Małe niedole pożycia małżeńskiego. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Małe niedole pożycia małżeńskiego - Оноре де Бальзак страница 7
Gdy już wreszcie dotarłeś do rogatki, żona twoja zaniemiała38, nie mówi ani słowa, skrzyżowała ręce na piersiach, nie patrzy na ciebie. Jesteś człowiekiem bez duszy, bez serca, wyzutym z wszelkich uczuć. Tylko ty zdolny jesteś wymyślać „dla przyjemności” podobne spacery. Jeżeli, na swoje nieszczęście, odważysz się przypomnieć Karolinie, że to ona dziś rano domagała się tej wyprawy w imię swoich dzieci i swego pokarmu (karmi sama swą małą), zasypie cię lawiną słówek zimnych i kłujących.
Toteż znosisz wszystko z rezygnacją, aby, broń Boże, nie popsuć mleka kobiety, która karmi i której trzeba umieć wybaczyć niejedną drobnostkę, szepce ci do ucha bezlitosna teściowa.
W sercu twoim gromadzą się wszystkie furie Oresta39.
Na sakramentalne zapytanie, wystosowane przez Urząd Akcyzy: „Czy nie ma nic do zeznania?…” – żona twoja odpowiada:
– Zeznaję dużo kurzu i dużo złego humoru.
Śmieje się, urzędnik się śmieje, ciebie zaś bierze nagle pokusa wysypania twojej rodziny do Sekwany.
Na domiar nieszczęścia przypominasz sobie wesołą i swawolną dziewczynę, która miała na głowie mały różowy kapelusik i trzepotała się w twoim kabriolecie, gdy sześć lat temu przejeżdżaliście tędy, aby zjeść śniadanie wśród zieloności. Także porównanie! Dużo się też troszczyła panna Schontz o dzieci i o swój kapelusz, którego koronka podarła się na strzępy w gąszczu leśnym! Nie troszczyła się o nic, nawet o swoją godność, kiedy swobodą swego tańca, nieco zbyt daleko posuniętą, przyprawiała o zgorszenie dozorców lasku Vincennes.
Wracasz do domu, popędzając z wściekłością swoją normandzką kobyłę. Nie zdołałeś uniknąć ani niedyspozycji twego konia, ani złego humoru twojej żony.
Wieczorem Karolina ma bardzo mało pokarmu. Jeżeli mała drze się wniebogłosy, ssąc pierś swojej matki, cała wina spada na ciebie, ciebie, co więcej dbasz o zdrowie konia niż twego syna, który umierał z głodu i twojej córki, której wieczerza przepadła w sprzeczce domowej, gdzie twoja żona jak zawsze miała słuszność.
– Nic dziwnego – powiada – mężczyźni nie są matkami.
Opuszczasz pokój i słyszysz, jak twoja teściowa pociesza swą córkę tymi straszliwymi słowy40:
– Oni wszyscy są egoiści, uspokój się; twój ojciec był zupełnie taki sam.
V. Niezrozumiana…
Jest godzina ósma wieczór; wchodzisz do sypialni twojej żony. Wszędzie pełno światła. Pokojówka i kucharka krążą nieustannie tam i z powrotem. Wszystkie meble zarzucone są sukniami przygotowanymi do przymierzenia i wiązankami kwiatów rozmaitych odcieni.
Fryzjer już czeka: artysta niezrównany, powaga w swoim rodzaju – nic i wszystko zarazem. Słyszysz, jak reszta służby biega po całym domu; wszędzie rozkazy wydawane i odwoływane, zlecenia wykonane źle lub dobrze. Zamieszanie i nieład dochodzi szczytu. Pokój ten zmienił się w pracownię, z której ma wyjść gotowa Wenus naszych salonów.
Twoja żona pragnie być na balu dzisiejszym najpiękniejszą ze wszystkich. Czy jeszcze dla ciebie, czy dla siebie tylko, czy dla kogo innego? Zagadnienia pierwszorzędnej wagi!
Ale tobie to ani w myśli.
Jesteś ściśnięty, wykrygowany, opancerzony w twoim stroju wieczorowym, poruszasz się odmierzonymi krokami, rozglądając się, obserwując, wreszcie myśląc o tym, że będziesz mógł na neutralnym terenie pomówić o interesach z agentem giełdowym, notariuszem lub bankierem, którym nie chciałbyś dać w rękę tej przewagi, aby udawać się do ich biura.
Fakt dziwny i który każdy mógł stwierdzić, ale którego przyczyny są trudne do określenia, to owa szczególna niechęć, jaką mężczyzna ubrany i gotowy do wyjścia wieczorem okazuje do wszelkich dyskusji i odpowiedzi na zapytania. W chwili wyjścia z domu mało jest mężów, którzy by nie stawali się milczący i głęboko zatopieni w refleksjach różnorodnych zależnie od danego charakteru. O ile w ogóle odpowiadają, słowa ich są krótkie i zwięzłe.
Kobiety znowu stają się w tych chwilach szczególnie niecierpliwiące, radzą się ustawicznie, żądają twojego zdania co do sposobu ukrycia ogonka róży przy staniku, umocowania gałązki we włosach, przyszpilenia wstążki. Nie chodzi im zresztą nigdy o te fatałaszki, ale o nie same. Według ładnego wyrażenia angielskiego łowią komplementy na wędkę, a czasem nie tylko komplementy.
Wyrostek świeżo wypuszczony ze szkół odczułby motywy ukryte poza gąszczem tych wszystkich pretekstów; ale dla ciebie żona twoja jest przedmiotem tak dobrze wyczerpanym, tyle razy oddawałeś się sympatycznemu zajęciu wspólnego roztrząsania jej zalet moralnych i fizycznych, że teraz popełniasz okrucieństwo wyrażania swego zdania krótko i rzeczowo. W końcu doprowadzasz Karolinę do wypowiedzenia tych słów, okrutnych dla wszystkich kobiet, nawet tych, które mają za sobą dwadzieścia lat małżeństwa.
– Zdaje się, że nie mam szczęścia być w twoim guście. – Sprowadzony w ten sposób na właściwy teren, rzucasz jej kilka pochlebstw, będących dla ciebie ową zdawkową monetą, do której najmniejszą przywiązujesz wagę, najdrobniejszą walutą twojej sakiewki.
– Ta suknia jest prześliczna! – W niczym jeszcze nie było ci tak do twarzy! – W niebieskim, różowym, żółtym, pąsowym41 (możecie wybierać) jesteś wprost zachwycająca. – Uczesanie bardzo oryginalne. – Jak tylko się pokażesz, zwrócisz wszystkich uwagę na siebie. – Nie tylko będziesz najładniejsza, ale i najlepiej ubrana. – Zzielenieją wszystkie z zazdrości, że nie mają twojego gustu. – Piękność nie jest naszą zasługą, ale smak, tak samo jak inteligencja, jest przymiotem, z którego ma się prawo być dumnym…
– Naprawdę? Czy serio to mówisz, Adolfie?
Żona twoja rzuca ci zalotne minki. Chwyta w lot ten moment, aby wyciągnąć z ciebie twoje rzekome zdanie o tej lub owej spomiędzy jej przyjaciółek, i aby ci natrącić42 o cenie tych pięknych rzeczy, któreś przed chwilą tak chwalił. Nic nie jest dla niej za kosztowne, gdy chodzi o to, aby ci się przypodobać. Wyprawia z pokoju kucharkę.
– Jedźmy – mówisz.
Ona wysyła gdzieś pannę służącą, pożegnawszy poprzednio fryzjera i poczyna się okręcać na wszystkie strony przed lustrem, prezentując ci najbardziej olśniewające okolice swoich wdzięków.
– Jedźmy – mówisz.
– Tak się śpieszysz?… – odpowiada.
I dalej się obraca, mizdrząc się i wystawiając niby piękny owoc wspaniale ułożony za szybą w handlu wiktuałów43. Ponieważ jesteś po obfitym
38
39
40
41
42
43