Żmija. Juliusz Słowacki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Żmija - Juliusz Słowacki страница 2
Gwiazdy w lazurze,
Już gasną, gasną;
I polne róże,
Powstają z rosy perłami. —
I cicho łowce szli manowcami.
Trzymaj myśliwcze ptaka na dłoni,
Zakryj mu oczy złotym kapturem;
Niech nastrzępionym nie szumi piórem,
Niech się nie trzepie, w dzwonki nie dzwoni;
Zdejmiesz mu kaptur, gdy w nasze sidła
Zwierz się dostanie – wtenczas posłuży.
Sokół się chmurzy,
I ociemniony
Nastrzępił skrzydła,
Wyciągnął szpony.
Ponury, piersi napuszył.
Tam szelest jakiś! Czy to zwierz ruszył?
To nadto wcześnie! to nadto skoro!
O! nie, to lekki chart tam na smyczy,
Niechętny więzom piszczy, skowyczy —
Skarć łowcze charta ręką i sforą.
Pierwej wyśledzić sumaka tropy;
Potem go gończe podniosą głosem,
A potem charty. – I chart karcony
Przypadł do stopy;
Okryty wrzosem,
Kwiatem zroszony,
Ciągnie się smutny na sforze.
Wysłać strzelców na rozdroże,
Gdzie się kończy ta dolina;
Tam Kozacy wielkim kołem
Stójcie cicho – a drużyna
Niech tam idzie drogą, dołem,
Niechaj tonie w trawy, zioła – —
W tej dolinie sumak leży.
Gdy starszy strzelec zawoła,
Niech służba w trąby uderzy.
Dane rozkazy, i dzikie jary
Otoczył Kozak, tonie w czahary.
W krzakach się kryją ponure czoła,
I cicho, jakby ludzi nie było!
Jakby się tylko o łowach śniło!
Wiatr wieje w kniei i szumią zioła,
Zniknęły zbroje, łuki, oszczepy
Świt płonie ogniem umalowany,
I słońce wstaje nad martwe stepy.
Oblane złotem świtu burzany,
Ognistej barwy kwiatem się palą,
I gną się z wiatrem; fala za falą
Przebiega stepy milczące. —
Cicho – — Wtem trąby zagrały grzmiące,
I zagrzmiał razem pod niebo wzbity
Z brzękiem surm, kotłów, okrzyk wesoły,
I uwolnione z więzów sokoły
Szybko w powietrza lecą błękity,
Krążą i kraczą, dzwonkami dzwonią,
I psy spuszczone jęczą i gonią.
Czekają łowce: wśród strasznej wrzawy
Patrzą na niwy złocone świtem,
I oto śmiga
Sumak zbudzony;
Ledwo kopytem
Dotyka trawy,
Charty wyściga,
I przez zagony,
Przed szybką smyczą,
Sadzi przez doły —
Gończe skowyczą,
Kraczą sokoły.
I jeden sokół już zleciał nisko,
Siadł mu na grzbiecie, szpony zatopił.
Chart wiatronogi za zwierzem tropił,
Już go dościgał – już blisko – blisko —
A sumak leci bojaźnią ślepy,
Leci w zasadzkę – wpadł na oszczepy,
Drgnął tylko – upadł – a tłum wesoły
Znów w trąby dzwoni, znów w kotły bije,
Żeby wystraszyć co tylko żyje
Pomiędzy trawy. – Lecą sokoły,
Krążą i kraczą, dzwonkami dzwonią,
Ogary znowu jęczą i gonią.
Czekają łowce. – Wśród kwiatów fali
Znów coś mignęło? – to sumak nowy? —
O nie! to Tatar miga od stali,
Jak wiatr stepowy,
Jak wąż, piersiami
Trawy rozcina,
Między kwiatami
Złotem połyska.
I łuk napina,
I strzały ciska,
I rohatyny11 kolczate miota.
Dziwi Kozaków ta zbroja złota,
Musi to jakiś być wódz Tatarów? —
Puścić ogary: – jeden z ogarów
Już go dościga – ha! zobaczycie!
Ogar to stary, dobrze się sprawi,
Wskoczy na piersi – i w strasznej męce
Wydrze mu życie,
Zgniecie, zadławi. —
Już go doścignął – rzecz niespodziana!
Skacze na piersi, liże mu ręce,
U stóp się kładzie – wyje, skowyczy:
Wszak to jest ogar! – ogar hetmana!
Pierwszy z ogarów! tak sławny w siczy!
Nieraz Tatara wytropił w jarze,
A dzisiaj znalazł pana w Tatarze?
Wróciła nazad psiarnia zagnana,
A Tatar leci i trawy łamie.
Patrzcie! – i sokół siadł mu na ramię
O dziwy! dziwy! sokół hetmana!
Siadł na ramieniu, nastrzępia pióra,
Zda się że skrzydłem nagli go w biegu.
W łowców szeregu,
Okrzyk dokoła;
Strzał lekkich chmura,
Ściga Tatara;
I jedna w piersi trafia ogara,
Druga pod skrzydło trafia sokoła,
Trzecia Tatara w czoło drasnęła. —
Czy krew płynęła? – czy łza płynęła?
Nie można wiedzieć – stanął – zakrywa —
Oczy zalane czy krwią, czy łzami.
Z piersi ogara obrożę zrywa,
Z szyi sokoła pierścień z dzwonkami;
I znów przez stepy,
Wprost na oszczepy.
Leci w zasiane wrogiem parowy. —
Tam
11