…i pieśń niech zapłacze. Eliza Orzeszkowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу …i pieśń niech zapłacze - Eliza Orzeszkowa страница 2
Jakkolwiek bądź, Czesław, w miarę wzrastania w wiedzę, w powodzenie wśród ludzi, w myśl o własnej przyszłości i tych świetnościach różnorodnych, które ją pozłocić i wybrylantować miały, obojętniał dla rodziny, dla wszystkiego, co rodzinne i dla dziewczyny, o której wszyscy niedawno myśleli, że jest mu drogą, że jest nawet wybraną, przyszłą towarzyszką jego życia.
Ona, Janina, małomówna i skromna, tak samo przytem jak Czesław, pracę umysłową lubiącą, zdolna do niej i nią zajęta, zdawała się tego zobojętnienia dla niej przyjaciela lat dziecięcych i młodzieńczych nie spostrzegać lub o nie się nie troszczyć. Że jednak spostrzegała i troszczyła się, zdradzały to jej coraz częstsze, smutne zamyślenia i długie, uważne spojrzenia, które zatapiała w jego twarzy, ilekroć on tego widzieć, ani spostrzegać nie mógł. Zdawać się wtedy mogło, że oczy tej dziewiętnastoletniej dziewczyny nie miały siły oderwać się od rysów tego o lat kilka starszego od niej młodzieńca i że serce jej pragnęło oczyma dotrzeć do głębi jego serca.
Zresztą, ku niemu również wracały niekiedy dawne pociągi i wzruszenia. Zbliżał się wtedy do Janiny, i zdarzały się pomiędzy nimi momenty, podobne do motyli, muskających lekkiemi skrzydły wpółrozwinięte kwiaty. Lecz były to tylko momenty, i po ich przejściu nie rozwierały koron swych na słońce radości wpółrozwinięte uczucia. Jej dziewicza skromność i duma, jego powściągliwość oględna i wewnętrzny uśmiech lekceważenia dla wszystkiego, co było sentymentem i nierozważnem puszczaniem się na rzekę czułości, powstrzymywały na ustach obojga słowa wyraźne i szczere, gasiły iskrę natychmiast, gdy zagroziła rozpaleniem się w płomień.
I stało się, że dnia pewnego, Czesław uwiadomił swych blizkich o wkrótce nastąpić mającym wyjeździe swym w okolice gór Uralskich, kędy niezwykłe zdolności jego i zręczność, z jaką stosunki wśród ludzi wpływowych zawiązać potrafił, wyjednały mu stanowisko nadspodziewanie wysokie i w rozmaite korzyści bogate. Otworzyły się przed nim wrota karyery świetnej, dla ludzi rodu jego bardzo rzadko dostępnej; wstępuje więc w nie bez wahania i namysłu.
Nikt postanowienia tego odmienić nie próbował, bo jedni byli olśnieni i cieszyli się, a drudzy przekonani byli o nadaremności wszelkich w tym kierunku usiłowań. Ludzi widok rzeczy błyszczącej często olśniewa w ten sposób, że stają się ślepymi na wszystko, co nią nie jest i cieszą się ogromnie. Potem, przychodzi moment, że ślepota ich przemija i wtedy znowu, biedacy! ogromnie się martwią.
Jerzego świetny los brata nie olśnił, ale po krótkich próbach, zaprzestał odwracać go od drogi wybranej, bo zrozumiał dobrze, jak słabą w obec siły namiętności musi być siła najwymowniejszego choćby słowa. Czesław zaś łudził się, myśląc, że postępuje za wskazaniami rozumu; w świat szeroki gnały go namiętności, przeciw którym Jerzy czuł się bezsilnym i tylko, w jakiejś przedostatniej chwili nie mógł tego przenieść na sobie, aby kilku słowy nie wspomnieć bratu o Janinie. Wtedy piękne oczy Czesława zamigotały niespokojnie, lecz wnet niepokój ten zastąpiła wesołość żartobliwa.
– Panna Janina! Cóż? Śliczna to osóbka, dla której od dzieciństwa prawie miał sympatyę i na zawsze zachowa przyjaźń. Ale rzeczy tego rzędu, co sympatya, przyjaźń etc., człowieka z jasnym poglądem na świat i życie do niczego zobowiązywać nie mogą. Tak zaraz, u samego początku drogi krępować się więzami, byłoby szaleństwem, w które człowiekowi rozumnemu popaść niepodobna. On Czesław, wie dobrze, czego chce, do czego dąży; nie wstępuje w życie jak ślepiec, dający się prowadzić lada podanej ręce. Trzyma przed sobą dobrze narysowany plan swej przyszłości, od linii jego nie odrywa oczu i widzi jasno, że dla marzeń, dla przesądów nierozsądnych miejsca w nim niema. Musi on, a nawet powinien wyzyskać dla swej indywidualności wszystkie siły, któremi obdarzyła go natura i wszystkie pomyślne wypadki, które, daleko więcej niż losowi, zawdzięcza własnemu rozumowi swemu i własnej zręczności. Dlatego właśnie wypadki te znalazły się na jego drodze, że uwolnił się od przesądów, mocno w społeczeństwie jego zakorzenionych. Przesądem jest, że człowiek przez miłość dla ziemi, czy dla kobiety, czy dla jakiejś grupy ludzi, wyrzekać się powinien doprowadzenia swego indywidualnego wzrostu do miary możliwie najwyższej, i zdobywania w mierze najwyższej tego, w czem upatruje swoje szczęście. Uszczęśliwianie siebie jest uszczęśliwianiem jednego z członków ludzkości; gdyby wszyscy na ziemi ludzie umieli uszczęśliwiać samych siebie, cała ludzkość byłaby szczęśliwą. Jego zaś szczęście nie może być drobną gwiazdką, która smutnie i drżąco świeci nad skrawkiem ziemi, powleczonej szarzyzną i zmrokiem. Jego szczęście musi być tarczą słoneczną, gorejącą nad przestrzeniami szerokiemi, przyświecającą gmachom wysokim i potężnym.
Jego praca, mająca być głównym składnikiem jego szczęścia, nie może chadzać wązkimi szlakami ścieżyn i trzeba jej dróg szerokich, dalekich, bijących zdrojami myśli, bogatych w różnorodną radość życia, z której myśl pije swą trwałość, swą moc, swój rozpęd wszerz i w górę. Tu wzrastać mogą gatunki nadziei tylko nikłe i blade, jego zaś nadzieje wzrostem i płomiennością dorównywują wzrostowi jego uzdolnień i płomienności jego potrzeb, duchowych zarówno jak fizycznych. Bo na żadną część swojej istoty, swojej odrębnej od innych indywidualności, na żadną część fizycznej zarówno jak duchowej swej natury nie chce i nie zamierza on nakładać sztucznych hamulców i tłumików, ale, przeciwnie, chce i zamierza dać im wszystkim pełen bieg, pełen rozwój, pełne zadośćuczynienie, aby wszystkie razem, zadowolone, wyćwiczone, doświadczone, zharmonizowane, wytworzyły z niego typ, czy wzór, w pełni rozwiniętego, silnego i szczęśliwego człowieka.
Kędyż w takim planie życia mogłoby znaleźć się miejsce dla tak uroczej, lecz zwykłej istotki, jaką jest panna Janina, i jakąż czynność spełniaćby ona mogła we wznoszeniu budowy życia, tak wysokiej i skomplikowanej? Nie przeczy temu, że rozłącza się z nią z niejakim żalem i że pozostanie w nim wspomnienie o niej na zawsze przyjazne, a przez czas jakiś może nawet nieco tęskne, ale trudno! Człowiek zdążający drogą pełną przeszkód do celu dalekiego i mający silne postanowienie stanięcia u celu nie może oglądać się za wyrastającym u brzegu drogi kwiatem, ani czasu tracić na jego zrywanie, ani zajmować sobie dłoni jego niesieniem… Nakoniec, pewnym jest, bo z własnych ust jej nieraz słyszał, że panna Janina nie podziela wszystkich przekonań jego i na wszystkie jego dążności nie przystaje. Czy Jerzy zaprzeczyć temu może?
Jerzy nie mógł temu zaprzeczyć. Owszem, posiadał również pewność, że w tej młodej dziewczynie, wytwarzał się i już się nawet wytworzył, pogląd na świat i życie, na wielu punktach niepodobny do tego, którym kierował się i kierować się zawsze postanowił Czesław.
– Widzisz więc, Jurku, że byłby to, zamiast harmonii, zgrzyt!
I tem zakończeniem rozmowy zabawiony, na nutę żartobliwą wyśpiewał:
Idźmy każdy w swoją drogę,
Ja cię wiecznie będę… wspominać
Ale twoim… być nie mogę.
Wesoła twarz jego, z błyszczącemi oczyma i śmiejącemi się usty, stanowiła sprzeczność z tą ciężką chmurą, która spadła na czoło i oczy Jerzego. Niepokój o brata spłynął mu na dno serca i uczynił je bardzo ciężkiem.
Zajęty swoim planem, swoją budową, swoją drogą, swemi przygotowaniami i obrachowaniami, Czesław pożegnał się z Janiną i z krewnymi po przyjacielsku, lecz na prędce i raz już tylko, gdy żegnał się z bratem, objawiły się w nim uczucia dawne, – przynajmniej objawić się im pozwolił. Ta chwila pożegnania, przepojona gorącem wzruszeniem obustronnem, głęboko zapadła w serce i pamięć