Potop, tom drugi. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Potop, tom drugi - Генрик Сенкевич страница 13
– A czemu to nikt nie wychodzi, gdy zajeżdżam? – rzekł nieznajomy pan.
– Bo karczmarz poszedł do komory – odparł Kmicic – a my podróżni jako i wasza mość.
– Dziękuję za konfidencję53. A co za podróżny?
– Szlachcic z końmi jadący.
– A kompania takoż szlachta?
– Chudopachołcy, ale szlachta.
– Tedy czołem, czołem, mopankowie. Dokąd Bóg prowadzi?
– Z jarmarku na jarmark, byle tabunku zbyć.
– Jeżeli tu nocujecie, to jutro po dniu obejrzę, może i ja co wybiorę. A tymczasem pozwólcie, mopankowie, przysiąść się do stołu.
Nieznajomy pan pytał wprawdzie, czy mu się przysiąść pozwolą, ale takim tonem, jakby był tego zupełnie pewien, jakoż nie omylił się, bo młody koniucha odrzekł grzecznie:
– Prosim bardzo wdzięcznie waszą mość, choć i nie mamy na co prosić, bo jeno grochem z kiełbasą możem częstować.
– Mam ja w puzdrach lepsze od tego specjały – odparł nie bez pewnej pychy młody panek – ale u mnie żołnierskie podniebienie, i groch z kiełbasą, byle dobrze podlany, nad wszystko przekładam.
To rzekłszy (a mówił bardzo powoli, chociaż spoglądał bystro i roztropnie), zasiadł na ławie, gdy zaś Kmicic usunął mu się tak, aby uczynić wygodne miejsce, dodał łaskawie:
– Proszę, proszę, nie inkomoduj54 się waćpan. W drodze się na godność nie uważa, a chociaż mnie też łokciem trącisz, to mi korona z głowy nie spadnie.
Kmicic, który właśnie przysuwał nieznajomemu miskę z grochem, a który jako się rzekło, nie przywykł jeszcze do podobnego traktowania, byłby niezawodnie rozbił ją na głowie nadętego młodzika, gdyby nie to, że było coś w tej nadętości takiego, co bawiło pana Andrzeja, więc nie tylko że zaraz wewnętrzny impet powściągnął, ale się uśmiechnął i rzekł:
– Takie to teraz czasy, wasza mość, że i z najwyższych głów korony spadają: exemplum nasz król Jan Kazimierz, który wedle prawa dwie powinien nosić, a nie ma żadnej, chyba jednę cierniową…
Na to nieznajomy spojrzał bystro na Kmicica, po czym westchnął i rzekł:
– Takie teraz czasy, że lepiej o tym nie mówić, chyba z konfidentami55.
Po chwili zaś dodał:
– Aleś to roztropnie waćpan wywiódł. Musiałeś gdzieś po dworach przy politycznych ludziach sługiwać, bo mowa edukację wyższą, niż jest waćpanowa kondycja, pokazuje.
– Ocierając się między ludźmi, słyszało się to i owo, alem nie sługiwał.
– Skądże to rodem, proszę?
– Z zaścianka, z województwa trockiego.
– Nic to, że z zaścianka, byle szlachcic, bo to grunt. A co tam słychać na Litwie?
– Po staremu, zdrajców nie brak.
– Zdrajców? mówisz waćpan. A cóż to, proszę, za zdrajcy?
– Ci, którzy króla i Rzeczypospolitej odstąpili.
– A jak się ma książę wojewoda wileński?
– Chory, mówią: dech mu zatyka.
– Daj mu Boże zdrowie, zacny to pan!
– Dla Szwedów zacny, bo im wrota na rozcież otworzył.
– To waćpan, widzę, nie jego partyzant56?
Kmicic spostrzegł, że nieznajomy, wciąż niby dobrodusznie wypytując, bada go.
– Co mnie tam! – odrzekł – niech o tym inni myślą… Mnie strach, by mi Szwedzi koni w rekwizycję nie zabrali.
– To trzeba je było na miejscu zbyć. Ot, i na Podlasiu stoją podobno te chorągwie, które się przeciw hetmanowi zbuntowały, a które pewnie nie mają koni do zbytku?
– Tego ja nie wiem, bom między nimi nie bywał, chociaż jakiś przejezdny pan dał mi list do jednego z ich pułkowników, abym go przy okazji oddał.
– Jakże to ów przejezdny pan mógł dać waćpanu list, skoro na Podlasie nie jedziesz?
– Bo w Szczuczynie stoi jedna konfederacka chorągiew, więc ów jegomość rzekł mi tak: albo sam oddasz, albo okazję znajdziesz, wedle Szczuczyna przejeżdżając.
– A to się dobrze składa, bo ja do Szczuczyna jadę.
– Wasza mość także przed Szwedami ucieka?
Nieznajomy zamiast odpowiedzieć popatrzył na Kmicica i spytał flegmatycznie:
– Czemu to waćpan mówisz: także, skoro sam nie tylko nie uciekasz, ale między nich jedziesz i konie im będziesz sprzedawał, jeśli ci ich siłą nie zabiorą?
Na to Kmicic ruszył ramionami.
– Mówiłem: także, bom w Łęgu widział wiele szlachty, którzy się przed nimi chronili, a co do mnie, niechby im się wszyscy przysługiwali, ile ja mam chęci im służyć, to tak myślę, żeby tu długo miejsca nie zagrzali…
– I nie boisz się tego mówić? – pytał nieznajomy.
– Nie boję się, bom też niepłochliwy, a po drugie, jegomość do Szczuczyna jedziesz, a w tamtej stronie wszyscy głośno mówią, co myślą, daj zaś Boże, by jak najprędzej od gadania do roboty przyszło.
– Widzę, że bystry z waszeci człowiek nad kondycję! – powtórzył nieznajomy. – Ale kiedy tak Szwedów nie kochasz, czemu od onych chorągwi, które się przeciw hetmanowi zbuntowały, odchodzisz? Zali57 to one zbuntowały się dla zatrzymanego żołdu albo dla swywoli? Nie! jeno że hetmanowi i Szwedom nie chciały służyć. Lepiej by było tym żołnierzom, niebożętom, pod hetmanem zostać, a przecie woleli narazić się na miano buntowników, na głód, niewywczasy i przeliczne zgubne terminy niż przeciw królowi czynić. Że tam przyjdzie między nimi i Szwedami do wojny, to pewno, a może by już i przyszło, gdyby nie to, że Szwedzi jeszcze do tego kąta nie zaleźli… Poczekaj, zalezą, trafią tu, a wówczas zobaczysz waszeć!
– Tak i ja myślę, że tu się najprędzej wojna rozpocznie! – rzekł Kmicic.
– Ba, jeżeli tak myślisz, a masz szczery ku Szwedom
53
54
55
56
57