zanurzył się w jej rękawie. Po wybuchu czułości, który o ile był krótkim dla niego, o tyle wydał się bardzo długim dla widzów, baron nagle oprzytomniał i rzekł:
– Pozwoli pani, że przedstawię pana Wokulskiego, mego najlepszego przyjaciela… Ponieważ zabawi tu dłużej, więc w tej chwili obliguję196, ażeby w czasie mojej nieobecności zastępował przy pani moje miejsce…
Znowu złożył kilka pocałunków w głąb rękawa, skąd do Wokulskiego wysunęła się prześliczna ręka. Wokulski uścisnął ją i poczuł lodowaty chłód; spojrzał na damę w białej narzutce i zobaczył pobladłą twarz z wielkimi oczyma, w których widać było smutek i obawę.
„Szczególna narzeczona!” – pomyślał.
– Pan Wokulski!… – zawołał baron zwróciwszy się do dwu pań i mężczyzny, którzy już zbliżyli się do nich. – Pan Starski… – dodał.
– Już miałem przyjemność… – odezwał się Starski uchylając kapelusz.
– I ja – odparł Wokulski.
– Jakże teraz usadowimy się? – spytał baron na widok nadjeżdżającego breku.
– Jedźmy wszyscy razem! – zawołała młoda blondynka, w której Wokulski domyślił się panny Felicji Janockiej.
– Bo w naszym powozie są dwa miejsca… – słodko zauważył baron.
– Rozumiem, ale nic z tego – odezwała się pięknym kontraltem dama w pąsowej sukni. – Narzeczeni pojadą z nami, a do powozu niech siądą, jeżeli chcą, pan Ochocki z panem Starskim.
– Dlaczego ja? – zawołał z wysokości kozła Ochocki.
– Albo ja? – dodał Starski.
– Bo pan Ochocki źle powozi, a pan Starski jest nieznośny – odpowiedziała rezolutna wdówka.
Teraz Wokulski spostrzegł, że dama ta ma pyszne kasztanowate włosy i czarne oczy, a całą fizjognomię wesołą i energiczną.
– Już mi pani daje dymisję! – westchnął komicznie Starski.
– Pan wie, że ja zawsze daję dymisję wielbicielom, którzy mnie nudzą. No, ale siadajmy, moi państwo. Narzeczeni naprzód. Fela obok Ewelinki.
– O nie! – zaprotestowała blondynka. – Siądę na końcu, bo babcia nie pozwala mi siadać przy narzeczonych.
Baron z większą elegancją aniżeli zręcznością podsadził narzeczoną i sam usiadł naprzeciw niej. Potem wdówka zajęła miejsce obok barona, Starski obok narzeczonej, a panna Felicja obok Starskiego.
– Prosimy – odezwała się wdówka do Wokulskiego zbierając w fałdy swoją pąsową suknię, która rozesłała się na połowie ławki.
Wokulski usiadł naprzeciw panny Felicji i spostrzegł, że dziewczynka patrzy na niego z pełnym zachwytu podziwem, rumieniąc się co chwilę.
– Czy nie moglibyśmy prosić pana Ochockiego, ażeby lejce oddał stangretowi? – rzekła wdówka.
– Moja pani, cóż mi pani wiecznie robi jakieś awantury! – oburzył się Ochocki. – Właśnie, że ja będę powoził.
– Więc daję słowo honoru, że wybiję pana, jeżeli nas wywrócisz.
– To się jeszcze pokaże – odparł Ochocki.
– Słyszeliście państwo, ten człowiek mi grozi! – zawołała wdówka. – Czy nie ma tu nikogo, który by się za mną ujął?
– Ja panią pomszczę – wtrącił Starski dość lichą polszczyzną. – Przesiądźmy się we dwoje do tamtego powozu.
Piękna wdowa wzruszyła ramionami, baron znowu całował rączki swojej narzeczonej, która uśmiechając się rozmawiała z nim półgłosem, ale ani na chwilę nie straciła wyrazu smutku i obawy.
Podczas
192
193
194
195
196