Głodne kamienie. Rabindranath Tagore
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Głodne kamienie - Rabindranath Tagore страница 13
Biedny Nitaj bał się bardzo. Siedział przybrany jak bożek i słuchał formułek i zaklęć.
– Dziadku! – szeptał raz po raz.
Ale Dżagannath nie przestawał się modlić i nie odpowiadał wcale.
Gdy skończył, z wysiłkiem poprzyciągał dzbany do chłopca jeden po drugim i kazał mu złożyć takie ślubowanie:
– Przysięgam uroczyście, że cały ten skarb oddam Gokulowi Czandra Kundu, synowi Brinbadana Kundu, albo synowi, wnukowi czy prawnukowi rzeczonego Gokula Czandra Kundu, albo wreszcie jakiemukolwiek innemu jego potomkowi prawowitemu!
Nad każdym dzbanem z osobna musiał Nitaj powtórzyć tę przysięgę, tak że w końcu popadł w zupełne oszołomienie, a język nie chciał się poruszać w jego ustach. Gdy ceremonia się skończyła, powietrze w piwnicy stało się duszne, gęste od kopciu lampy i oddechów ich obu. Podniebienie chłopca wyschło zupełnie i wszystkie członki paliły go dotkliwie. Dusił się po prostu.
Lampa paliła się coraz to słabiej, mdlała, drżała i zgasła na koniec. Zapadła zupełna ciemność, a chłopak usłyszał, jak starzec wstępuje po szczeblach drabiny.
– Dziadku! Dokąd idziesz? – krzyknął przerażony.
– Odchodzę, a ty zostaniesz tutaj! Nie znajdzie cię nikt! Nie zapomnij imienia Gokula Czandra, syna Brindabana, wnuka Dżagannatha.
Wyciągnął na wierzch drabinę. Chłopak prosił głosem zdławionym strachem:
– Chciałbym wrócić do ojca!
Dżagannath położył na swoim miejscu kamienną płytę, a potem ukląkł i przyłożył do niej ucho. Usłyszał raz jeszcze wołanie Nitaja: – Ojcze! – potem rozległ się łoskot przygłuszony, jak by ciężki przedmiot upadł na podłogę, i zaległa cisza głęboka.
Dżagannath oddał pieczę nad skarbem swoim Yakowi, teraz zaczął kamienną płytę przysypywać ziemią. Skończywszy tę robotę, nasypał na całą podłogę cegieł i gruzu, a na wierzchu zasadził przygotowane trawy, małe roślinki i krzewy leśne. Noc minęła niemal, a on ciągle pracował, nie mogąc się oderwać od tego miejsca. Co chwila przykładał ucho do ziemi i nasłuchiwał.
Zdawało mu się, że z głębi ziemi, z dalekiej, przepastnej głębi, z samego jej środka dolatywały skargi bolesne. Zdawało mu się, że przesycona jest nimi ciemń i świt i że wszyscy ludzie świata, śpiący teraz, zerwą się ze snu. O… już wstają, siadają w łóżkach i nadsłuchują.
Jak szalony sypał coraz to więcej ziemi na kamienie. Chciał zdławić te jęki, ale raz po raz słychać było słowa: – Ojcze! Ojcze!
Bił nogami w ziemię co sił i krzyczał: – Cicho bądź! Cicho… bo wszyscy cię usłyszą! – Ale ciągle wydawało mu się, że słyszy wołanie: – Ojcze!
Słońce ukazało się na niebie. Dżagannath opuścił świątynię i znalazł się w szczerym polu. Ale i tu zawołał ktoś tuż za nim: – Ojcze! – Obrócił się przerażony i spostrzegł syna swego stojącego o kilka kroków.
– Ojcze! – powiedział Brindaban. – Słyszałem, że syn mój ukrywa się w domu twoim. Oddaj mi go!
Starzec rozwarł szeroko oczy, wykrzywił usta, pochylił się i wrzasnął: – Twój syn?
– Tak! Mój Gokul. Zwie się teraz Nitaj Pal, a ja przybrałem imię Damodara Pala. Osławiony zostałeś, ojcze, tak w całej okolicy, że musiałem ukryć swe pochodzenie, gdyż inaczej ludzie nie chcieliby wymówić naszego nazwiska.
Z wolna podniósł starzec ręce w górę. Palce jego ruszały się, jakby chwytać chciał coś w powietrzu. Zachwiał się i padł zemdlony.
Przyszedłszy do zmysłów, zaprowadził syna swego do opuszczonej świątyni i gdy się w niej znaleźli, spytał: – Czy słyszysz jakieś wołanie?
– Nie! – odrzekł Brindaban.
To mu sprawiło widoczną ulgę.
Począwszy od tego dnia chodził wszędzie i pytał ludzi: – Czy słyszycie jęki i wołanie? – A ludzie wyśmiewali się ze zdziecinniałego starca.
W cztery lata później leżał Dżagannath na łożu śmierci. Coraz mglistszym wydawał mu się świat, przestawał go widzieć, coraz to ciężej było mu oddychać. Nagle usiadł na posłaniu i zawołał jakby w szale gorączki:
– Nitaju! Ktoś mi zabrał drabinę!
Nie mogąc odnaleźć drabiny, by po niej wyjść ze swego straszliwego więzienia, gdzie nie było światła ni powietrza, padł na poduszki i ukrył się tam, gdzie nikt jeszcze odnalezionym nie został w ciągu długich wieków światowej zabawy w chowankę.
Był sobie król
Był sobie król…
Za naszych lat dziecięcych nie pytano nigdy:
– Co to za król? Gdzie żył?
Gdyż szło o króla z baśni. Mając lat siedem żaden z nas nie był ciekawy dowiedzieć się czegoś jeszcze o owym królu ni badać, czyli żył i panował w Kaszi lub Kanaudż, czy mu było na imię Siladitja lub Śaliwahan.
Sama owa najwyższa prawda, owa rzeczywistość niezrównana zawarta w słowach:
– Był sobie król…
starczyła, by rozpłomienić radością bez granic i świętym natchnąć uniesieniem małego słuchacza.
Tak było, teraz jest inaczej. Słuchacze są bystrzejsi i żądają większej ścisłości. Naturalnie, wszakże nastały czasy krytycyzmu i nauki. Posłyszawszy taki początek baśni słuchacz uczuwa podejrzenie, kieruje reflektor wiedzy na oną mgławicę legendarną i pyta:
– No dobrze… ale jaki król?
Stosując się do zmienionych wymagań swych klientów, baśniopisowie i ich głosiciele nie zadowalają się już dawną nieokreśloną formą, ale przybierając miny niezmiernie uczone, zaczynają tak:
– Był sobie pewnego razu król imieniem Adżataśatru…
Niestety i to nie starczy chciwemu wiedzy słuchaczowi naszych błogich oświeconych czasów. Uśmiecha się, spoziera spod oka, łyska okularami wiedzy i mówi do autora:
– Dobrze… dobrze, szanowny panie, ale… który Adżataśatru?
Na to autor, który przygotował się należycie:
– Każdy żak szkolny wie doskonale, że było trzech królów tego imienia. Adżataśatru I urodził się w XX wieku przed Chrystusem i zmarł wcześnie, mianowicie licząc dwa lata i osiem miesięcy życia. Bardzo mi przykro, ale nie zdołałem odnaleźć w archiwach ścisłych i dokładnych dat,