Lalka, tom drugi. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lalka, tom drugi - Болеслав Прус страница 4

Жанр:
Серия:
Издательство:
Lalka, tom drugi - Болеслав  Прус

Скачать книгу

recepty przez trzysta lat… Nie uwierzę zaś, ażeby ten nowy właściciel pracował od trzystu lat…

      W głowie zaczęło mi krążyć od tych wywodów; młody człowiek zaś mówił dalej:

      – Możecie nas wypędzić, owszem!… Wtedy dopiero przekonacie się, coście stracili. Wszystkie praczki, wszystkie kucharki z tej kamienicy stracą humor, a pani Krzeszowska już bez przeszkody zacznie śledzić swoich sąsiadów, rachować każdego gościa, który przychodzi do nich z wizytą, i każde ziarno kaszy, które sypią do garnka… Owszem, wypędźcie nas!… Wtedy dopiero panna Leokadia zacznie wyśpiewywać swoje gamy i wokalizy17 z rana sopranem, a po południu kontraltem… I diabli wezmą dom, w którym my jedni jako tako utrzymujemy porządek!

      Zabraliśmy się do odejścia.

      – Więc pan stanowczo nie zapłaci komornego? – spytałem.

      – Ani myślę.

      – Może choć od października zacznie pan płacić?

      – Nie, panie. Niedługo już będę żył, więc pragnę przeprowadzić choćby jedną zasadę: jeżeli społeczność chce, ażeby jednostki szanowały umowę względem niej, niechaj sama wykonywa ją względem jednostek. Jeżeli ja mam komuś płacić za komorne, niech inni tyle płacą mi za lekcje, żeby mi na komorne wystarczyło. Rozumie pan?…

      – Nie wszystko, panie – odparłem.

      – Nic dziwnego – rzekł młody człowiek. – Na starość mózg więdnie i nie jest zdolny przyjmować nowych prawd…

      Ukłoniliśmy się sobie nawzajem i wyszliśmy obaj z rządcą. Młody człowiek zamknął za nami drzwi, lecz za chwilę wybiegł na schody i zawołał:

      – A niechaj komornik przyprowadzi ze sobą dwu stójkowych18, bo mnie będą musieli wynosić z mieszkania…

      – Owszem, panie! – odpowiedziałem mu z grzecznym ukłonem, myśląc w głębi duszy, że nie godzi się jednak wyrzucać takiego oryginała.

      Kiedy szczególny młodzieniec ostatecznie cofnął się do pokoju i zamknął drzwi na klucz dając tym sposobem do zrozumienia, że konferencję z nami uważa za skończoną, zatrzymałem się w połowie schodów i rzekłem do rządcy:

      – Widzę, macie tu kolorowe szyby, co?

      – O, bardzo kolorowe.

      – Ale są zakurzone…

      – O, bardzo zakurzone – odparł rządca.

      – I myślę – dodałem – że ten młody człowiek pod względem niepłacenia komornego dotrzyma słowa, co?

      – Panie – zawołał rządca – on to nic. On mówi, że nie zapłaci, no i nie płaci; ale tamci dwaj nic nie mówią i także nie płacą. To są, panie Rzecki, nadzwyczajni lokatorowie!… Oni jedni nigdy nie robią mi zawodu.

      Mimo woli, i nie wiem nawet dlaczego, pokręciłem głową, choć przeczuwam, że gdybym był właścicielem podobnego domu, kręciłbym głową cały dzień.

      – Więc tu nikt nie płaci, a przynajmniej nie płaci regularnie? – zapytałem eks-obywatela.

      – I nie ma się czemu dziwić – odparł pan Wirski. – W domu, z którego od tylu lat komorne pobierają wierzyciele, najuczciwszy lokator musi się znarowić19. Pomimo to mamy kilku bardzo punktualnych, na przykład baronowa Krzeszowska…

      – Co?!… – zawołałem. – Ach, prawda, że baronowa tu mieszka… Chciała nawet kupić ten dom…

      – I kupi go – szepnął rządca – tylko, panowie, trzymajcie się ostro!… Kupi go, choćby miała oddać cały swój majątek… A niemały to majątek, choć pan baron mocno go nadszarpnął…

      Wciąż stałem na połowie schodów, pod oknem z żółtymi, czerwonymi i niebieskimi szybami. Wciąż stałem zapatrzony we wspomnienie pani baronowej, którą widziałem zaledwie kilka razy w życiu i zawsze przedstawiała mi się jako osoba bardzo ekscentryczna. Umie być pobożną i zawziętą, pokorną i ordynaryjną…

      – Cóż to za kobieta, panie Wirski? – spytałem. – To niezwykła kobieta, panie…

      – Jak wszystkie histeryczki – mruknął eks-obywatel. – Straciła córeczkę, mąż ją porzucił… Same awantury!…

      – Pójdziemy do niej, panie – rzekłem schodząc na drugie piętro. Czułem w sobie takie męstwo, że baronowa nie tylko nie trwożyła mnie, lecz prawie pociągała.

      Ale kiedy stanęliśmy pode drzwiami i rządca zadzwonił, doznałem skurczu w łydkach. Nie mogłem ruszyć się z miejsca i tylko dlatego nie uciekłem. W jednej chwili opuściła mnie odwaga, przypomniałem sobie sceny z licytacji…

      Obrócił się klucz w zamku, stuknęła zasuwka i w uchylonych drzwiach ukazała się twarz niestarej jeszcze dziewczyny, ubranej w biały czepeczek.

      – A kto to? – spytała dziewczyna.

      – Ja, rządca.

      – Czego pan chce?

      – Przychodzę z pełnomocnikiem właściciela.

      – A ten pan czego chce?

      – Ten pan właśnie jest pełnomocnikiem.

      – Więc jak mam powiedzieć?…

      – Powiedz pani – odparł już zirytowany rządca – że przychodzimy pogadać o lokalu…

      – Aha!

      Zamknęła drzwi i odeszła. Upłynęło ze dwie albo trzy minuty, zanim wróciła na powrót i po otworzeniu wielu zamków wprowadziła nas do pustego salonu.

      Dziwny był widok tego salonu. Meble okryte ciemnopopielatymi pokrowcami, to samo fortepian, to samo pająk zawieszony u sufitu; nawet stojące w kątach kolumny z posążkami miały także popielate koszule. W ogóle robił on wrażenie pokoju, którego właściciel wyjechał zostawiwszy tylko służbę bardzo dbałą o porządek domu.

      Za drzwiami było słychać rozmowę na głos kobiecy i męski. Kobiecy należał do baronowej; męski znałem dobrze, ale nie mogłem sobie przypomnieć, czyj jest.

      – Przysięgłabym – mówiła baronowa – że utrzymuje z nią stosunki. Onegdaj przysłał jej przez posłańca bukiet…

      – Hum!… Hum!… – wtrącił głos męski.

      – Bukiet, który ta obrzydliwa kokietka, dla oszukania mnie, kazała natychmiast wyrzucić za okno…

      – Przecież baron na wsi… tak daleko od Warszawy… – odparł mężczyzna.

      – Ale ma tu przyjaciół – zawołała baronowa. – I gdybym nie znała pana, przypuszczałabym, że

Скачать книгу


<p>17</p>

wokalizy – ćwiczenia w śpiewie bez słów, polegające na śpiewaniu jednej samogłoski. [przypis redakcyjny]

<p>18</p>

stójkowy – posterunkowy ówczesnej policji rosyjskiej. [przypis redakcyjny]

<p>19</p>

znarowić się – spowodować, że ktoś stał sie zuchwały i samowolny. [przypis edytorski]