Bracia Dalcz i S-ka. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bracia Dalcz i S-ka - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 22
O trzeciej był już w domu. Matka czekała nań z obiadem. Dwa niezajęte krzesła przy stole świadczyły o nieobecności Haliny i Zdzisława.
– Czy mama ma w jakim banku pieniądze? – zapytał, rozkładając serwetkę.
– Owszem. Nie wiem dokładnie ile, ale musi tam jeszcze być ze dwa tysiące.
– To dobrze. Poproszę mamę, by wypisała mi czek na okaziciela na cztery tysiące złotych.
– Ależ tam na pewno nie ma czterech – przestraszyła się pani Józefina. – A poza tym to… to wszystko, co mi zostało…
– To już moja rzecz, mamo, nie obawiaj się. A na czeku postaw datę o dwa tygodnie późniejszą. Do tego czasu znajdzie się pokrycie. No, cóż tam mówiło moje kochane rodzeństwo?
– Ach, wyobraź sobie, byłam oburzona. Ludwika wystąpiła z podejrzeniami.
– Więc jednak – zmarszczył brwi Paweł.
– Ona jest taka oschła, taka obrzydliwie merkantylna84. Najpierw zaczęła powątpiewać o twoich interesach bawełnianych…
– No, tu miała nieco racji – zaśmiał się Paweł.
– Jak to? – nie zorientowała się pani Józefina.
– Mniejsza o to. Niech mama mówi dalej.
– Później radziła mężowi sprawdzić, czy cała historia o pożyczce nie jest twoim wymysłem!
– A cóż na to Jachimowski?
– Wyśmiał ją. Powiedział, że nie jest naiwnym dzieckiem, że na ludziach się, dzięki Bogu, zna i że dziwi się temu, że ciebie nie doceniali. No widzisz, mój kochany synku!
Patrzyła nań z rozczuleniem.
– I więcej nic nie mówił?
– Więcej?… Aha! Mówił, że nic łatwiejszego, jak sprawdzić twoje wiadomości. Jeżeli w kasie pancernej znajdują się akty tej pożyczki, rzecz będzie jasna. Co zaś dotyczy udziałów, dowiadywał się u rejenta Skorkiewicza.
– Jednak?…
– Rejent odmówił jakichkolwiek informacji, ale ze sposobu, w jaki z nim rozmawiał, łatwo było można wywnioskować, że rzeczywiście ten stary szaleniec stracił wszystko.
– A cóż mój braciszek?
– Zdziś jest dobrej myśli i powiada, że do całej katastrofy na pewno by nie doszło, gdybyś ty wcześniej przyjechał i wejrzał w gospodarkę ojca. Nie masz pojęcia, co ten stary szaleniec wyprawiał. Po prostu dezorganizował mi cały dom…
Ocierając od czasu do czasu oczy, pani Józefina opowiadała o ostatnich latach swego pożycia z panem Wilhelmem, odludkiem, dziwakiem, wiecznie milczącym…
Paweł nie słuchał.
Monotonny głos matki nawet mu nie przeszkadzał w jego myślach. Treningu w tym względzie, jakże pożytecznego, nabrał podczas tych długich miesięcy, kiedy w zupełnej apatii leżał nieruchomo w łóżku i wprost nie zauważał, że do niego mówiono, że zaklinano najczulszymi słowami, że obsypywano obelgami. Liczył wówczas kwadraciki na tapetach, mnożył je, dzielił i tonął w doskonałej bezmyślności.
Wtedy właśnie nauczył się sztuki całkowitego wydzielania się z otaczającej rzeczywistości i teraz równie dobrze, jak na paryskim poddaszu kwadraciki, jak w swoim folwarku muchy na suficie, mógł liczyć szanse szeroko zakrojonego planu, mnożyć ewentualności, przewidywaniami zapobiegać faktom, precyzyjnie analizować atuty przeciwników.
Zasiadł oto przy stole wielkiej gry. Zasiadł z niczym. Tak zdawałoby się tamtym, gdyby umieli zajrzeć w jego karty, gdyby mogli sprawdzić pustkę jego kieszeni.
Głupcy! Przychodził przecie z nagromadzonym latami pragnieniem wygranej, z potężnym kapitałem woli zwycięstwa, z kolosalnym zapasem niewyżytej energii, z umysłem równie chłodnym, jak żądza gry była w nim płomienna. Przychodził nieobciążony już żadnymi skrupułami, wolny od wszelkich serwitutów85 moralnych, przychodził ze skarbem stokroć większym niż ten cień dwustu tysięcy dolarów, który wpadł mu w rękę, jak pierwsza szczęśliwa karta…
Po obiedzie zamknął się znowu w pokoju ojca i aż do przyjścia brata i szwagra studiował papiery zmarłego.
Nazajutrz z rana miał być pogrzeb. Umówili się też w ten sposób, że wprost z cmentarza pojadą do fabryki i tam Jachimowski oraz Zdzisław sprowadzą do gabinetu ojca wszystkich kierowników biur i inżynierów, którym przedstawią Pawła jako tymczasowego następcę nieboszczyka naczelnego dyrektora. Stryj Karol zostanie postawiony wobec faktu dokonanego. Niewątpliwie dowie się o uzurpacji natychmiast, lecz, przykuty do łóżka i zdezorientowany samobójstwem brata, nie przedsięweźmie od razu kroków wrogich. Zresztą tegoż popołudnia Paweł odwiedzi go i resztę już on bierze na siebie.
Pozostała kwestia ustosunkowania się do tych zdarzeń Krzysztofa.
– Jaki to jest człowiek i czego po nim można się spodziewać? – zapytał Paweł.
– Smarkacz – wzruszył ramionami Zdzisław.
– Żółtodziób?
– No, tak nie można powiedzieć – zastrzegł się Jachimowski – znam go bardzo mało. Jest jednak pewne, że jako inżynier nie należy do przeciętnych. Wprowadził sporo pożytecznych innowacji. Na przykład w obliczeniach akordu86 przy obrabiarkach…
– Nie o to mi chodzi – przerwał Paweł. – Jaki człowiek? Mól, snob, zarozumialec, spryciarz czy fujara?
– Mało się udziela – rozłożył ręce Jachimowski. – Zresztą do administracji nigdy się nie wtrącał. No i nic dziwnego. Jest w fabryce dopiero od dwóch miesięcy. Robi wrażenie skrytego, zamkniętego w sobie. Nie pije, nie hula, zdaje się, że nigdzie nie bywa.
– A robotnicy lubią go?
– Raczej nie. On w ogóle jest jakiś dziwny.
– W jakim znaczeniu?
– Czy ja wiem. Trudno określić. Na przykład robi wrażenie mamusinego synka, takiego grzeczniutkiego, rozumiesz, wylizanego, dobrze wychowanego i skromnego, a ma pasję używania najordynarniejszych słów i wymyślania od takich synów na przykład. Przy tym ma głos taki cichy… Nie lubię go.
– To niewiele – skrzywił się Paweł. – A nic nie wiecie o jego prywatnym życiu?
– Jakże! – zawołał Zdzisław. – Jarszówna!
– Co za Jarszówna?
– Ma
84
85
86