Hrabina Cosel, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hrabina Cosel, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 4
– Ale moja droga hrabino – odparł król – byłoby z méj strony niegodziwością takie wyznanie, tak słodkie wyrazy z ust twych, niewdzięcznością zapłacić.
– Dzięki ci panie, za tak słodką nadzieję – mówiła ciągle Marynia – mimo to ja się uspokoić nie mogę, trwoga mną owłada… Ta nieznośna rywalka zbliża się… będziesz ją widziéć, pochwyci znowu tę władzę nad sercem pana mego, którą tak długo zachować umiała.
– Czegóż się pani dręczysz – przerwał król troszkę niecierpliwie – jakimże ją sposobem uspokoić mogę… Owszem, pozwól niech Cosel przyjedzie, odniesiesz tryumf nad nią.
– Nie, nie! – zawołała Denhoffowa – jeśli Cosel ma tu przybyć, ja opuszczam Warszawę: ta kobiéta targnąć się może na mnie, najniegodziwszego gwałtu dopuścić.
Marszałkowa matka w czasie téj rozmowy stała podedrzwiami, gotowa wnijść gdy znak usłyszy; Marynia kaszlnęła.. drzwi się otwarły i weszła udając zdziwioną i niewiedzącą zupełnie że król się tu znajdował.
– Bardzom szczęśliwy że panią widzę – zawołał król wstając – chodź pani i pomóż mi uspokoić córkę swą, która mnie obraża posądzeniami nie słusznemi.
– Ale o cóż idzie, N. Panie?
Marszałkowa udawała zdumioną.
– Wszak podejrzenia i zazdrość są dowodami przywiązania – dodała żywo. – Nie powinno to W. K. Mości obrażać.
– Posłuchajże pani…
Tu król opowiedział wszystko… Marszałkowa słuchała go, dziwnie spoglądając na córkę to na niego; minę miała skłopotaną.
– Przebaczysz mi W. K. Mość – rzekła po chwili – ja się córce mojéj nie dziwuję wcale. Wiadome są całemu światu pogróżki hr. Cosel, znany jest gwałtowny jéj charakter. Wszak śmiała grozić wam nawet N. Panie!
– A więc – przerwał August – o co idzie? dla waszéj spokojności, wydam natychmiast rozkazy, ażeby panią Cosel zwrócono z drogi do Drezna.
Na to marszałkowa składając ręce, wykrzyknęła przejęta wdzięcznością:
– Szczęśliwą możesz się nazwać Maryniu kochana, mając tak troskliwego o twój spokój opiekuna.
A po namyśle dodała:
– Ośmielam się uczynić jeszcze uwagę, że pani Cosel, łaskami W. K. Mości uzuchwalona, nie łatwo kogo posłucha, należałoby kogoś wyprawić… kogoś takiego, coby umiał…
– Wybierzcie panie kogo chcecie! – zawołał król trochę tą sceną znudzony.
Zaczęto dziękować i rozpadać się przed N. Panem, okazującym tyle dobroci, tyle troskliwości.
Marszałkowa miała już gotowego do téj wyprawy człowieka. Był to Francuz Montargon, przybyły z ks. Polignac'iem do Polski, który tu przy Bielińskich pozostał i wyrobił sobie tytuł szambelana J. K. Mości. Różnie mówiono o jego stosunkach z tym domem…
Montargon znalazł się w pół godziny, gotów na rozkazy króla, który mu polecił stanowczo zawrócić z drogi hrabinę Cosel.
– A jeśliby rozkazu W. K. Mości usłuchać nie chciała? – spytał Francuz – w takim razie co mam uczynić?
Król stał chwilę zamyślony, wyraźnie kosztowało go to do czego został zmuszony.
– Dam waćpanu w pomoc La Haye podpółkownika moich kawaler-gardów, i sześciu gwardzistów, zdaje mi się że to już wystarczyć powinno.
Nie tracąc czasu posłano po pana La Haye, który z ust króla samego otrzymał dobitne rozkazy, i téjże nocy oddział wysłany przeciwko jednéj kobiecie bezbronnéj, wyruszył z pośpiechem nadzwyczajnym, gościńcem który wiódł z Warszawy do Drezna.
A jak czułe były podziękowania, i jak wielka potém radość z odniesionego tryumfu!!.
II
Hrabina raz postanowiwszy widziéć króla i sama w obronie swéj stanąć przed nim, z małym dworem wybrała się w drogę chcąc pospieszyć tak, ażeby ją wiadomość o wyjeździe nie poprzedziła. Nie opuszczający jéj nigdy wierny Zaklika towarzyszył w téj podróży. Cierpiał on niewymownie nad losem swéj pani, ale w naturze jego było milczéć tém uparciéj, im więcéj bolał… Blady, wychudły, zczerniały, jechał przy wozie, spełniając rozkazy, niemy a zły.
Przed wyjazdem z Drezna, Cosel kazała go zawołać do gabinetu.
– Wszyscy mnie opuścili – odezwała się – nie mam nikogo, na kogobym liczyć z pewnością mogła.
Spojrzała nań: Zaklika stał chmurny.
– Czy i wy mnie porzucicie?
– Ja? nigdy! – rzekł krótko.
– Zdaje mi się że na wasz szlachetny charakter i poświęcenie dla mnie rachować mogę.
– Zawsze – odpowiedział uroczyście Zaklika, dwa palce podnosząc do góry jakby przysięgał.
– Chcę wam to co mam najdroższego powierzyć – odezwała się zniżając głos Cosel – powiedzcie mi, zaręczcie że chyba z życiem stracicie to co wam dam do przechowania, że nie dacie sobie tego wydrzéć siłą, że mi będziecie strzedz mego skarbu, honoru mego jak…
– Jak relikwij – rzekł Zaklika znowu rękę podnosząc – niech pani będzie spokojną…
– I nie trzeba by żywa dusza wiedziała o tém co złożyłam w waszych rękach.
– Każe mi pani przysiądz?
– Wierzę słowu.
Trzeba jednak byś wiedział co masz strzedz. Mówiłam, będziesz stróżem honoru hrabiny Cosel. Gdy król mnie rozdzielił z mężem, dostałam na piśmie z pieczęcią jego przyrzeczenie że po śmierci żony mnie poślubi, że wejdę w prawa małżonki. Inaczéj nie zgodziłabym się nigdy na takie życie. Teraz usiłować będą mi wydrzéć to przyrzeczenie, którego złamanie króla okrywa sromotą; mogą się targnąć na mnie, ale ust mi nie odemkną, ale mnie torturami nie zmuszą do wydania gdziem to pismo złożyła. Zamurować je? mogą mnie wygnać; zakopać? mogą mnie oddalić: na sobie nosić nie jestem pewna.
To mówiąc Cosel otwarła szkatułkę hebanową, sadzoną srebrem i kością słoniową, ze szkatułki dobyła pudełko złote, a z niego woreczek skórzany opieczętowany ze sznurem jedwabnym.
– Ty mnie nie zdradzisz? – odezwała się patrząc mu w oczy.
Zaklika