Bracia Dalcz i S-ka. Tadeusz Dołęga-mostowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bracia Dalcz i S-ka - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 26

Bracia Dalcz i S-ka - Tadeusz Dołęga-mostowicz

Скачать книгу

gotowość pokrycia długu z własnej kieszeni?… To pokrzyżowałoby wszystkie plany. Myśl Pawła pracowała jednak szybko i sprawnie. Wiedział, że rozgrywa teraz najważniejszą grę, i wiedział, że jej przegrać nie wolno.

      Pan Karol z wolna uspokajał się i zapytał:

      – Kiedy ojciec zwracał się do ciebie?

      – Zbyt późno, niestety. Przed miesiącem. Gdyby…

      – Jakże cię odnalazł? – przerwał chory.

      – Sprzedaję sporo bawełny do Łodzi, a wpłaty kierowane są na mój rachunek w tym właśnie banku „Lloyd and Bower”, w którym ojciec zaciągnął tę nieszczęsną pożyczkę. Dowiedział się o mnie tedy z przypadku albo też od któregoś z przemysłowców łódzkich. Dość że napisał do mnie rozpaczliwy list z prośbą o pośrednictwo.

      – A ty?…

      – Oczywiście obiecałem zrobić, co mogłem. Wywiązała się korespondencja i bank wreszcie zgodził się na pewne ustępstwa. Zanim jednak zdążyłem to ojcu donieść, ten otrzymał list, wysłany z banku przed samą konferencją ze mną, a grożący oddaniem sprawy do prokuratora.

      – Dlaczego do prokuratora?

      – Bo te dwieście tysięcy dolarów zaciągnięte były w imieniu firmy, a w jej księgowości nie było o tym żadnej wzmianki.

      – No tak – zniecierpliwił się chory – ale skąd oni o tym wiedzieli?

      – Pierwszy termin minął. Zwrócili się do jakiejś wywiadowni handlowej i ta ich szczegółowo poinformowała.

      – Zatem w naszej buchalterii jest jakiś szpieg!

      – Na pewno.

      – I cóż dalej?

      – Ojciec po przeczytaniu listu powiesił się – rozłożył ręce Paweł.

      Zaległo milczenie.

      Pan Karol żuł wargi, nie spuszczając wzroku z bratanka:

      – Czy przyniosłeś ze sobą akty tej pożyczki?

      – Ma się rozumieć. Nie byłoby celu ukrywania ich dłużej przed stryjem.

      Wstał i wziąwszy teczkę z sąsiedniego stołu, wydobył z niej plik papierów.

      – Stryj zechce zaraz to przejrzeć?

      – Zaraz. Zapal górne światło. Kontakt jest przy drzwiach.

      Paweł wykonał polecenie i siadając z powrotem przed łóżkiem, ofiarował się:

      – Może stryjowi przeczytać?

      – Nie. Sam przeczytam. Podaj mi tylko okulary.

      Duże arkusze niewygodnie się trzyma jedną ręką, pomimo to pan Karol nie przerywał czytania, chociaż go widocznie męczyło. Od czasu do czasu zdejmował okulary, przecierał oczy i bez słowa dalej czytał.

      Paweł przyglądał się mu spod oka, a gdy wreszcie chory skończył, zapytał:

      – Cóż stryj o tym sądzi?

      – Co sądzę? Sądzę, że spadkobiercy Wilhelma, to jest wy, powinni zapłacić dług ojca.

      Powiedział to takim tonem, jakby się tego wcale nie spodziewał.

      – Ma stryj rację – chłodno odpowiedział Paweł.

      – Co przez to rozumiesz?

      – To samo, co i stryj: dług powinny zapłacić dzieci zmarłego.

      – Gadasz głupstwa – wykrzywił się chory. – Po pierwsze wszystkie ich udziały nie starczą na to, a po drugie termin za dwa miesiące. W tym czasie niepodobna sprzedać udziałów inaczej, jak za psie pieniądze. Zresztą na pewno nie zechcą. Znam ich dość dobrze.

      – Za pozwoleniem – zmarszczył Paweł brwi. – Stryj mnie nie zna zbyt dobrze, skoro sądzi, że będę znosił tego rodzaju odezwanie się jak „gadasz głupstwa”. Wiek stryja nakazuje mi dla niego szacunek, ale i ja nie jestem smarkaczem i proszę stryja o unikanie podobnych słów. Na moje „głupie gadanie” wielki bank mógł zawierzyć dwieście tysięcy dolarów, na takież „gadanie” przeprowadzam większe interesy, niż się stryjowi zdaje, i to mi daje prawo żądania, by miało ono pewien respekt.

      – To nic nie ma do rzeczy – nie bez zmieszania powiedział chory.

      – Ma o tyle, że ja w takim tonie nie będę z nikim, nawet ze stryjem pertraktował. A tu chodzi przecie o grubą sumę, którą stryj musiałby zapłacić, gdyż nie myli się stryj, że moje rodzeństwo ani myśli płacić bez procesu, a proces ze względów formalnych może być wygrany.

      – Zatem w ogóle nie ma o czym mówić.

      – Otóż jest! Dlatego przyjechałem, dlatego przyszedłem do stryja. Ja zmuszę ich do zapłacenia przynajmniej połowy długu, a resztę sam zapłacę. Stryja nie będzie honor mego ojca kosztował ani jednego grosza.

      – Jakże ich zmusisz? – niedowierzająco bąknął pan Karol.

      – Jak zmuszę, to już moja sprawa. Nie chcę bynajmniej robić z tego przed stryjem tajemnicy, tylko nie uważam tego za istotną kwestię. Przede wszystkim muszę stryjowi wytłumaczyć się z mego postępowania, które może wyglądać na nadużycie. Otóż najpierw zaznaczam, że nie zależy mnie wcale na faktycznym dyrektorstwie. Potrzebna mi jest tylko strona nominalna. Poza tym nie zamierzam wcale zbyt długo zajmować tego stanowiska.

      – I ja tak sądzę – zimno powiedział chory. – Twoje urzędowanie zaczęło się dzisiaj i dzisiaj się skończyło. Jednak myślę, że wypadałoby ci być tak uprzejmym i łaskawie wyjaśnić motywy twego postępowania, które byłoby nadużyciem, gdyby nie przypominało operetki.

      – Wesołe usposobienie – odpowiedział Paweł – jak widzę, nie opuszcza stryja. Ja jednak mam powody, by w tragedii mego rodzonego ojca nie doszukiwać się operetki.

      – Nie przekręcaj moich intencji. Mówiłem o tej szopce intronizacyjnej94!

      – Zaraz, stryju, czy stryj uważa, że moje przemówienie do kierowników było szopką? Może zaszkodziło firmie?

      – Nie słyszałem go.

      – Stryj miał relację. Więc?…

      – Jakim prawem to zrobiłeś?… Mniejsza o sens tego przemówienia. Było to bezprzykładne wdzieranie się w moje prawa! A w dodatku skompromitowałeś się, gdyż chyba ani na chwilę nie mogłeś przypuszczać, że ja zatwierdzę ten operetkowy zamach stanu! Postąpiłeś nie tylko awanturniczo, lecz niemądrze i lekkomyślnie!

      Paweł nic nie odpowiedział i tylko patrzył na drgające zmarszczki twarzy pana Karola.

Скачать книгу


<p>94</p>

intronizacja – uroczyste wprowadzenie na tron. [przypis edytorski]